[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podskoczył jak ukąszony przez żmiję.
Skąd? Skąd?... miał nieprzytomne oczy.
Spokój! syknąłem. Czyli doszło do ciebie, że jednak wiem coś więcej!
Milczał. yrenice ponownie mu zmatowiały.
No, więc przestań wychwalać ten swój plan i wyjaśnij, do diabla, ale dokładnie, związek tej Klary z
tą historią. To była twoja żona. tak? Miała twoje nazwisko...
Nie odpowiedział od razu. był jakby nieobecny. Potem pokiwał wolno głową.
Tak powiedział prawie niedosłyszalnie. To była moja żona.
No i co? Ją też?
Byłem przygotowany na najbardziej gwałtowną jego reakcję, gdyż już domyślałem się całości. Ale on
tylko popatrzył na mnie z wyrzutem.
Ją? Andrzej... nagle zaczął się trząść. Ja... nie jestem winny, Andrzej! Ja nie jestem winny! To
nie przeze mnie...
Ludzie zaczęli się znowu oglądać na nas. Nie zwracał na to uwagi.
Nie, nie... zacisnął pięści. To nie ja. Coś zimnego podeszło mi do gardła.
Nie? uniosłem ze zdziwieniem brwi. A kto?
Co?!! Ty nie masz prawa... Ty nie byłeś tam.. Nie wiesz. Ja nie mogłem, rozumiesz? spojrzał
mi z bliska w oczy. Nie mogłem!!
Ręce mu latały.
Czegoś tu nic rozumiałem. O co mu chodziło?
Co nie mogłeś? Jak to nie mogłeś? A one...? :pokazałem ruchem dłoni za szybę. Coś jakby za-
skoczenie mignęło mu w oszalałych oczach.
Ach. ty o tym... skwitował te cztery morderstwa lekceważąco. Czyli jednak nie wiesz...
przygarbił się i skurczył w sobie. Powiem ci...
To przyszło zupełnie nagle. Klara poprawiała się właśnie na rozgrzanym głazie, gdy poczuła przez za-
mknięte powieki, że słońce musiało zajść za jakąś niewielką chmurkę, których, jak pamiętała, z rana było
kilka na niebie. Nawet była z tego zadowolona, bo gorąco stawało się już nie do wytrzymania. Zdjęła z oczu
ochronne listki i spojrzała w dół. Leżeli opalając się na stoku łagodnie opadającym ku błękitnym sławom w
dole. tuż poniżej przełęczy. Jak się ona nazywała?
Wyleciało jej z głowy. Nic miała nigdy pamięci do nazw W szkole miała ledwo trójkę z geografii. Trze-
ba spytać męża. on wie wszystko o tych górach.
Nigdy nie przypuszczała, że i ona je polubi. Przedtem wydawały jej się po prostu kupą kamieni, po
tych paru tygodniach zmieniła jednak zdanie. To było jednak dużo więcej niż głazy. A mąż tak ciekawie o
nich opowiadał i znał panoramy... Jak na tym... no... aha! Zawracie zaczął objaśniać, wszyscy, co tam
byli. słuchali go! I od początku jest taka piękna pogoda. A Kaśka mówiła, że w Tatrach często pada. też coś!
Nie potrafiła sobie wyobrazić tych roziskrzonych gór w deszczu. Na jesieni pewnie tak. Wtedy wszędzie
pada, ale nic w lecie.
Przeciągnęła się zadowolona. Głupia ta Kaśka...
Podniosła się na łokciu i obróciła. Mężczyzna siedział w skalnym fotelu, utworzonym z głazów i ka-
mieni i z napięciem wpatrywał się w coś za jej plecami.
Jak się nazywa ta przełęcz? Klara uśmiechnęła się do niego.
Co? A mówiłem ci przecież. Owcza.
Owcza? To tu bywały owce? Tak wysoko?... Przez rozstawione szeroko palce dłoni patrzyła na tafle
wody w dole. Najwyrazniej ją to bawiło.
A te jeziora?
To nie jeziora. Stawy.
No dobrze, stawy. Poprawiasz mnie jak mój nauczyciel geografii. Był łysy i złośliwy. Więc jak?
To są %7łabie Stawy Białczańskie.
Jakie? %7łabie? To tam są w takim razie żaby... A ten szczyt? pokazała przed siebie. Taki duży?
Gierlach.
Jak te noże przebiegł ją dreszcz. Chyba się ochłodziło... A ten, tu?
Przestań. Klara, i lepiej spójrz za siebie mąż powiedział to jakimś zmienionym tonem i Klara
poczuła się nie wiadomo czemu nieprzyjemnie.
Po co? Zaraz będziemy schodzili, to się napatrzę przekomarzała się z nim wyraznie.
Spójrz, mówię.
Wzruszyła ramionami i obróciła się. Zamarła Przerażające. fioletowo czarne chmury pokryły niebo
nad kotliną i były tuż. przeciął je krzaczasty błysk i rozgłośny huk potoczył się w zapadłych ciemnościach.
Odbijał się i wracał, wzmagając się i cichnąc.
Boże! Co to jest?
Nie widzisz? Burza.
Ale dlaczego? Jak? Skąd? zerwała się na równe nogi.
Zasiedzieliśmy się. Skały poza tym trochę zasłaniały. Może zasnąłem mówił jakby do siebie.
Co tam mamroczesz? SÅ‚uchaj, co robimy? Ja siÄ™ bojÄ™!
Uspokój się! Musimy uciekać w dół. Ale gdzie?
Zaczęła nerwowo wciągać na siebie ubranie.
Tam pokazała na stawy w dole.
Coś ty?! To Słowacja. Musimy wracać!
Tu?! Ja... ponowny błysk przerwał jej słowa. Iiiiii!!! przypadła z piskiem do ziemi. Nie
idę tam wyjąkała wśród gromowego pogłosu krążącego, zda się. naokoło.
Oszalałaś? Musimy tam wrócić. Chcesz nielegalnie przekroczyć granicę?! Wiesz, co to znaczy?!
Zrozumieją przecież powiedziała bezradnie. Burza.
Tak. niewątpliwie wystarczający powód, żeby przekonać służby graniczne. Wracamy i to jak naj-
szybciej!
Nigdzie nic idę! Tu jest najbezpieczniej! Czyś ty zwariowała?! W czasie burzy właśnie w grań...
reszta zginęła w suchym, ogłuszającym trzasku. Oślepiło ich. a natychmiastowy ryk ogłuszył jakby potwier-
dzając od ręki prawdziwość tych słów. Klara niepomna na nic. zasłaniając uszy rękami popędziła w dół. Na
szczęście na polską stronę" przemknęło mężczyznie przez głowę. Sam roztrzęsiony do ostatecznych gra-
nic pogonił za nią. Dopadł ją dopiero sto metrów niżej, razem z pierwszymi kroplami deszczu.
Stój! złapał ją za ramię. Gdzie tak lecisz?! Tu wszędzie urwiska.
Odwróciła się do niego. Miała zupełnie mokrą twarz. Deszcz. Izy?... Zarzuciła mu ręce na szyję.
Boję się! Uderzyło prawie w nas. Zabije! Czemu tak huczy?! krzyczała mu nieprzytomnie do
ucha.
Przestań! Uspokój się. Trzeba to przeczekać!
Znów ten przerażający, suchy trzask i huk wypierający wszystkie inne doznania. Klara była ulepiona
wyłącznie ze strachu. Opadła na czworaki, jakby chciała wtulić się w porosłą trawą skałę. Ponowny trzask!
Dzwięk brał ich w swoje posiadanie, obezwładniał. On w szaleństwie złapał ją jak psiaka za kołnierz, pode-
rwał i zaczął gdzieś ciągnąć. Nie opierała się nawet. Deszcz lat już prawdziwymi strumieniami. Pełzli w
poprzek stoku, przygięci w pół. Nieoczekiwane zapierające dech w płucach uderzenie wiatru wyprostowało
ich. a zaraz potem stłamsiło jak porwane szmaty. Klara potknęła się. podcięła mu nogi. Potoczyli się bez-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- Camilleri Andrea Montalbano 07 Obietnica komisarza Montalbano
- L Frank Baum Oz 07 The Patchwork Girl of Oz
- Glen Cook Black Company 07 Bleak Season
- 07 Poniedzialkowa Ĺźaloba
- 48 07
- WaligĂłrski Andrzej SierĹźant Miziak
- Mirski Andrzej Mineło 100 lat
- Andrzej Wydrzyński Plama ciemności
- McDowell Josh Jezus więcej niż cieśla
- Tropy wiodć… przez prerić™ WiesśÂ‚aw Wernic
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- assia94.opx.pl