[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- 112 -
S
R
Zamknąwszy gabinet, wziął ją w ramiona i przycisnął do drzwi, a potem
zabrał jej papiery, rzucił je na biurko i pocałował ją tak gwałtownie, że ledwo
złapała oddech.
- Panie doktorze! Cóż to za terapia?
- Naturalna. Według mnie nadzwyczaj skuteczna... Spojrzała mu w oczy i
oparła głowę o drzwi.
- W końcu nas przyłapią, wiesz?
- Mam nadzieję. - Zrobił podstępną minę. - I wtedy będziesz musiała
ratować mój honor.
- Więc taki jest twój niegodziwy plan? - Odepchnęła go, podeszła do
biurka i usiadła na krześle.
- Mam w głowie całe mnóstwo niegodziwych planów. Na przykład...
- Chodz tu, siadaj i zachowuj się przyzwoicie - przerwała.
- No to... do pracy. - Poprawił przekrzywiony krawat. - Byłem u Gabriela.
Wiesz, że miał zawał?
Frances przytaknęła z westchnieniem.
- Jak się czuje?
- Jest na intensywnej terapii i zostanie tam jeszcze dobę. Na razie nie ma
zaburzeń rytmu, a ból został opanowany. Dostaje leki przeciwkrzepliwe, ale
koronarografia wykazała, że trzeba myśleć o leczeniu chirurgicznym,
najprawdopodobniej o bypassach. Problem polega na tym, że on nie bardzo chce
się zgodzić... Nie wiedzieć czemu nie chce o tym w ogóle rozmawiać. Bez jego
współpracy nic nie zdziałamy.
Frances poprawiła się na krześle. Dobrze wiedziała, dlaczego Gabriel
Bally nie chce się leczyć! Otworzyła usta i zamknęła je na powrót.
- Frances? - Bruno przyglądał jej się uważnie. - Chciałaś coś powiedzieć?
- Sama nie wiem... Ale chyba powinnam. To może mieć znaczenie.
- Jeśli to ma jakikolwiek związek ze sprawą, to powiedz.
- 113 -
S
R
- Mogę mówić tylko o tym, co widziałam - zaczęła z ociąganiem. - Myślę,
że Gabriel nie chce zostawiać żony samej. Operacja, potem rekonwalescencja...
to potrwa. A pod jego nieobecność...
- Mów dalej.
- Któregoś dnia widziałam Petrę Bally. Był z nią mężczyzna... znacznie
młodszy od jej męża. - Opisała scenę w pubie, starając się zachować
obiektywizm. - Przypuszczam, że Gabriel boi się, że pod jego nieobecność
romans rozkwitnie, albo że perspektywa długiej opieki nad nim załamie jego
żonę.
Ku jej zaskoczeniu Bruno wyglądał tak, jakby ta historia dotknęła go
osobiście. Jego usta zacisnęły się gniewnie w wąską, prostą linię, a oczy, zwykle
tak ciepłe, stały się lodowate.
- Rozumiem - mruknął pod nosem. - Ależ ja jestem głupi! Powinienem
był się domyślić czegoś w tym rodzaju. A ty wiedziałaś o tym od początku?
Frances poczuła się dotknięta jego tonem.
- Owszem, ale nie widziałam powodu, żeby rozsiewać plotki. Poza tym
mogłeś pomyśleć, że próbuję się odegrać na Petrze Bally, bo przecież złożyła na
mnie skargę.
Patrzył na nią dłuższą chwilę, po czym wycedził przez zaciśnięte zęby:
- No więc pomyliłaś się. Powinnaś była mi powiedzieć. Ale rozumiem, że
nie widziałaś problemu. Co z tego, że jakaś kobieta pozwoliła sobie na mały
skok w bok? Gdyby chodziło o męża, nie wątpię, że zaraz byś mnie
poinformowała.
Frances nie wierzyła własnym uszom i nie mogła pojąć tej nagłej zmiany
sytuacji. Zaledwie kilka minut temu śmiali się i żartowali czule, a teraz on
oskarża ją o coś tak absurdalnego i niesprawiedliwego.
- Naprawdę sądzisz, że mogłabym pobłażliwie patrzeć na zdradę,
obojętnie z czyjej strony? - Zastanawiała się, czy rozmawia z tym samym
mężczyzną, który przed chwilą tak namiętnie ją całował.
- 114 -
S
R
- A nie? - Wzrok miał tak zimny, że przeszył ją dreszcz.
- Oczywiście, że nie!
- Gabriel Bally jest człowiekiem chorym. Ona mogłaby być jego córką.
Jest atrakcyjna, inteligentna, a przy tym oboje wiemy, że w ich małżeństwie
istnieje pewien problem, którego czas raczej nie rozwiąże. Czyż nie są to
wystarczające powody, by kobieta szukała szczęścia gdzie indziej?
Frances wstała. Policzki płonęły jej z gniewu.
- O to powinieneś zapytać Petrę Bally. Moje zapatrywania na małżeństwo
już znasz. Według mnie ludzie przysięgają sobie raz na zawsze: na dobre i złe,
zdrowie i chorobę, choć może w dzisiejszych czasach brzmi to jak
wyświechtany slogan. Natomiast nie mogę odpowiadać za postępowanie żony
twojego pacjenta, nie mam więc zamiaru poddawać się dalszemu przesłuchaniu
w jej sprawie. Czy ma pan do mnie coś jeszcze, panie doktorze?
Ostatnie słowa wypowiedziała zdławionym głosem. Niewiele widziała
przez łzy, które napłynęły jej do oczu. Jakoś jednak zdołała je powstrzymać.
Wyszła z gabinetu, głośno zamykając za sobą drzwi. Omal nie przewróciła
przechodzącej korytarzem Gill. Odprowadzana zdziwionym wzrokiem
rejestratorki, potykając się, dobrnęła do toalety.
Przetarła oczy. Bardziej teraz zła niż rozżalona, przyłożyła mokre dłonie
do piekących policzków. Odetchnęła głęboko. Jak on mógł powiedzieć jej coś
tak podłego? Dlaczego? - pytała samą siebie. I nagle zrozumiała.
Bo porównywał ją Lindsay.
To Lindsay go zdradziła, a on wciąż cierpiał z powodu tej zdrady. A więc
to prawda, że ona nadal zajmuje ważne miejsce w jego życiu. I to jak ważne!
Po dziesięciu minutach zdołała uspokoić się na tyle, by wyjść z toalety.
Zabrała z przychodni swoje rzeczy i wróciła do domu. Starała się jechać jak
najostrożniej, lecz pod maską opanowania wciąż szalały emocje.
Przed domem wyciągnęła z bagażnika przygotowany na weekend bagaż.
A jednak piątek okazał się feralny!
- 115 -
S
R
Powoli wchodziła po schodach. Nogi się pod nią uginały, a torba
wydawała niezwykle ciężka. Gdy otworzyła drzwi, natychmiast rzucił jej się w
oczy dawno pożyczony sweter, który w końcu wyjęła z bagażnika. Wisiał tam
gdzie zawsze, na krześle. Często pod nieobecność Bruna zarzucała go sobie na
plecy i pocieszała się jego cytrusowym zapachem.
Wpatrzona w sweter, rzuciła swoje rzeczy i opadła na kanapę. Potem
ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
ROZDZIAA DZIESITY
Telefon dzwonił natarczywie, tak jak się spodziewała.
Nie podniosła jednak słuchawki. Rozpakowując się, niemal oczekiwała
pukania do drzwi. Ale nadaremnie.
Następnego dnia wczesnym rankiem pojechała do Cerne Carey. Wypiła
kawę w małej ruchliwej knajpce, zrobiła zakupy i włóczyła się po mieście, nie
umiejąc znalezć sobie lepszego zajęcia i nie chcąc też wracać do domu.
To miał być ten wspaniały weekend. Jej myśli powędrowały do różowego
domu w gęstwinie zieleni. Bruno jest tam teraz sam... Odczuła przelotną pokusę,
ale ją odparła. Przecież to on oskarżył ją tak niesprawiedliwie.
Jak on mógł? I to tak nagle... A przecież zaledwie chwilę wcześniej...
Przestań, powiedziała sobie. Daj spokój, Frances, jedz do domu. Nie
będziesz tu przecież tkwić cały czas.
Ale zanim dotarła na Bow Lane, była już prawie siódma. Całe tylne
siedzenie samochodu zajmowały sadzonki. To był jej pomysł na wypełnienie tej
beznadziejnie pustej soboty.
Przed jej domem stał jakiś samochód, lśniący czerwony kabriolet.
Mrucząc pod nosem coś nieprzyjaznego, z trudem zaparkowała obok niego.
Obładowana dwiema torbami i sadzonkami z kwiaciarni, próbowała
otworzyć drzwi.
- 116 - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl