[ Pobierz całość w formacie PDF ]
licie zabarwioną żółtawą skorupą, która wyglądała przy tym na lekko chropawą,
przypominało dziwny owoc. Wyciągnąłem szyję, przypatrując mu się oczami roz-
szerzonymi z emocji. Więc tak wyglądała kolebka Liski? Z takiego łona wyszedł
Pożeracz Chmur? Jakże maleńkie musi być smocze dziecko upakowane w tę sko-
rupę. I jakie to dziwne, że wyrośnie po latach na tak ogromne stworzenie, jak jego
ojciec i matka.
Tymczasem Słony zadzierał głowę, rozmawiając z Deszczowym Przybyszem.
Gestykulował łagodnie, w pełni kontrolując każdy ruch. Uśmiechnął się raz, tylko
na mgnienie oka odsłaniając zęby i natychmiast ściągnął wargi. Profesjonalista.
Przestałem zwracać na niego uwagę. Krągły kształt leżący w smoczym gniezdzie,
nakryty cieniem Skrzydlatej, przyciągał oko. Byłem ciekaw, jakiego koloru futer-
ko będzie miał ten dzieciak, gdy wreszcie zdecyduje się wyjść na świat. Pomyśla-
łem o Lisce, i o tym, jakie śliczne i miłe są smocze szczeniaki. Dzieci Aagodnej
i Skrzydlatej będą niemal idealnymi rówieśnikami. Lisce przybędzie nowa przy-
jaciółka do zabawy. A może to będzie kolega?
Smoczyca, która do tej pory obserwowała mnie czujnie, niespodzianie schyliła
głowę. Wielkie, jasnoczerwone oko znalazło się tuż-tuż. Mogłem przejrzeć się
w nim jak w lusterku. Czarna, podłużna zrenica rozszerzyła się. Poczułem, jak
smocze Ja toruje sobie drogę gdzieś we wnętrzu mego umysłu. Była delikatna.
Kto jesteÅ›?
Kamyk.
Rzecz? zdziwiła się, nie zrozumiawszy.
To imiÄ™.
Jesteś magiem, jak Słony? spytała ciekawie. Wolno formowała pojęcia,
wyraznie trudno jej było dostosować się do mego sposobu myślenia, gdzie poja-
118
wiały się przede wszystkim kolory, kształty, smaki i zapachy, a nie było prawie
żadnych słów.
Starałem się myśleć tylko na jednym poziomie, nie robić żadnych nagłych
skoków w stronę innych skojarzeń.
Nie było to łatwe. Doceniłem lotność i giętkość umysłu Pożeracza Chmur. Ale
Skrzydlata starała się.
Tak, jestem magiem. Odsłoniłem tatuaż. Tworzę obrazy w powie-
trzu.
Pochyliła uszy do przodu, dając znak interesujące . Tylko po to, by ją za-
bawić, stworzyłem wizerunek Liski. Iluzyjne smoczątko robiło najwspanialsze
minki, jakie podpatrzyłem u pierwowzoru. Goniło własny ogon, drapało się za
uchem, albo zakrywało ślepka łapami, w żartobliwym udawaniu: nie ma mnie!
Skrzydlata była rozczulona. Zorientowałem się, że nie tylko ona obserwuje
stworzone przeze mnie szczenię. Deszczowy Przybysz wpatrywał się w nie jak
zaczarowany. Słony patrzył także i miał dziwną minę. Zmieszałem się i zlikwido-
wałem miraż. Zdaje się, że czekało mnie długie gderanie.
Mrużąc oczy niczym zadowolony kot, Skrzydlata zaproponowała mi coś,
o czym nie śmiałem nawet marzyć. Zapytała z leciutkim tylko wahaniem:
Czy chciałbyś dotknąć mego synka?
Czy chciałem? Zmieszne pytanie. Oczywiście, że tak!
Ukląkłem pomiędzy smoczymi łapami i ostrożnie, jakbym miał do czynienia
z mydlaną bańką, położyłem palce na jaju. Nie przypominało jaj ptasich. W do-
tyku było jak papier. Trochę szorstkie, skórzaste. Leciutko nacisnąłem jego po-
wierzchnię. Nie było twarde, poddało się lekko pod naciskiem. Nagle wyczułem
poruszenie pod powierzchnią skorupy. Coś przesunęło się pod mymi palcami, jak-
by malutki smok przeciągnął się we śnie. Westchnąłem gwałtownie i nie myśląc,
co właściwie robię, przylgnąłem ustami do smoczego jaja. Wyczuwałem wargami
leciuteńkie uderzenia, jakby ktoś pukał palcem od wewnątrz. Z ogromnym wzru-
szeniem zdałem sobie sprawę, że to bije serce smoczątka.
Jest tam! NaprawdÄ™ jest.
Skrzydlata podzieliła się ze mną swoim szczęściem. Jeśli oczekiwała z mej
strony zrozumienia cudu pojawienia się nowego życia, nie zawiodła się. Jej za-
ufanie, maleństwo dające znaki życia z wnętrza jajka to było takie cudowne
i wzruszajÄ…ce.
Pogłaskałem ją we wrażliwym miejscu pod szczęką, dotknąłem nosem jej noz-
drzy, dziękując za ten nieoczekiwany podarunek. Pachniała przesuszonym drew-
nem i nadmorskim piaskiem.
Pożegnaliśmy się niebawem. Szedłem ramię w ramię ze Słonym, zamyślony.
Patrzyłem pod stopy, nie widząc niczego dokoła. Odruchowo odsuwałem gałę-
zie sprzed twarzy. W połowie drogi Słony szturchnął mnie. Spojrzałem na niego
średnio przytomnie. Myślami wciąż jeszcze byłem w smoczym legowisku.
119
Mam ochotę przełożyć cię przez kolano, przysięgam. Coś ty wyrabiał?
Wzruszyłem ramionami.
Rozmawiałem ze Skrzydlatą. Jest bardzo miła. I nie groz mi laniem, bo to
śmieszne.
Przeszliśmy jeszcze parę kroków, zanim Mówca znowu nawiązał kontakt.
Nie wierzę w cuda, ale muszę przyznać, że się zdarzają. Masz jeszcze głowę
na miejscu i nie zostałeś zeżarty. A powinieneś.
Rozgniewałem się.
Nie zrobiłem niczego złego! Sama mnie zaczepiła. I sam nie dotykałem jaja.
Pozwoliła mi! Słony żachnął się.
Mnie jakoś na to nie pozwalała. Miało to być gniewne. Zmarszczył brwi,
ale pod tą maską zobaczyłem żal. Zrobiło mi się trochę przykro. Rzeczywiście,
mógł mieć powód do zazdrości. Mieszkał na Jaszczurze już dobrych parę lat.
Włożył wiele pracy w swoje badania. Ryzykował życiem i zdrowiem. A tu po-
jawia się bezczelny smarkacz, który bez trudu osiąga to, co jemu nigdy się nie
udało. Położyłem mu rękę na ramieniu, dałem znak, że chcę da
Nie gniewaj się. Nie mam takiego wykształcenia, jak ty, ale nie jestem głupi.
Wiedziałem, na ile mogę sobie pozwolić. A poza tym. . . nie bądz zły. . . byłeś
strasznie spięty, jakbyś się bał. Taki sztywny i nienaturalny. Czy tak jest zawsze,
czy tylko dziÅ›?
Słony rzucił mi spojrzenie spode łba.
Ze smokami należy bardzo uważać. Są kapryśne.
Ale to znaczy, że zawsze się ściśle kontrolujesz. One mogą myśleć, że jesteś
nieszczery. I nie ufają ci tak zupełnie do końca.
Pleciesz.
Tak? A dlaczego nie nauczyłeś tej pary, jak śmieją się ludzie? %7łe odsłonięcie
zębów to niekoniecznie grozba? A czy pozwoliłeś Nurkowi chociaż raz wejść do
swojego djat . (Już przedtem dowiedziałem się od starszego smoka, że nie.)
Słony potrząsnął głową. Brnąłem dalej, choć marszczył się coraz bardziej.
My z Pożeraczem Chmur kontaktujemy się bardzo często. To właściwie już
nawyk. Ja wiem, czego on chce; on wie, o czym ja myślę. Czasem się kłócimy,
czasami nawet bijemy, ale ufamy sobie bezwzględnie. W pełnym kontakcie jeste-
śmy tym samym.
Jaka jest różnica między kontaktem na mój sposób a waszym, to znaczy smo-
czym? spytał Mówca. Niewiarygodne, ale naprawdę nie wiedział.
Taka, jak między oglądaniem pomarańczy a jedzeniem jej.
Wyglądało na to, że Słony będzie miał parę rzeczy do przemyślenia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- Ewa wzywa 07 134 Kakiet Andrzej Silniejszy niż śmierć
- Christine Price Soul Bond (pdf)
- 477DUO.Taylor Jennifer Iskra szczescia
- Christie Agatha Morderstwo na plebanii
- Karen Young Musi zdarzyć‡ sicć™ cud
- Anthony, Piers Adept 5 Robot Adept
- Fred Saberhagen Dracula 03 Vlad Tapes
- Alan Isler The Living proof (pdf)
- Gordon Dickson The Last Master (v1.1) (lit)
- Narzeczona dla dśźentelmena
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ninetynine.opx.pl