[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sądziłam, że moje akta były aż tak obszerne. Z taką dokumentacją nigdy nie wydano by mi świadectwa
normalności. Cieszyłam się, że Rosamunde powiedziała, że skaziła mnie woda, bo to najwyrazniej
umniejszyło rangę pozostałych dowodów.
 Czy twój zwierzchnik uważa, że to da się leczyć?  spytał Rajca.
 Mój zwierzchnik koncentruje swoje wysiłki na leczeniu  odpowiedział ubrany na czarno
mężczyzna odrobinę obronnym tonem.
Podniósł się jeden z Pasterzy.
 W umysłach Odmieńców zamieszkują demony.
Ubrany na czarno człowiek skłonił się.
 Mój zwierzchnik jest przekonany, że w przypadku odpowiednio młodych pacjentów demony da się
wypędzić, a umysł uzdrowić.
Pasterz mruknął i spojrzał na swojego towarzysza, który też się podniósł.
 Wypędzanie demonów jest zadaniem Pasterzy  odrzekł.
 Mój zwierzchnik ma dobre zamiary  odparł przedstawiciel Obernewtyn.
 Jakie macie sukcesy na swoim koncie?  spytał napastliwie pierwszy Pasterz.
Człowiek z Obernewtyn rzucił błagalne spojrzenie Rajcy, który odkaszlnął.
 Dobrze wam za nich płacimy  powiedział.
 Nie będziemy o tym teraz dyskutować  warknął zimno Rajca. Pasterze usiedli, przywołani do
porzÄ…dku jego wzrokiem.
Mężczyzna w czerni wyglądał na zdenerwowanego.
 Proszę o wybaczenie  podjął żarliwie.  Owszem, Odmieńcy u nas pracują, ale mój zwierzchnik
z zaangażowaniem szuka lekarstwa.
Rajca spojrzał na niego z namysłem.
 Tak wynika z raportów Madame Vegi. Ale może nadszedł czas, żebyśmy złożyli
Mistrzowi Obernewtyn wizytę i przekonali się na własne oczy, czym właściwie się tam zajmujecie.
Rajca zerknął na mnie, jakby zupełnie zapomniał o mojej obecności.
 Czy przyznajesz, że zamieszkują cię demony?  spytał znudzonym głosem.
Skrzywiłam się i pokręciłam głową. Miałam nadzieję, że towarzyszyło temu przekonująco bezmyślne
spojrzenie. Rajca westchnął, jakby tego się właśnie spodziewał, a potem spytał, czy ktoś wie, czy
potrafię w ogóle mówić. Nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie i zmarszczył ze zniecierpliwieniem
brwi.
 No dobrze, uznaję ją w takim razie za Odmieńca. Niech ją pan bierze, Corsak, i niech pan
dopilnuje, żeby po dokonaniu formalności została uwzględniona w dokumentacji. Czekamy też na
zaproszenie do Obernewtyn  dodał z naciskiem.
Corsak pokiwał głową i pokazał, żebym szła za nim.
Rajca zatrzymał go zimno.
 Proszę zaczekać, z łaski swojej. Czy na sali jest skryba?
 Tak!  odezwał się radosny głos.
 Proszę zadbać o rozpowszechnienie następującej informacji:  Odmieńcy to wyjątkowo nikczemne i
podstępne istoty, stanowiące zagrożenie dla naszej społeczności. Całymi latami uchodzą za normalnych,
bo ich defekty nie są widoczne gołym okiem. Wiemy o tym dzięki wysiłkom naszych dobrych, sumiennych
Pasterzy.  Obaj Pasterze skłonili skromnie głowy.  Poinformowali mnie niedawno, co wynika z ich
badań: że Odmieńcy są karą Pana za naszą rozwiązłość. Pan pyta nas, jak to możliwe, że od tak dawna
pozwalamy Odmieńcom żyć i rozmnażać się wśród nas. Odpowiedz brzmi: straciliśmy czujność, która
powinna być naszym obowiązkiem. Przy takim podejściu cofniemy się niedługo do Ery Chaosu lub czegoś
dużo gorszego. Dlatego zarządzeniem sądu należy zaostrzyć kary za udzielanie pomocy lub schronienia
Odmieńcom i wszelkim innym zdeformowanym ludziom i zwierzętom. Należy bacznie obserwować
swoich sąsiadów&  .
Zaczął następnie objaśniać różne nowe zarządzenia i kary, a ja zadrżałam na myśl o tym, co to oznacza
dla całej społeczności. Za każdym razem, gdy Rada zwiększała kontrolę, dochodziło do nowej fali
donosów i spaleń. Co jednak zaskakujące, na wzmiankę o badaniach Pasterzy na twarzy młodszego z
kapłanów odmalował się wyraz zdumienia, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Rozdział 7.
Upłynęło trochę czasu, zanim dojechaliśmy do obrzeży Sutrium. Nie spodziewałam się, że miasto jest
takie duże. Ulice były zupełnie wyludnione i dzień rozpoczął się na dobre, zanim udało nam się przebić
przez rozległe peryferia. Jednak już około południa zostawiliśmy miasto daleko za sobą.
Od lat żyłam w miejskich sierocińcach, ale kręta droga wijąca się wśród łagodnych wzgórz i żlebów
przywróciła wspomnienia dzieciństwa spędzonego z dala od zgiełku miast i od ciągłego zagrożenia ze
strony Rady. Uświadomiłam sobie, że nie kłamałam, gdy powiedziałam Jesowi, że właściwie to niemal
się cieszę. Fakt, że wreszcie było po wszystkim, przynosił dziwny spokój. Pomyślałam o Madame Vedze i
doszłam do wniosku, że Obernewtyn nie może być takie straszne, jak o nim mówią.
Nietrudno było zapomnieć o strachu i zanurzyć się w spokojnej samotności powozu.
Poranek zamienił się w słoneczny dzień. Drzemałam, a w przerwach przyglądałam się mijanym
krajobrazom.
Po wschodniej stronie drogi minęliśmy dwie wioski, Saithwold i Sawlney, za którymi, bardziej na
północ, ciągnęły się sielsko lasy. Z okien widać było zbocza wzgórz opuszczające się łagodnie do
Arandelft, położonego głęboko w lesie. Na zachód od drogi widniały bezkresne, spowite mgłą
wrzosowiska Glenelg.
Droga opuszczała się zakosami w dół i biegła dalej skrajem wioski, gdzie stały wzniesione z szarego
łupka domy, otoczone polami uprawnymi obrzeżonymi drzewami krwawowca. Ponad dwadzieścia lig
dalej na horyzoncie majaczyły Aren Craggie i pasma Gelfort
 Tor, Highfeld Gamorr i Emeralfel. Znaczyły one granicę wyżyn, a droga  jakby gwoli
podkreślenia  powoli pięła się w górę.
Jechaliśmy dalej niskimi zachodnimi zboczami Głogowych Wzgórz, pofałdowanych i powybrzuszanych
 ze zdumieniem stwierdziłam, że mam ogromną wiedzę o miejscach, których nigdy nie widziałam. Tata
często o nich opowiadał. Dużo podróżował, zanim związał się z mamą. Niekiedy sadzał mnie na kolanach
i pokazywał kolorowe rysunki, które nazywał mapami. Wskazywał różne miejsca, wymieniał ich nazwy i
opowiadał, jak tam jest. Chyba odziedziczyłam po nim jego niespokojną naturę.
Przejechaliśmy przez niewielkie wrzosowisko, bardziej podmokłe i gęstsze niż Glenelg.
Między szpalerem bujnych drzew Eben rosnących wzdłuż drogi widziałam spowitą oparami otwartą
przestrzeń. W Rangorn nie było mgieł, ale rozpoznałam je z opisu ojca. Mówił, że mgły unoszą się tu
zawsze, zasilane jakimś syczącym podziemnym zródłem. Uważał, że wrzosowiska powstały na skutek
pewnych anomalii we wnętrzu ziemi  kolejna spuścizna po Wielkiej Bieli.
Byłam zaskoczona swoimi wspomnieniami.
Mama mówiła, że w pobliżu wrzosowisk zawsze rosną dobre zioła. Pochodziła z wyżyn i znała się na
zielarstwie. Przypomniałam sobie wielkie drzewa o białych pniach, porastające wzgórza wokół naszego
domu. Rosły tam nadal czy może dom dawno obrócił się w pył?
Przypomniałam sobie szelest drzew, w który kazała mi się wsłuchiwać mama, cieniste polany, na
których zbierałyśmy grzyby i lecznicze kwiaty, oraz jeżyny ciężkie od grubych owoców, porastające [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl