[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do twojej sypialni. Teraz mam parę spraw do załatwienia na górze, wrócę w ciągu godziny.
Tymczasem zapisz pierwszą lekcję na temat wodnych wiedzm i skeltów. Zabrałeś chyba ze
sobą notatnik?
Kiwnąłem głową.
- W takim razie przynieś go - polecił.
Wyczuwając jego niecierpliwość, pogrzebałem w torbie i położyłem na stole notatnik, a
także pióro i niewielki kałamarz. Arkwright tymczasem zniknął na górze.
* * *
Zapisałem każde słowo, które zapamiętałem z pierwszej lekcji, zastanawiając się, co
gospodarz robi tak długo na górze. W pewnym momencie wydało mi się, że słyszę, jak z
kimś rozmawia. Lecz po niecałej godzinie
84
85
wrócił, a gdy mnie mijał, w jego oddechu poczułem za-pach wina. Potem, unosząc wysoko
lampę i ściskając w lewej dłoni kij, poprowadził mnie do pomieszczenia przy drzwiach
wejściowych.
Nie licząc brakującego lichtarza, który zabrałem do kuchni, pokój wyglądał tak jak przedtem:
krzesło w każdym kącie, skrzynie i puste flaszki po winie, samotny stół i trzy zabite deskami
okna. Lecz jaśniejszy blask lampy ukazał coś, czego wcześniej nie zauważyłem.
Po prawej stronie drzwi wejściowych znajdowała się klapa. Arkwright podał mi kij, schylił
się i wolną ręką chwycił żelazny pierścień, po czym otworzył klapę. Drewniane stopnie
wiodły w ciemność, usłyszałem szum strumienia płynącego po kamieniach.
- Cóż, młody Wardzie - powiedział Arkwright - zwykle jest tam bezpiecznie. Ale sześć dni
nie było mnie w domu i w tym czasie wiele mogło się zdarzyć. Trzymaj się blisko mnie - na
wszelki wypadek.
To rzekłszy, ruszył na dół. Podążyłem za nim, zagłębiając się w mrok, dzwigając jego laskę,
znacznie cięższą niż te, do których przywykłem. Moje nozdrza zaatakował odór wilgoci i
gnijącego drewna. Ze zdumieniem odkryłem, że nie stoję wcale na kamiennej posadzce piw-
" v lecz na błotnistym brzegu strumienia. Po lewej nicy,
mieliśmy wysoki, nieruchomy łuk młyńskiego koła.
_ Zeszłej nocy zdawało mi się, że słyszę, jak się obraca _ mruknąłem.
Byłem pewien, że w istocie się nie poruszyło i że doznałem tylko niezwykłego nawiedzenia:
dostrzegłem coś co wydarzyło się w przeszłości. Dręczyła mnie jednak ciekawość i miałem
nadzieję, że Arkwright wyjaśni, co się dzieje.
Zamiast tego spojrzał na mnie ze złością, na jego twarzy ujrzałem rumieniec gniewu.
- Czy wygląda, jakby mogło się obracać?! - krzyknął.
Pokręciłem głową i cofnąłem się o krok. Arkwright zaklął pod nosem, odwrócił się do
plecami i poprowadził nas pod młyn, spuszczając głowę.
Wkrótce dotarliśmy do szaściennej jamy; gospodarz zatrzymał się tak blisko jej skraju, że
noski jego wielkich butów zawisły nad krawędzią. Wezwał mnie gestem. Stanąłem u jego
boku, ale uważałem, by moje stopy całą powierzchnią stały na ziemi. To była jama
czarownicy, zagrodzona trzynastoma żelaznymi prętami. Nie groziło mi zatem, że wpadnę
do środka, ale wcale nie byłem bezpieczny. Czarownica potrafi sięgnąć przez pręty i
chwycić człowieka za kostkę. Niektóre by-
86
87
ły bardzo szybkie i silne, poruszały się szybciej niż mgnienie oka. Wolałem nie ryzykować.
- Wodne wiedzmy umieją kopać w ziemi, młody War. dzie, musimy zatem temu
zapobiec. Choć widzisz jedy. nie górny rząd prętów, w istocie tworzą one klatkę w kształcie
sześcianu. Pozostałe ściany wkopane są w ziemię.
Znałem już podobne konstrukcje. Stracharz korzystał z identycznej klatki, by uwięzić lamie,
także świetnie umiejące kopać.
Arkwright wyciągnął lampę nad ciemną dziurę.
- Spójrz w dół i powiedz mi, co widzisz... Dostrzegłem wodę, w której odbijało się
światło. Lecz
z boku ciągnęła się wąska, błotnista półka. Coś na niej leżało, nie potrafiłem jednak
stwierdzić co. Zdawało się na wpół zagrzebane w błocie.
- Nie widzę dokładnie - przyznałem. Westchnął niecierpliwie i wyciągnął rękę po laskę.
- Tu trzeba wprawnego oka. W kiepskim świetle mógłbyś nadepnąć na podobną bestię i
nawet się nie zorientować. Wbiłaby w ciebie zęby i po sekundzie wciągnęła w wodny grób.
Może to pomoże...
Odebrał mi kij i powoli opuścił ostrzem na dół, między dwoma prętami, dokładnie nad
półką. Nagle pchnął-
Usłyszałem wrzask bólu i dostrzegłem gąszcz długich, gplątanych włosów i przepełnione
nienawiścią oczy, gdy coś z ogłuszającym pluskiem rzuciło się z półki do wody.
_ Zostanie teraz na dnie przez co najmniej godzinę. je niezle ją to obudziło, co? - rzucił z
okrutnym uśmiechem.
Nie spodobało mi się, że od niechcenia zranił wiedzmę tylko po to, bym mógł ją zobaczyć
lepiej. Wydało mi się to zbędne - mój mistrz by tak nie postąpił.
- Miej na względzie, że nie zawsze jest taka powolna. Przewidując, że nie będzie mnie kilka
dni, podałem jej dodatkową porcję soli. Jeśli wsypiesz jej do wody zbyt dużo, wykończysz ją.
Musisz zatem dobrze wszystko wyliczyć. W ten sposób je uspokajamy. Tak samo rzecz się
ma ze skeltami - ze wszystkim, co pochodzi ze słodkiej wody. Dlatego otoczyłem ogród
fosą. Owszem, jest płytka, ale zawiera mocny roztwór soli. Powstrzymuje wszystko, co
mogłoby chcieć dostać się tu bądz stąd wydostać. Nie pozwala też stworom z bagien
wedrzeć się do ogrodu. Ta wiedzma zginęłaby po paru sekundach, gdyby zdołała uciec z jamy
i spróbowała przeprawić się przez fosę.
Tak czy inaczej, młody Wardzie, nie mam tak miękkiego serca jak pan Gregory. On trzyma
w jamach żywe
88
89
wiedzmy, bo nie potrafi się zmusić do tego, by je wykom czyć. Ja robię to, by je ukarać.
Odsiadują rok w jamie za każde odebrane życie - dwa lata za życie dziecka. Potem wyławiam
je i zabijam. Zobaczmy teraz, czy uda nam się przyjrzeć skeltowi, o którym wspominałem,
temu złapa-nemu nad kanałem...
Poprowadził mnie do kolejnej jamy, niemal dwukrotnie większej od pierwszej. Tak samo
zamykały ją żelazne pręty, lecz tu było ich o wiele więcej były i znacznie gęstsze. W dole
dostrzegłem jedynie wodę, bez śladu półki. Miałem przeczucie, że jama jest bardzo głęboka.
Arkwright zapatrzył się w nią i pokręcił głową.
- Wygląda na to, że przyczaił się przy dnie. Wciąż jest otępiały po dużej dawce soli,
którą mu wsypałem. Lepiej nie niepokoić śpiącego skelta. Przez pół roku wiele razy zdążysz
mu się przyjrzeć. A teraz przejdzmy się po ogrodzie...
- Jak ona się nazywa? - spytałem, wskazując mijaną jamę wiedzmy.
Arkwright zatrzymał się gwałtownie, spojrzał na mnie i pokręcił głową. Na jego twarzy
malowały się różne emocje, wszystkie niedobre. Najwyrazniej uważał, że powiedziałem coś
niewiarygodnie głupiego.
- To tylko zwykła wodna wiedzma - rzekł, miażdżąc mnie wzrokiem. - Nie wiem, jak
się zwie, i wcałe mnie to nie obchodzi! Nie zadawaj głupich pytań!
Nagle poczułem złość, aż zapiekła mnie twarz. Znajomość nazwiska wiedzmy bywa
użyteczna! -warknąłem. - Pan Gregory opisuje wszystkie czarownice, o których słyszał i z
którymi zetknął się osobiście.
Arkwright przysunął twarz do mojej tak, że poczułem jego kwaśny oddech.
- Nie jesteś już w Chipenden, chłopcze. Na razie ja jestem twoim mistrzem i będziesz
robił wszystko po mojemu. A jeśli jeszcze kiedyś odezwiesz się do mnie tym tonem, stłukę
cię na kwaśne jabłko. Zrozumiałeś?
Zagryzłem wargę, by nie odpowiedzieć. Potem przytaknąłem i wbiłem wzrok we własne
buty. Dlaczego dałem się tak ponieść emocjom? Po pierwsze, uważałem, że się myli. Po
drugie, nie spodobał mi się ton, jakim się do mnie zwracał. Nie powinienem jednak okazywać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl