[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Natomiast krucjata, w której bierze udział niepoliczalna ilość wyznań oraz sekt i silna
reprezentacja Bogów osobiście rzucająca piorunami w pierwszej linii frontu, wygląda jak
prywatka, na której są wyłącznie nieproszeni goście, gospodarz zaginął około północy, puste
butelki pękają w zderzeniu z pustymi głowami, a wybite zęby sypią się jak konfetti. Zwykle
na taką imprezę, nad ranem - zmęczony hałasami - wpada sąsiad z dołu i szczuje wszystkich
psem.
Wojsko nie przejmowało się jednak takimi niuansami, wcielało w swe szeregi każdego i
niezależnie od wyznawanej przez niego religii tłumaczyło mu, że walka toczy się właśnie za
jego wiarÄ™.
Gdyby Bobo był w stanie wykrzesać z siebie choć trochę energii, mógłby się zastanawiać,
kto odegra rolę psa podczas krucjaty, w której zmuszony był wziąć udział. Niestety, mógł
myśleć tylko o następującym problemie: co jest bardziej brudne - szmata, na której leżał, czy
podłoga, na której leżała szmata.
Bobo, tak jak reszta przymusowego wojska, był szczęściarzem. Uświadomił go w tym
nowy znajomy, wojskowy pełniący obowiązki Głównego Sadysty Bazy Kappa. Nazywał się
Borewicz, a na imię miał Porucznik. Na pierwszy rzut oka składał się z góry mięśni,
zielonego munduru i łysej czaszki. Drugi rzut oka pozwalał dostrzec wyłupiaste ślepia i
rozdartą w dzikim wrzasku gębę. W jego żyłach zamiast krwi płynęła Dyscyplina.
- Jesteście szczęściarzami! - wrzasnęła zielona gęba na powitanie dowiezionych do bazy
poborowych. Było to kilka godzin wcześniej, zanim jeszcze ledwie przytomny Bobo runął na
brudne szmaty.
Zebrali ich na dziedzińcu otoczonej wysokim murem bazy treningowej. Każdy dostał coś
na kształt munduru - zielone drelichowe kurtki, rozciągnięte portki i najbardziej niewygodne
buty, jakie w życiu mieli na nogach. Całość nie była pierwszej świeżości. Bobo z lekkim
niepokojem zauważył trzy zakrwawione dziury na plecach swojej bluzy. Do tego mundur
uszyty był na kogoś znacznie wyższego i szerszego w barach, więc wisiał na chochliku jak na
wieszaku. Bobo z zazdrością spojrzał na stojącego obok dżinna. W jakiś tajemniczy sposób
wojskowe szmaty leżały na nim zaskakująco dobrze. Dukka nosił je, jakby były szytym na
miarę garniturem. Smutniejszy widok przedstawiali sobą Wiewiór i William Bosfor. Mały
goblin tonął w zielonym drelichu jeszcze bardziej niż Bobo, za to prosiak nie był w stanie
dopiąć kurtki na imponującym owalu brzucha.
- Jesteście szczęściarzami! - powtórzył Główny Sadysta bazy, wybijając chochlika z myśli
o modzie i urodzie. - Jesteście nimi, bo większość z was przeżyje tę wojnę.
Przez szereg rekrutów przetoczyło się cichutkie westchnienie ulgi. Każdy z nich czuł, że
kto jak kto, ale on z pewnością należy do większości.
Miny zrzedły im trochę, gdy Porucznik Borewicz wyjaśnił, dlaczego właściwie uważa, że
ta wojna pochłonie jedynie nieliczne istnienia. Całość sprowadzała się do osobliwie pojętej
statystyki. Do tej pory podstawową komórką sił zbrojnych Zaświatu były Parszywe
Dwunastki. Tuziny żołnierzy starannie wyselekcjonowanych w ten sposób, by był wśród nich
przynajmniej jeden psychopata i kilku gości wywołujących między sobą konflikty na tle
etnicznym.
System ten, co zaskakujące, dość dobrze się sprawdzał - żołnierzom zazwyczaj udawało
się wykonać powierzone im zadania. Ubocznym efektem była jednak śmierć większości z
nich. Wojskowi statystycy wyliczyli, że na polu bitwy ginęło średnio dziewięciu członków
każdej Parszywej Dwunastki.
Wtedy generał von Piąstka, którego marzeniem było przejść do historii jako światły
reformator armii, wpadł na pomysł. Po kilku długich nocach spędzonych nad liczydłami
wykombinował, że skoro podczas misji ginie dziewięciu żołnierzy na oddział, trzeba stworzyć
oddziały mniej liczne, co o połowę ograniczy straty. W ten sposób powstały Parszywe Piątki,
w których choćby wróg najbardziej się starał, nie miał szans zabić dziewięciu żołnierzy. Ich
bojową sprawność mieli przetestować nowi rekruci.
- Jeden i ćwiartka - wyszeptał William Bosfor Kolejny, kiedy już przyswoił sobie
zawiłości wojskowej matematyki.
- Co ćwiartka? Nie lepiej pół litra, lepiej? - chrząknął Wiewiór.
- Mówię o stosunku strat. Z moich wyliczeń wynika, że teraz ma szansę przeżyć jeden i
ćwierć żołnierza na pięciu - wyjaśnił arystokrata.
- To ja odpadam - zasmucił się goblin. - Stryjka mojego ćwiartowali za recydywę i żaden
kawałek nie przeżył.
- Zamknąć ryje! - wydarł się Główny Sadysta bazy. - Padnij, chamy, i pompować!
Tak zaczÄ…Å‚ siÄ™ wojskowy trening w Bazie Kappa.
V
Przez pierwsze dwa dni to były właściwie wakacje. Dość ekstremalne, ale jednak. Są
przecież ludzie, którzy przeznaczają urlopy i duże pieniądze na ciężkie ćwiczenia fizyczne
połączone z taplaniem się w błocie.
W Bazie Kappa wczasowicze w mundurach te atrakcje mieli za darmo. Borewicz
kilkakrotnie przeczołgał ich przez kilometry okopów, przegonił po poligonie i ogólnie zadbał
o ich kondycję. Oczywiście była też nieśmiertelna zabawa w  padnij, powstań . Godzinami
ćwiczyli ją w wypełnionych brudną wodą dołach. Jak wyjaśnił im Główny Sadysta, padanie w
wojsku jest bardzo ważne. Chodzi o to, że gdy rekrut padnie już na polu chwały, nie może
przynieść wstydu swojemu przełożonemu.
Trzeciego dnia Borewicz wydał im karabiny i rozpoczął się kolejny etap treningu
elitarnych Parszywych Piątek. Jego pierwszą ofiarą śmiertelną był młody krasnolud, do tego
stopnia zmęczony padaniem i powstawaniem, że w akcie desperacji próbował zastrzelić
Borewicza. Biedak nie wiedział, że rekruci, w odróżnieniu od poruczników, dostają na
początku ślepe naboje.
Czwartego dnia, kiedy nadszedł transport ostrej amunicji i uzbrojonych granatów, Dukka
się zdenerwował. Miało to miejsce na piaszczystym skraju poligonu. Dżinn i trzech jego
towarzyszy ćwiczyli właśnie strzelanie do tarcz. Ducce zabawy z bronią wychodziły
zdecydowanie najlepiej. Kule bezbłędnie trafiały we właściwe miejsca na tekturowych
sylwetkach. Bobo i William też radzili sobie jako tako. Trochę problemów sprawił Wiewiór,
który opróżnił cały magazynek w pierwszą tarczę, po czym z wydobytym z cholewy nożem
rzucił się na dwie kolejne, szatkując je na drobne kawałki. Ten akt spontanicznej agresji
spodobał się Głównemu Sadyście, więc nagrodził całą czwórkę dodatkowym pakietem
ćwiczeń  padnij, powstań .
Dukka przyjął to ze spokojem. Zdenerwował go dopiero rekrut Drozd, nieśmiały
chłopaczek z przedmieścia, który niechcący cisnął odbezpieczony granat prosto pod nogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl