[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nerwowo przeczesała palcami włosy i odebrała.
To nie był Stefano, ale Elena. Bonnie zaczęła chichotać i mówić jej, \eby nie bawiła
się zabawkami Stefano, bo one przeznaczone są dla dorosłych... a\ w końcu do niej dotarło.
- Elena?
- Czy za ka\dym razem będę to słyszeć? Czy tylko od najbli\szych mi osób?
- Elena?
- Elena. Całkiem przebudzona - wtrącił Stefano, pojawiając się na ekranie. -Jak tylko
wstaliśmy, postanowiliśmy zadzwonić...
- Ele... ale jest południe! -wypaliła Bonnie.
- Byliśmy zajęci paroma drobnymi sprawami - wyjaśniła Elena. Czy\ to nie było
cudowne, słyszeć, jak to mówi! Półniewinnie i z wielkim zadowoleniem z siebie, sprawiając,
\e masz ochotę objąć ją i błagać o wszystkie szczegóły.
- Elena. - Bonnie wcią\ nie mogła się otrząsnąć. Oparła się o ścianę, a potem osunęła
na podłogę. Z jej oczu pociekły łzy. - Elena, oni powiedzieli, \e musisz opuścić Fell's Church.
Odjedziesz?
Tym razem to Elena była w szoku.
- Co powiedzieli?
- Ze ty i Stefano musicie stąd odejść na zawsze.
- Nigdy w \yciu!
- Kochanie moje... - zaczął Stefano, ale nagle przerwał i tylko otwierał i zamykał usta,
nie mogąc wykrztusić ani słowa.
Bonnie przyglądała mu się. To się zdarzyło poza widokiem kamery, ale mogłaby
przysiąc, \e  kochanie właśnie uderzyło Stefano łokciem w brzuch.
- Spotykamy się o drugiej? - zapytała Elena.
Bonnie wróciła do rzeczywistości. Elena nigdy nie dawała nikomu czasu na
zastanowienie.
- Jasne!
Elena - Meredith oddychała cię\ko. - Elena! Elena!
- Meredith. Nie zmuszaj mnie do płaczu, ta bluzka jest z czystego jedwabiu!
- Bo to jest moje sari z czystego jedwabiu! Elena wyglądała niewinnie jak anioł.
- Wiesz, Meredith, chyba sporo urosłam ostatnio...
- Je\eli chcesz powiedzieć  więc tak naprawdę na mnie le\y lepiej - w głosie
Meredith słychać było grozbę - to ostrzegam Cię, Eleno Gilbert... - Przerwała i obie
dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a potem płaczem. -Wez je sobie! Wez ją!
- Stefano? - Matt potrząsnął telefonem, najpierw delikatnie, potem du\o mocniej. - Nie
widzę... - Przerwał i głośno przełknął ślinę. - E - le - na? - wykrztusił powoli, robiąc przerwę
po ka\dej sylabie.
- Tak, Matt. Wróciłam. Tu ju\ wszystko w normie. -Przyło\yła palec do czoła. -
Spotkasz się z nami?
Matt nachylił się nad swoim nowym, niemal sprawnym samochodem.
- Dzięki Bogu, dzięki Bogu - powtarzał.
- Matt? Nie widzę cię. Wszystko w porządku? - On chyba zemdlał.
- Matt? - wtrącił Stefano. - Elena naprawdę chce cię zobaczyć.
- Tak, tak. - Matt podniósł głowę i spojrzał w telefon, wcią\ mrugając z
niedowierzaniem. - Elena, Elena...
- Tak mi przykro, Matt. Nie musisz przychodzić... Matt zaśmiał się krótko.
- Czy to na pewno Elena?
Ten uśmiech Eleny złamał ju\ niejedno serce.
- W takim razie, panie Honeycutt, nalegam, \eby spotkał się pan z nami w wiadomym
miejscu o drugiej. Czy to brzmi bardziej jak Elena?
- Prawie ci się udało. Władczy styl dawnej Eleny. -Teatralnie odkaszlnął i pociągnął
nosem. - Przepraszam, jestem trochę przeziębiony. A mo\e to alergia.
- Nie wygłupiaj się, Matt. Zachowujesz się jak dziecko. Ja zresztą te\. Tak samo jak
Bonnie i Meredith, kiedy do nich dzwoniłam. Ja płakałam ju\ prawie cały dzień, więc muszę
się naprawdę pospieszyć, \eby zdą\yć z piknikiem. Meredith przyjedzie po ciebie. Wez coś
do jedzenia albo picia. Pa!
Elena odło\yła telefon, oddychając cię\ko.
- To nie było łatwe.
- On wcią\ cię kocha.
- Wolałby, \ebym została dzieckiem do końca \ycia?
- Mo\e podobał mu się sposób, w jaki się witałaś i \egnałaś.
- Nie drocz się ze mną.
- Nigdy w \yciu - odpowiedział łagodnie Stefano. A potem chwycił jej dłoń. - Chodz,
pójdziemy na zakupy. Potrzebujesz samochodu.
Pociągnął ją za rękę. Elena nagle wystrzeliła do góry tak gwałtownie, \e musiał ją
przytrzymać, \eby nie uderzyła o sufit.
- Myślałem, \e podlegasz ju\ siłom grawitacji!
- Ja te\! Co mam zrobić?
- Spróbuj pomyśleć o powa\nych, trudnych sprawach.
- A je\eli to nie pomo\e?
- Kupimy ci kotwicę!
O drugiej Stefano i Elena dotarli na cmentarz nowym czerwonym jaguarem. Elena
owinęła głowę szalem, który ukrywał jej włosy i dolną połowę twarzy. Do tego wło\yła
ciemne okulary i czarne koronkowe rękawiczki, które w młodości nosiła pani Flowers.
Meredith uznała, \e wygląda niezwykle malowniczo w tym wszystkim, w jej fioletowym sari
i d\insach. Razem z Bonnie rozło\yły przed chwilą koc, a mrówki zdą\yły ju\ skosztować
kanapek, winogron i dietetycznej sałatki z makaronu.
Elena opowiedziała o tym, jak obudziła się tego ranka. Ilość pocałunków i uścisków,
które następnie wymieniły z dziewczynami, była trudna do zniesienia dla męskiej części
towarzystwa.
- Chcesz rozejrzeć się po lasach w tej okolicy? Sprawdzić, czy są tam malaki? -
zapytał Matt Stefano.
- Lepiej, \eby ich nie było. Je\eli las tak daleko od miejsca waszego wypadku te\ jest
nawiedzony...
- To nie jest dobrze?
- To jest bardzo zle.
Mieli ju\ odejść w stronę lasu, kiedy Elena ich zatrzymała.
- Przestańcie ju\ być tacy męscy i opanowani - dodała. - Tłumienie uczuć nie jest
dobre. Wyra\anie ich jest du\o zdrowsze.
- Słuchaj, jesteście twardsze, ni\ myślałem - odpowiedział Stefano. - Piknik na
cmentarzu?
- Elenę często mo\na było tu zastać - wyjaśniła Bonnie, wskazując na pobliski
nagrobek nacią selera.
- To grób moich rodziców. Po wypadku zawsze czułam się bli\ej nich tutaj ni\
gdziekolwiek indziej. Przychodziłam tu, kiedy było mi zle albo kiedy potrzebowałam
odpowiedzi.
- Dostawałaś je? - zapytał Matt, wyciągając korniszona ze słoika i podając słoik dalej.
- Wcią\ nie jestem pewna. - Elena zdjęła okulary, szal i rękawiczki. - Ale zawsze
czułam się lepiej po przyjściu tutaj. Dlaczego pytasz? Potrzebujesz jakiejś odpowiedzi?
- Tak, właściwie tak - powiedział Matt ku powszechnemu zaskoczeniu. Gdy zauwa\ył,
\e znalazł się w ten sposób w centrum uwagi, zarumienił się. Bonnie obróciła się w jego
stronę, Meredith i Elena, które le\ały oparte na łokciach, usiadły. Stefano, który stał obok,
oparty o jeden z grobowców, przykucnął.
- Jakiej, Matt?
- Chciałam powiedzieć, \e nie wyglądasz dzisiaj za dobrze - wtrąciła zatroskana
Bonnie.
- Dzięki - odparował kwaśno.
W wielkich brązowych oczach pojawiły się łzy.
- Nie miałam na myśli...
Ale nie zdą\yła skończyć. Meredith i Elena objęły ją, przysuwając się blisko i tworząc
przyjacielska falangę. Przekaz był jasny: ka\dy, kto zadziera z jedną z nich, będzie miał do
czynienia ze wszystkimi trzema.
Meredith uniosła brew.
- Sarkazm zamiast uprzejmości? Nie takiego Matta znałam.
- Bonnie tylko chciała być miła - wyjaśniła Elena. - To nie była ładna odpowiedz.
- Dobrze, dobrze! Przepraszam. Bonnie, naprawdę przepraszam. - Zwrócił się do niej
zawstydzony. - Nie powinienem był tak zareagować. Wiem, \e nie miałaś nic złego na myśli.
Ja... ja po prostu nie wiem ju\, co mówię i robię. W ka\dym razie, chcecie się dowiedzieć, o
co mi chodzi, czy nie?
Wszyscy chcieli.
- Dobra, ju\ mówię. Poszedłem dzisiaj rano odwiedzić Jima Bryce'a. Pamiętacie go? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl