[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaszeleściły papiery i mapy na desce rozdzielczej. Na chwilę oderwał oczy od
szosy i zerknął na leżankę, umieszczoną za fotelami.
- Dojeżdżamy do skrzyżowania - oznajmił.
Zmiennik poruszył się i usiadł, przecierając oczy. - Fajnie - mruknął i
przedostał się na fotel.
- Nic się nie działo? - spytał, patrząc w zabrudzoną szybę.
Kierowca pokręcił głową, wpatrzony w pejzaż pól i pojedynczych zabudowań, który
towarzyszył mu niezmiennie od chwili, kiedy wstało słońce.
Od wyjazdu z Galveston poprzedniego dnia jechali niemal bez przerwy, zmieniajÄ…c
się za kierownicą co cztery godziny i zatrzymując tylko na pośpieszny posiłek w
jednym z barów przysiadłych przy autostradach. Za każdym razem jeden z nich
zostawał jednak w szoferce, czuwając nad cennym ładunkiem, który pobrali z
magazynu Caraco.
Na tablicy nad szosą pokazał się wielki zielony znak informujący, że zbliżają
się do skrzyżowania z międzystanowa autostradą 70, która biegła ze wschodu na
zachód przez centrum USA. Droga w lewo prowadziła do St. Louis, Indianapolis,
Dayton i Baltimore, w prawo - do Colorado Rockies, Denver i dalej na zachód.
Skręcili w prawo i przyśpieszyli.
? 15 czerwca - Caraco Transport, Galveston, Teksas
Drzwi uniosły się tak powoli, że nawet z odległości metra nie słychać było
żadnego szmeru. W chwili, kiedy obejma zwolniła klapę, dwóch
mężczyzn chwyciło za nią, popchnęło do góry i natychmiast do środka wpadło kilka
odzianych na czarno postaci, które rozbiegły się na boki. Każdy z mężczyzn
uzbrojony był w gotowy do strzału pistolet maszynowy MP5.
Budynek wypełniły okrzyki  FBI!", po chwili jednak zapadła cisza, atakujący
zorientowali się bowiem, że nikogo prócz nich nie ma w środku. Nie było zresztą
nie tylko ludzi, ale i żadnych sprzętów: tylko gołe ściany.
Agent specjalny Steve Sanchez usłyszał w słuchawkach:  Teren zabezpieczony" i
wszedł do środka magazynu. Zciągnął z twarzy maskę przeciwgazową i włożył ją pod
pachę. Zmarszczył nos: w powietrzu wisiała woń świeżej farby. Dowódca grupy
szturmowej czekał na niego przy wejściu do małego pokoju z przodu budynku.
- Nic? - spytał Sanchez.
- Nic - odpowiedział tamten i wskazał głową za siebie. - Czy to na pewno
właściwy adres?
- Tak - mruknął Sanchez i szurając czubkiem buta, zastanawiał się, co robić
dalej.
Był to dość frustrujący finał długiej nocy.
Kiedy sygnał alarmowy dotarł z Waszyngtonu do oddziału FBI w Houston, oglądał
mecz piłki nożnej rozgrywany przez drużynę jego syna.
Trochę czasu upłynęło, zanim ściągnęli pozostali członkowie zespołu. Kilka
godzin zabrało uzyskanie potwierdzenia, że  Caraco Savannah" zostało rozładowane
w Galveston. Dopiero po północy udało się wytropić, że generatory czy silniki
odrzutowe, czy cokolwiek to było, dotarły pod ten adres na Meridian Street.
Zbliżał się już świt, kiedy atak był odpowiednio przygotowany.
I co teraz? Cokolwiek było tutaj składowane, dawno rozmyło się w sinej dali.
- Czym prędzej dawać mi tutaj szefa tej rudery!
Frank Wilson, odpowiedzialny w Caraco za operacje portowe w Gal-veston, był
wysokim mężczyzną, niemal o głowę górującym nad San-chezem. Bez specjalnych
sukcesów walczył z łysiną i coraz bardziej zaokrąglającym się brzuszkiem. Teraz
na dodatek walczył z sennością. Agenci FBI załomotali do jego drzwi o czwartej
nad ranem.
- No, panie Wilson - ostrym tonem zwrócił się do niego Sanchez -
może zechce mi pan wytłumaczyć, co tutaj się dzieje?
Wilson zamrugał oczyma i rozejrzał się po pustym wnętrzu, a potem skierował
niewinne spojrzenie na agenta.
- Wytłumaczyć? - Wzruszył ramionami. - Tłumaczyłem już pań
skim ludziom, że moja noga jeszcze nigdy w życiu nie stanęła w tym
budynku.
Dzień gniewu
- Proszę, proszę - powiedział ironicznie Sanchez. - A jakże to moż
liwe? Przecież pan jest lokalnym szefem, tak?
Wilson przytaknÄ…Å‚.
- Racja, ale Caraco to wielkie przedsiębiorstwo, agencie Sanchez. Ogromne. W
samych Stanach podlega mu kilkanaście firm, a jeszcze więcej jest rozsianych po
całym świecie. Ja zajmuję się tutaj transportem morskim; głównie przyjmujemy
sprzęt dla naszego działu energetycznego. Ale ten magazyn należy do Caraco
Transport, a ono ma własne kierownictwo.
- Zupełnie niezależne?
- Zgadza siÄ™. Komu innemu podlegajÄ…, obowiÄ…zujÄ… ich inne przepisy. Z tego, co
wiem, inaczej też zarabiają. Tak to teraz wygląda, panie Sanchez, takie są
trendy. Mniej odgórnych zarządzeń, więcej oddolnej inicjatywy.
Sanchez darował sobie ironiczne uwagi i spróbował raz jeszcze.
- A czy przynajmniej wie pan, kto tutaj pracował, panie Wilson?
Zapytany pokręcił głową.
- Nie miałem powodu interesować się tym Jak powiedziałem, działaliśmy
niezależnie, a ja przez ostatnich kilka tygodni miałem dość własnej pracy.
Pojawił się wielki kontrakt na budowę rurociągu w Azji Zrodkowej.
- A pańscy pracownicy? Może ktoś kontaktował się z ludzmi z magazynu?
- Musiałby pan spytać ich samych, panie Sanchez. Ja naprawdę nie wiem. - Wilson
wzruszył ramionami. - Myślę, że po pracy mogli się spotykać w barze, ale ja nie
interesuję się prywatnym życiem moich pracowników.
- Rozumiem
- Panie Sanchez, jeśli chce pan dokładnych wiadomości, dlaczego się pan nie
skontaktuje z dyrekcją Caraco Transport? Oni z chęcią odpowiedzą na wszystkie
pańskie pytania.
- Może być pan pewien, że tak zrobię. A tak nawiasem mówiąc, gdzie się mieści ta
dyrekcja?
- W Kairze.
- W Egipcie? - spytał z niedowierzaniem Sanchez. Wilson pokiwał głową.
- Mówiłem, że Caraco to duża firma.
Sanchez wyobraził sobie całą mitręgę międzynarodowych połączeń, kłopotów
językowych i zmagań z urzędnikami. Dał znak jednemu ze swych ludzi, żeby
zaprotokołował zeznanie Wilsona.
Potoczył wzrokiem po wnętrzu magazynu. Cokolwiek tutaj robiono, postarano się
potem zatrzeć wszelkie tego ślady, nikt zaś nie zadaje sobie takiego wysiłku bez
odpowiednich powodów, a spośród tych najbardziej prawdopodobnym była chęć
ukrycia nielegalnej działalności.
Larry Bond
Najważniejsze teraz pytanie brzmiało: o jakiego rodzaju działalność może chodzić.
Notatka dołączona przez CIA do planu operacji podawała w wątpliwość informacje,
na które powoływała się Armia. Chodzić miało w istocie o przemyt narkotyków, a
nie bomby atomowej.
Sanchez wolałby, żeby to Hoover Building miał rację. Duży transport heroiny czy
kokainy był z pewnością poważną sprawą, ale broń atomowa...
Przywołał swoich ludzi i zaczął wydawać rozkazy.
- Zaczynamy badać centymetr po centymetrze. Zbadać szambo. Sprawdzić, kiedy
ostatnio wywożono śmiecie. Calder, wypytasz sąsiadów, czy nie zauważyli czegoś
niezwykłego. Chcę mieć numery rejestracyjne każdego samochodu, który parkował w
promieniu stu metrów. Natychmiast ściągnąć ekipę techników. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl