[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stęchlizny, ale to dla mnie nie miało żadnego znaczenia. Weszłam do środka, delikatnie zamykając za
sobą drzwi.
Szukałam świeczek i zapałek, a także czegoś do jedzenia i picia, rozglądałam się za kocem i za
poduszkami - i znalazłam wszystko to, czego potrzebowałam. Z ulgą zrzuciłam przemoczone ubranie i
opatuliłam się w koc. Zapaliłam trzy świeczki i włączyłam mały piecyk elektryczny. Uspokojona, gryzłam
razowy chleb z pasztetem. Popijałam kolę oraz piwo z puszek. Zrobiło mi się ciepło i lekko odurzona
zapadłam w głęboki sen.
Zniłam o Ivo Zachariasie, idącym przez łąkę z moją matką pod rękę, oboje machali do mnie rękoma i
wyglądali razem na bardzo szczęśliwych. Chciałam do nich pobiec, ale nie mogłam, ponieważ Karl i
babcia trzymali mnie mocno za nogi, śmiejąc się złowieszczo, podczas gdy moi rodzice odchodzili beze
mnie.
Nazajutrz obudziłam się wcześnie rano. Ubrałam się i zjadłam resztkę razowego chleba. Nic więcej nie
znalazłam, tylko puszkę z plastrami ananasa, stojącą na regale, ale nie było otwieracza, więc odstawiłam
ją na miejsce. Potem wyszłam na zewnątrz. Ostrożnie opuściłam ogródek i pojechałam do miasta.
Potrzebowałam pieniędzy na śniadanie.
- Czy ma pani albo pan jedną markę? - ciągle zaczepiałam napotykanych ludzi. Zebrałam wystarczająco
dużo pieniędzy, żeby sobie kupid coś do jedzenia w McDonaldzie. Po śniadaniu
83
od razu poczułam się lepiej. Po raz pierwszy od paru dni zaświeciło słooce, rzuciłam okiem na niebo,
żeby się upewnid. Tam, w górze, krążyło kilka ptaków, którym prawdopodobnie także sprawiło ulgę, jak i
mnie, słoneczne, bezchmurne niebo. Uśmiechnęłam się do nich. Z dołu wyglądały jak liście, unoszone w
powietrzu przez wiatr.
Tego samego dnia po południu popełniłam poważny błąd. Miałam dosyd samotności, dlatego po raz
drugi pojechałam na nasze przedmieście. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, po prostu zrobiłam.
Dotarłam do wysokiego, ceglanego muru, przedostając się przez ogród od strony domu, w którym
wcześniej mieszkała Ania. Tam z tyłu, w środku muru, były małe, stare drzwiczki prowadzące na nasze
podwórko, od dawna trzymające się jedynie na starym, zardzewiałym drucie.
Ostrożnie rozgięłam ten drut i spojrzałam przez szparę w drzwiach. Był tam Robin - mój mały, strzeżony
braciszek
0 pięknych, zielonych oczach naszej matki.
Zawołałam go do siebie, a Robin przybiegł uradowany i był taki milutki, chociaż to syn Karla.
- Chodz, pójdziemy trochę pospacerowad, Robbi - powiedziałam łagodnie i cicho.
- OK, Sofio - powiedział Robin i wsunął swoją małą, pulchną rączkę w moją dłoo, po czym razem
wyszliśmy z ogrodu. Chodziliśmy i chodziliśmy, a Robin trajkotał i podskakiwał radośnie wokół mnie.
%7łebrząc, uzbierałam jeszcze trochę pieniędzy i kupiłam mu lody. Spędziliśmy wspólnie naprawdę piękne
chwile.
- Bolą mnie nogi - poskarżył się w pewnej chwili Robin. -
1 jestem zmęczony. Chcę moją przytulankę i mleko.
Zatrzymaliśmy się, a ja zapytałam jakąś idącą z naprzeciwka kobietę o godzinę. Zrobiło się pózno,
naprawdę pózno, i oczywiście Robin powinien był już od dawna leżed w łóżku, w koocu miał dopiero trzy
latka. To było lato, dzieo długi, na dworze jasno tak, że wcale nie zauważyłam, jak ten czas upłynął.
Wzięłam Robina na barana i rozglądałam się pospiesznie za taksówką. Posadziłam go z tyłu i wskazałam
taksówkarzo-
84
wi adres, wyjaśniając mu, że moi rodzice zapłacą mu za kurs na miejscu.
Dwa dni pózniej jakiś mężczyzna złapał mnie na działkach, akurat wtedy, gdy chciałam właśnie wśliznąd
się do małej, ogrodowej altany.
- Mam cię wreszcie! - krzyknął, z trudem łapiąc oddech i chwytając mnie kurczowo za kark. - Ty mała
diablico, panoszysz się tu już kilka dni, tak?
- Niech mnie pan puści! - wychrypiałam, szarpiąc się, wystraszona i zrozpaczona. - To boli.
Na szczęście wyrwałam mu się, ale wepchnął mnie do małej, ogrodowej altany, w której spędziłam kilka
ostatnich nocy, i zamknął mnie tam.
Myślałam, że zwariuję, ciskałam o podłogę kubkami, filiżankami i talerzami, biorąc je z niewielkiego,
ściennego regału. Rozbiłam także kilka doniczek z kwiatami, parę pustych wazonów i podarłam leżące w
nieładzie czasopisma. Zanim zjawili się policjanci, domek wyglądał jak pobojowisko, aż mężczyzna, do
którego to należało, zbladł.
- Tych bandytów, tych żebraków, wszystkich bez wyjątku należy odizolowad - powiedział gniewnie,
rzucając na mnie wrogie spojrzenie.
- Jak się nazywasz i gdzie mieszkasz? - wypytywał jeden z policjantów podczas jazdy do miasta.
Milczałam i gapiłam się tępo przed siebie.
- Nie, to nie - powiedział policjant i przestał mi się przyglądad. Na posterunku musiałam usiąśd na
pomaraoczowym .plastikowym krześle.
- Chcesz kolę i kanapkę? - zapytał mnie inny policjant, kładąc mi rękę na ramieniu.
Skinęłam potwierdzająco, chociaż nie chciałam przytaknąd, ale byłam tak głodna, że moja głowa
poruszyła się wbrew mojej woli.
- OK, tutaj - powiedział policjant i podał mi bułkę i szklankę koli.
- Co to za jedna? - zapytał trzeci policjant i popatrzył na mnie uważnie.
85
- Aktualnie jeszcze bezimienna, zakładam, że uciekinierka. Urządziła na działkach, w jednej z tych
ogrodowych chałupek, niezły bajzel... - uśmiechnął się do mnie. - Ktoś z urzędu do spraw nieletnich jest
już w drodze.
Potem przybyła znana mi już urzędniczka do spraw nieletnich, ale tym razem się nie uśmiechała, kiedy
mnie zobaczyła, zrobiła srogą minę, bardzo poruszona sprawą z Robinem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- fromm erich ucieczka od wolnosci
- Christina Dodd WybraśÂcy CiemnośÂci 4 W PśÂomieniach
- RUS.śÂawrienow.W.K. Naturalne lekarstwa na raka
- Lois McMaster Bujold 08 The Borders Of Infinity
- William W Johnstone Ashes 30 Tyranny in the Ashes (txt)
- bogdan drozdowski jćÂzyk asembler dla kaśźdego
- Banks, Iain A Song of Stone
- Feldstein (2001) A Conscise Polish Grammar
- Joel Dorman Steele A Brief History of the United States, Fourth Edition (1885)
- Lowell Elizabeth (Maxwell Ann) Diamentowy tygrys
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- teen-mushing.xlx.pl