[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziwny wyraz.
- Nie wiem, co bym zrobiÅ‚a, gdyby nie George Treacle. Za­
opiekował się mną i wysłał na Maltę list do mego wuja, który
wrócił, aby mnie wychowywać.
- George był dobrym przyjacielem nas obojga - przyznał,
a jego spojrzenie przesunęło się na jej wargi.
Zamierzał ją pocałować. Całe jej ciało zdawało się wibrować
w oczekiwaniu. Rosemary nagle uświadomiła sobie, jak blisko
siebie stoją. Will obejmował ją w pasie, jej dłonie spoczywały
na jego piersi. Czuła przyśpieszone bicie jego serca, podczas
gdy twarz Willa pochylała się w jej stronę. Była coraz bliżej.
Usta Rosemary rozchyliÅ‚y siÄ™ same, bez jej udziaÅ‚u. Wydo­
było się z nich ciche westchnienie, gdy musnęły je wargi Willa.
ZrobiÅ‚y to tak lekko, jak skrzydÅ‚a motyla. Jakie to cudowne, po­
myÅ›laÅ‚a. Rosemary zapragnęła czegoÅ› wiÄ™cej. Bezwiednie za­
rzuciła Willowi ręce na szyję i stanęła na palcach.
- Moja łagodna, piękna Rose. - Pogłębił pocałunek i jęknął,
gdy jej usta otworzyÅ‚y siÄ™ jak kwiat w porannym sÅ‚oÅ„cu. Sma­
kowała jeszcze lepiej, niż przypuszczał - słodko i przejmująco.
Ożyła w jego ramionach, reagowała na przemian nieśmiało
RS
i odważnie, była hojna i jednocześnie spragniona. Jej cichutkie
jęki i bliskość jej ciała sprawiły, że stopniowo tracił panowanie
nad sobÄ…,
Williamie. Och, Williamie, mój ukochany! Jej serce Å›piewa­
ło, gdy dał jej więcej, niż sobie wyobrażała w dziewczęcych
marzeniach. WÅ‚aÅ›nie po to siÄ™ urodziÅ‚a. WÅ‚aÅ›nie dlatego nie za­
brał jej tyfus. Przeżyła, aby mogła kochać i być kochana przez
tego mężczyznę.
- Dosyć. - William ukrył twarz w jej kasztanowych lokach.
DrżaÅ‚ jak niedoÅ›wiadczony mÅ‚odzik, który po raz pierwszy ca­
Å‚uje dziewczynÄ™. Rosemary rzeczywiÅ›cie nie przypominaÅ‚a żad­
nej kobiety, jakÄ… kiedykolwiek obejmowaÅ‚. Ta nowość i Å›wie­
żość doznań zagrażała jego dobrym intencjom. - Nie wolno
nam - zamruczał, ale nie zdobył się na to, aby ją puścić.
- Nie. - Jej gÅ‚os też zabrzmiaÅ‚ chrapliwie.' - Nigdy nie sÄ…­
dziłam, że znajdę kogoś, kto obudzi we mnie takie uczucia.
- To tylko żądza. - Wreszcie zdołał ją puścić. - Zwyczajna
żądza, nic więcej.
Zraniły ją te słowa. Popatrzyła na niego pociemniałymi
oczami.
- Tego nie wiem - szepnęła. Usta wciąż miała wilgotne od
jego pocałunków.
- Ale ja wiem. - Nie był w stanie znieść niemego wyrzutu
malującego się w jej spojrzeniu, więc się odwrócił. - Mam
w tych sprawach doświadczenie. Kusząca z ciebie kobieta, a ja
długo nie obcowałem z żadną.
- Och!
Ta reakcja poruszyła go bardziej niż morze łez.
- Musimy się pohamować. Ja muszę. - Przejechał ręką po
włosach i podszedł do stołu.
- Dlaczego?
- Ta namiętność do niczego dobrego nie doprowadzi - od-
RS
parÅ‚ ostro. MiaÅ‚ nadziejÄ™, że gniew zdusi chęć, aby znów chwy­
cić Rosemary w ramiona. Ale nadał tego pragnął. A co gorsza,
ona zbliżała się do niego. - Nie! - dodał wściekły na samego
siebie.
Skinęła głową, a w jej oczach ujrzał przerazliwy smutek.
- Wiem. Ty jesteÅ› szlachcicem, a ja tylko...
- To nie ma znaczenia. Mój ojciec byÅ‚ dziedzicem hrabio­
wskiego tytułu, a pojął za żonę wnuczkę złotnika, więc ja jako
młodszy syn mogę ożenić się, z kim zechcę.
- Dlaczego więc...
- Dlaczego? Sądzisz, że nie mam honoru i uwiodę kobietę,
którą poprzysiągłem chronić?
- A gdybym to ja uwiodła ciebie? - spytała z uśmiechem.
- Ty? - Patrzył na nią oszołomiony.
- Cóż, jeszcze nigdy tego nie robiÅ‚am, ale mam pewien po­
mysł. - Zatrzepotała rzęsami.
- Nie masz ani krzty wstydu? - spytał pogardliwie. -
Chcesz po moim wyjezdzie zostać sama z bękartem?
Drgnęła, jak gdyby ją uderzył.
- Oczywiście, że nie - odparła głucho. - Zapomniałam, że
postanowiłeś wyjechać.
On także na moment o tym zapomniaÅ‚. Gdy trzymaÅ‚ jÄ… w ob­
jęciach, nie pamiętał o niczym, nawet o swojej ukochanej Elli.
- Tak, i postanowienia nie zmieniÄ™. Gdy tylko schwytam za­
bójców George'a, opuszczę to zimne, przeklęte miasto. Zechciej
przygotować listę składów aptecznych i daj ją Walterowi.
- DokÄ…d teraz siÄ™ udajesz?
- Do magazynu.
- O tej porze? Już chyba dochodzi dziesiąta.
- Mam nadzieję, że ci złodzieje dadzą się złapać na moją
przynętę i spróbują mnie obrabować.
- Na jaką przynętę?
RS
- Towary George'a. Ostatnio wszędzie rozgłaszałem, że
przeniosÄ™ je w inne miejsce.
- Och, Williamie, a jeśli ci zbóje was napadną? To może być
niebezpieczne.
- Najbardziej dla nich. Kazałem moim ludziom ukryć się
w magazynie. Nawet mysz się nie wślizgnie nie zauważona.
- A więc do zobaczenia jutro. Przejrzymy tę listę i...
- Jutro będę zajęty. - Jutro i każdego dnia aż do wypłynięcia
w morze, ponieważ w jej towarzystwie najwyrazniej nie mógł
sobie ufać. - Oddaj spis Walterowi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl