[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jezdziły jeszcze po opustoszałym mieście. Chwilami rozlegał się terkot broni, czasem
pojedyncze wystrzały, a czasem krótkie serie, odbijające się echem od murów. Zdenerwowani
policjanci i żołnierze byli gotowi strzelać do wszystkiego, co się poruszało. Towarzyszył
temu dochodzący z gór równomierny huk dział, który rozbrzmiewał teraz wyraznie w ciężkim
nocnym powietrzu.
Kiedy wysiadał z samochodu, nie mógł pozbierać myśli. Nie wiedział, czy ma się
cieszyć, gdy zastanie Julie w hotelu, czy wprost przeciwnie. Jeśli pojechała do bazy na Cap
Sarrat, nie będzie musiał podejmować żadnej decyzji. Jeżeli jednak pozostała w hotelu, czeka
go trudny wybór. Uważał, że na Cap Sarrat nie będzie bezpiecznie, ale nie mniejszym
ryzykiem jest trafić podczas wojny domowej między dwie walczące armie. Czy mógł,
opierając się wyłącznie na przeczuciach, uczciwie odradzać komukolwiek - a zwłaszcza Julie
- wyjazd na Cap Sarrat?
Spojrzał na pogrążony w ciemnościach hotel i wzdrygnął się. Wkrótce okaże się, co
powinien zrobić. Miał już zamknąć samochód, gdy przyszło mu coś do głowy. Otworzył
maskę silnika i wyjął palec rozdzielacza. W ten sposób zastanie przynajmniej wóz na miejscu,
kiedy będzie mu potrzebny.
W foyer hotelu Imperiale było ciemno, zobaczył jednak nikłe światło w barze. Ruszył
w tamtym kierunku, lecz nagle przystanął, słysząc za sobą odgłos przesuwanego krzesła.
Odwrócił się i zapytał, kto tam? Rozległo się ciche szurnięcie i na tle okna przemknął jakiś
cień. Potem trzasnęły drzwi i zapadła cisza.
Odczekał parę sekund, po czym ruszył dalej. Od strony baru dobiegło wołanie:
- Kto tam jest?
- Wyatt.
Kiedy wszedł do baru, Julie rzuciła mu się w ramiona.
- Och, Dave, jak się cieszę, że jesteś. Przywiozłeś z bazy samochód?
- Przywiozłem - odparł. - Ale nie jadę bezpośrednio z bazy. O ile wiem, ktoś miał cię
stąd zabrać.
- Byli tutaj - powiedziała. - Ale mnie nie zastali. Nikogo z nas.
Wyatt zdał sobie nagle sprawę, że otacza go grupka ludzi. Był wśród nich Dawson,
Papegaikos z klubu Maraca oraz kobieta w średnim wieku, której nie znał. Stojący za
kontuarem barman otworzył z hałasem kasę.
- Ja byłam na miejscu - oświadczyła nieznajoma. - Spałam w pokoju i nikt nie przyszedł
mnie obudzić. - Powiedziała to napastliwym, obrażonym tonem.
- Nie znasz chyba pani Warmington - przedstawiła ją Julie.
Wyatt skinął głową na powitanie, po czym powiedział:
- Więc zostawili was na lodzie.
- Niezupełnie - stwierdziła Julie. - Kiedy wróciłam tu z panem Dawsonem i nie
zastaliśmy nikogo, siedzieliśmy przez chwilę, zastanawiając się, co robić; i wtedy w gabinecie
dyrektora zadzwonił telefon. To był ktoś z bazy. Powiedział, że przyśle po nas ciężarówkę,
a potem rozmowa urwała się w pół zdania.
- Ludzie Serruriera przecięli zapewne łączność z bazą - rzekł Wyatt. - Zrobiło się trochę
niebezpiecznie, są zdenerwowani jak cholera. Kiedy to się stało?
- Prawie dwie godziny temu.
Wyattowi wcale się to nie podobało, ale nic nie powiedział. Nie było sensu nikogo
straszyć. Uśmiechnął się do Papegaikosa.
- Cześć, Eumenides. Nie wiedziałem, że podoba ci się ten hotel.
Na wymizerowanej twarzy Greka pojawił się posępny uśmiech.
- Kazali mi tu psijć, jak bendem  ciał jechać do bazy.
- Ta ciężarówka powinna zaraz się zjawić i wszyscy stąd wyjedziemy - powiedział
dobrodusznie Dawson, po czym dodał, pokazując Wyattowi szklankę: - Chyba przydałby się
panu jeden głębszy.
- Nie odmówię - stwierdził Wyatt. - Miałem ciężki dzień.
Dawson odwrócił się.
- Hej, ty! A dokąd to się wybierasz? - Skoczył naprzód, chwytając niewysokiego
mężczyznę, który próbował wymknąć się z baru.
Barman wyrywał się energicznie, ale Dawson przytrzymał go swą potężną łapą
i wciągnął z powrotem za kontuar. Potem spojrzał na Wyatta i uśmiechnął się. - A na dodatek
wyciągnął z kasy całą forsę.
- Niech go pan puści - powiedział Wyatt zmęczonym głosem. - To nie nasza sprawa.
Wszyscy stąd uciekną. Kiedy wchodziłem, czmychał właśnie jeden z pracowników.
Dawson, wzruszywszy ramionami, rozwarł pięść i barman wymknął się chyłkiem.
- A niech tam, do cholery! Wolę bary samoobsługowe.
Pani Warmington oznajmiła energicznie:
- No cóż, skoro jest pan samochodem, możemy jechać do bazy.
Wyatt westchnÄ…Å‚.
- Nie wiem, czy to rozsądne. Możemy się nie przedostać. %7łołdacy Serruriera lubią
pociągać za spust. Najpierw będą strzelać, a potem zadawać pytania. A gdyby nawet zechcieli
o coś pytać, i tak grozi nam rozstrzelanie.
Dawson wcisnął mu do ręki szklankę.
- Do diabła, jesteśmy Amerykanami! %7łyjemy z Serrurierem w zgodzie.
- My o tym wiemy, i komandor Brooks także, ale nie Serrurier. Jest przekonany, że
Amerykanie zaopatrywali powstańców w broń; w te strzelby, które teraz słychać; i pewnie
myśli, że Brooks czeka tylko na stosowny moment, żeby wyjść z bazy i wbić mu nóż w plecy.
Pociągnął ze szklanki spory haust i zakrztusił się. Dawson nie pożałował mu whisky.
Przełknął ją z trudem, po czym dodał:
- Przypuszczam, że Serrurier ma teraz wokół bazy sporo wojska. Dlatego wasza
ciężarówka nie przyjechała.
Wszyscy patrzyli na niego w milczeniu. W końcu odezwała się pani Warmington:
- Przecież wiem, że komandor Brooks nie zostawiłby nas tutaj, nawet gdyby musiał
rozkazać swoim żołnierzom, żeby tu po nas przyszli.
- Komandor Brooks ma teraz ważniejsze problemy niż trudna sytuacja garstki
Amerykanów w St. Pierre - stwierdził chłodno Wyatt. - Najważniejsze jest bezpieczeństwo
bazy.
- Dlaczego właściwie pan uważa, że baza jest zagrożona? - zapytał z naciskiem Dawson.
- Zanosi się na kłopoty - odparł Wyatt. - Nie chodzi o wojnę, tylko...
- Jest tu ktoś? - rozległo się wołanie z foyer i Julie oznajmiła: - To pan Causton.
Causton wszedł do baru. Lekko utykał, miał mocno rozdartą marynarkę i bardzo brudną
twarz. Na rozciętym prawym policzku widniała plama krwi.
- Co za dureń ze mnie! - powiedział. - Zabrakło mi taśm do nagrywania, więc po nie
wróciłem. - Rozejrzał się po obecnych. - Myślałem, że wszyscy będziecie już w bazie.
- Przerwano łączność - oświadczył Wyatt, wyjaśniając, co się stało.
- Nie macie szans - oznajmił ponuro Causton. - Rząd odciął dostęp do bazy. Otoczyli ją
kordonem. - Znał ich wszystkich poza panią Warmington. Popatrzył na Dawsona
z ironicznym błyskiem w oku. - Tak, panie Dawson. To pańskie podwórko. Dobry materiał na
książkę, co?
- Owszem, będzie z tego niezła powieść - odparł Dawson, ale jego słowa nie zabrzmiały
zbyt entuzjastycznie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl