[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cie panny młodej.
Stephen pospieszył pomóc Robinowi, który stał na stopniach
kościoła. Dołączył do nich Jean-Pierre i ponaglał, by zajęli miejsca,
gdy przed kościół zajechał Rolls-Royce. Oszołomiła ich piękność
Anne w sukni ślubnej projektu Balenciagi. Do przodu wysunął się
jej ojciec. Wzięła go pod rękę i zaczęli wstępować na schody.
Wszyscy trzej zamarli, jakby ujrzeli zjawÄ™.
- Drań.
- Kto tu kogo wystawił do wiatru?
- Musiała wiedzieć cały czas.
Harvey rzucił im promienne, obojętne spojrzenie, gdy przecho-
dził obok prowadząc Anne. Odeszli w głąb nawy.
Dobry Boże, pomyślał Stephen, nie rozpoznał żadnego z nas.
Zajęli miejsca w tyle kościoła, z dala od tłumu gości weselnych.
Organista przestał grać, gdy Anne stanęła na stopniach ołtarza.
- Harvey nie może wiedzieć - orzekł Stephen.
- Jak to wykoncypowałeś? - spytał Jean-Pierre.
- James nigdy by nas na to nie naraził, gdyby sam nie prze-
szedł wcześniej podobnego testu.
- To logiczne - szepnÄ…Å‚ Robin.
- Zwracam się do was dwojga i wzywam, abyście odpowiedzieli
mi jak w przejmujÄ…cym grozÄ… dniu SÄ…du Ostatecznego, kiedy od-
kryjÄ… siÄ™ tajemnice wszystkich serc...
- Chciałbym już teraz poznać kilka tajemnic - powiedział
Jean-Pierre. - Na początek, kiedy się dowiedziała?
- Jamesie Clarensie Spencerze, czy chcesz poślubić tę oto ko-
bietę, żyć z nią zgodnie z przykazaniem Bożym w świętym stanie
małżeńskim? Czy będziesz ją miłował, hołubił, szanował i otaczał
opieką w chorobie i w zdrowiu i dochowasz jej wierności wyrzeka-
jąc się innych niewiast aż po kres żywotów waszych?
- Tak mi dopomóż Bóg.
212
- Rosalie Arlene, czy chcesz poślubić tego oto mężczyznę, żyć z
nim...
- Myślę - powiedział Stephen - iż jest pewne, że ona jest
pełnoprawnym członkiem Zespołu, w przeciwnym razie nie udało-
by siÄ™ nam ani w Monte Carlo, ani w Oksfordzie.
-. . aż po kres żywotów waszych?
- Tak mi dopomóż Bóg.
- Kto oddaje tę oto kobietę za żonę temu mężczyznie?
Harvey żwawo wystąpił do przodu, ujął rękę Anne i oddał ją
księdzu.
- Ja, James Clarence Spencer, biorÄ™ ciebie, Rosalie Arlene, za
żonę. . .
- Ponadto, dlaczego miałby nas rozpoznać, skoro widział każde-
go z nas tylko jeden raz i to wyglądającego inaczej niż w rzeczywi-
stości - ciągnął Stephen.
- I przysięgam ci wierność małżeńską.
- Ja, Rosalie Arlene, biorÄ™ ciebie, Jamesa Clarence'a Spencera,
za męża. . .
- Ale niechybnie się domyśli, jeśli będziemy kręcić mu się pod
nosem - odezwał się Robin.
- Niekoniecznie - powiedział Stephen. - Nie mamy powodu
do paniki. Nasz sekret zawsze polegał na tym, żeby przyłapać go na
obcym gruncie.
- Ale teraz jest na własnym - zauważył Jean-Pierre.
- Nie, nie jest. To ślub jego córki, zupełnie dla niego nowe
przeżycie. Oczywiście będziemy unikać go podczas przyjęcia, ale
musimy robić to dyskretnie.
- BÄ™dziecie musieli podtrzymywać mnie na duchu - powié-
dział Robin.
- Możesz na mnie liczyć - zapewnił Jean-Pierre.
- Po prostu zachowujcie siÄ™ naturalnie.
-... i przysięgam ci wierność małżeńską.
Anne była cicha i nieśmiała, jej głos ledwie dobiegał do trzech
osłupiałych mężczyzn w głębi kościoła. Głos Jamesa brzmiał wy-
raznie i stanowczo:
- Tą obrączką zaślubiam cię, ciałem swoim wielbię cię, wszel-
kie doczesne dobra tobie ofiarowujÄ™...
- I trochę naszych też - dodał Jean-Pierre.
2I3
- W imiÄ™ Ojca i Syna i Ducha Zwietego. Amen.
- Módlmy się = zaintonnwał ksiądz.
- Wiem, o co się pomodlę - rzekł Robin. - %7łeby Bóg wyba-
wił nas z mncy wrogów naszych i ocalił z rąk nieprzvjaciół naszych.
- Roże Wiekuisty, Stwórco i Zbawicielu świata.
- Zbliżamy się dn końca - powiedział Stephen.
- Niefortunne określenie - sknmentował Robin.
- Cisza - rzekł Jean-Pierre. - Rozgryzliśmy Metcalfe'a; nie
ma się czego bać.
- Co Bcig złączył, niech człowiek nie rozłącza.
Jean-Pierre mamrotał coś pod nosem, ale nie brzmiało to jak
mndlitwa.
Zagrzmiały organy i kościół wypełniły dzwięki marsza weselnegc,
Haendla. Uroczystość dobiegła końca. Lord i lady Brigsley przeszli
środkiem nawy w- blasku spojrzeń tysiąca par oczu. Stephen był
ubawiony, Jean-Pierre zazdrosny, Robin zdenerwowan_¨. James uÅ›-
miechnÄ…Å‚ siÄ™ anielsko przechodzÄ…c obok nich.
No___ożeńcy pozowali fntngrafori_ do zdjęć na stopniach kościnła.
Po dziesięciu minutach wsiedli do Rolis-Royce'a i i,cijechali do dn-
mu Metcalfe'a w I,inenln. Harvey z hrabiną I_outh zajęli miejsca w
drugim samnchodzie, a earl z Arlene, matkÄ… Anne, w trzecim.
Stephen, Robin i Jean-Pierre pi,jechali dwadzieścia minut pózniej,
zatopieni w dyskusji, czy to dnbrzr, c-zy zle rak _v__zywać lns.
Zajechali pod dom Metcalfe'a, okazaÅ‚Ä… budnwlç w stylu geor-
giańskim z nrientalnvm ngrodem opadającym do jeziora, ogro-
mnymi klomhami róż i oranżerią ze wspaniałymi okazami orchidei.
- I_ Tigdy nie privpuszezaÅ‚em, że to kiedyÅ› zobaczç - westchnÄ…Å‚
Jean-Pierre
-- AnQ ja --- _;de:_w_ał się Rc,hin -- i musze _nwieilzieć, że ten
v,._idi,k vv__li mnie nie cieszy.
- l_iu, trzeba zajrzeć lwu __¨ paszez_ - rzekÅ‚ Stephen. - I'_opn-
s_uj_. żeb:;my _vÅ‚Ä…czvli siç dn kolejki goÅ›ci w _porych ndstÄ™pach. Ja
idç pierwszv, potem Robin, co najmniej dwadzieÅ›cia i_sób za mnÄ…,
następnie Jean-Pierre, co najmniej dwadzieścia osńb za Robinem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl