[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Procesja podążała w ślimaczym tempie. Miałem tylko nadzieję, że zdążymy stąd wyjść przed
świtem. Zatrzymując się od czasu do czasu, aby wysłuchać instrukcji, dotarliśmy jednak w końcu do
głównych pomieszczeń. Alarmy były wyłączone, światła zapalone, wszelkie kraty podniesione.
Stanęliśmy wreszcie twarzą w twarz z masywnymi wrotami do sejfu.
- Wprowadz sześć, sześć, sześć, sześć razy - rozkazał głos. Igor zrobił, jak mu polecono. Zamek
zaskoczył, zapaliła się zielona lampka. Podczas kiedy on czekał na polecenie przekręcenia koła, ja je
przekręciłem. Sztaby wyskoczyły z obejm. Pchnąłem ciężkie drzwi.
Kiedy ostatni raz zaglądałem tu z Bolivarem, miejsce to wyglądało jak prawdziwe pobojowisko -
skrzynki depozytowe były wyrwane i leżały na podłodze, puste. Teraz większość z nich znów stała na
swoich miejscach, oprócz tych, które zbyt ucierpiały podczas tamtego skoku. I co teraz?
- Idz do skrytki trzy dwa pięć i otwórz.
Zrobiłem to pierwszy, nie była zamknięta i bez problemu się wysunęła.
- Uruchom urzÄ…dzenie.
Skrytka była pusta, jeśli nie liczyć plastikowego pojemnika z guzikiem pośrodku podpisanym
 naciśnij mnie . Tak też postąpiłem i nagle poczułem, że się zapadam.
Opuszczała się cała podłoga skarbca. Lampy oświetliły całą salę znajdującą się pod skarbcem.
Pomieszczenie załadowane było po brzegi przezroczystymi plastikowymi pojemnikami
wypełnionymi kredytami we wszelkich nominałach, jak również klejnotami i dziełami sztuki.
Najwyrazniej spoczywała tu cała zawartość skrzynek depozytowych.
- Wspaniale rozegrane - powiedziałem sam do siebie. - Moje najniższe ukłony dla Kaiziego,
prawdziwego geniusza zbrodni. Co zresztą nie zmienia faktu, że jest także wyjątkowo wredną świnią.
To był doskonały plan obrabowania swego własnego banku. Wystarczyło wejść do skarbca po
godzinach pracy i otworzyć to pomieszczenie. Które zresztą zostało z pewnością wybudowane przez
jakichś wynajętych murarzy spoza planety. Potem tylko trzeba było przenieść na dół te wszystkie
skarby i podnieść podłogę. I już mamy wielką kradzież, szok i przerażenie - no i z pewnością pisanie
skarg i wyciąganie odszkodowania od kompanii ubezpieczeniowych. A przecież jeszcze dodatkowo
bankier miał te niby skradzione bogactwa.
Kilka kopniaków i roboty znów zabrały się do pracy. Roboty humanoidalne ładowały towar na
roboty wózkowe, a te odwoziły transport za transportem. Wraz z Igorem przyglądałem się tylko całej
tej krzątaninie, aż cała ukryta komnata była uprzątnięta do czysta, za wyjątkiem kilku plastikowych
resztek. Podążyliśmy więc za naszymi pomocnikami z powrotem. Igor wysłuchał instrukcji
zamknięcia i zabezpieczenia skarbca i banku. Najwyrazniej brakowało mu inteligencji, żeby bez
zdalnego sterowania powtórzyć w odwrotnej kolejności to, co wykonywał, wchodząc do skarbca.
Była już północ i czułem spore zmęczenie. Kiedy jechaliśmy ciemnymi ulicami, teoretycznie tylko
oświetlanymi kilkoma lampami, niemal zasypiałem na siedząco. Wreszcie zatrzymaliśmy się przed
jakimś olbrzymim magazynem. Igor musiał już tu kiedyś być, ponieważ bez instrukcji zdołał
uruchomić automaty otwierające wrota wyjściowe. Wjechaliśmy.
- Gdzie będziemy spali? - zapytałem z nadzieją w głosie. - I jedli?
- Rozładunek najpierw.
Pomieszczenie, w którym byliśmy, miało grube ściany i starannie zamknięte prowadzące doń
wszystkie wejścia. Usiadłem na jakiejś skrzyni i drzemałem, podczas gdy roboty rozładowywały
ciężarówkę i układały skradzione przedmioty. Kiedy skończyły, rozjechały się ku niszom z
akumulatorami, Igor zaś ziewnął szeroko i powiódł mnie do części budynku, którą przy odrobinie
dobrej woli można było nazwać mieszkalną. Jeśli ktoś lubił mieszkać jak świniozwierz w chlewie.
Igor wypił swój obiad wprost z półlitrowej flaszki, wybełkotał coś całkowicie niezrozumiale, a
potem legł na jednym z barłogów i zapadł w sen. Przezwyciężyłem z trudem pokusę kopnięcia go w
łeb i wybrałem się na zwiedzanie tego pomieszczenia. Był tam stół z telefonem, ale zignorowałem go
- ten aparat musiał być podłączony wprost do centrum kontroli Kaiziego. Sprzęt kuchenny wyglądał
tak samo obrzydliwie jak sypialnia, ale jednak kuchenka mikrofalowa i lodówka zdawały się działać.
Tylko że za wyjątkiem kilku torebek z mrożoną ośmiornicą i frytkami nie było nic, co by można
ugotować. Wrzuciłem zawartość jednej z nich do kuchenki i w kilka minut pózniej wyciągnąłem jakąś
dymiąca breję, którą można było ostatecznie nazwać jedzeniem.
Zmusiłem się do przeżucia paru kawałków, a potem znalazłem sobie barłóg jak najdalej od
chrapiÄ…cego Igora.
A więc spać.
Moją ostatnią myślą, przed zamknięciem oczu, była smutna refleksja, że z pewnością zdarzało mi
się przeżyć milsze dni niż dzisiejszy.
Rozdział 14
Spałem ze dwie godziny, nim włączył się alarm w zegarku. Wibrował cicho na moim nadgarstku.
Igor wciąż chrapał. Sądziłem, że jeszcze dość długo będzie się oddawał temu zajęciu, zważywszy na
ilość alkoholu, jaką wypił. Czas był najwyższy, bym zorganizował sobie jakiś kanał komunikacyjny,
o ile to tylko było możliwe. Opuściłem tę ponurą sypialnię, przeszedłem nad ładującymi się robotami
i znalazłem małe drzwi, zaraz przy wjezdzie do garażu. Były oczywiście zamknięte i miały alarm, ale
nawet przy moim obecnym zmęczeniu łatwo sobie z nimi poradziłem.
Wyjrzałem na zewnątrz. Ulica była pusta, brudna i zapuszczona. Przedmieścia biedoty. Wspaniała
dzielnica jak na potrzeby Kaiziego. Była za to spora szansa, że o tej porze nocy nikogo nie będzie na
zewnątrz. Miałem taką nadzieję, bo łatwo, niestety, było mnie zapamiętać w moim zniszczonym stroju
scenicznym. Deszcz przestał już padać, ale wszystko było obrzydliwie mokre. Postawiłem kołnierz
magicznej peleryny i wyszedłem w poszukiwaniu telefonu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl