[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pogodzić. Lecz gdy tylko zrozumiaÅ‚a, jak wiele Devon po­
trafił dać innej kobiecie, zmieniła swoje nastawienie. Ona
też zasługiwała na miłość równą tej, która łączyła Devona
i Margaret, i na którą Lauren gotowa była cierpliwie czekać.
Ciężko przeżyłaby decyzję o pozostawieniu dzieci, lecz
one na pewno szybko by się z tym pogodziły, zwłaszcza
gdyby Devon znowu znalazł prawdziwą miłość. Dzieci
potrafiÅ‚y wiele znieść. Poza tym i Noel, i Millicent zasÅ‚u­
giwali na to, by żyć w domu przepełnionym miłością.
Georgina pragnęła, by doświadczyły tego, czego Devon
i ona nie byli w stanie im dać.
Georgina już niedÅ‚ugo skoÅ„czyć miaÅ‚a dwadzieÅ›cia sie­
dem lat i jeszcze nigdy nie postawiÅ‚a swoich potrzeb, ma­
rzeń i celów ponad oczekiwaniami innych ludzi.
Najwyższy czas, by wreszcie to uczyniła.
Zostanie z Devonem tak dÅ‚ugo, aż da mu to, co obie­
cywał jej ojciec - pomoc w sprawach majątkowych.
A potem podaruje mu wolność. I sobie.
22
Płonące ogniska oświetlały sprzątnięte już pola i ludzi,
którzy ciężko pracowali, by zbiory okazały się udane.
Ramię w ramię z Giną Devon przechadzał się pośród
rozbawionego tłumu. Millicent mocno trzymała Ginę za
rękę, a Noel szedł obok ojca. Co jakiś czas pochylał się
tylko, żeby poklepać biegnącego obok nich Jake'a. Giną
zapewniÅ‚a Devona, że pies z chÄ™ciÄ… bÄ™dzie im towarzy­
szył, zaś samo zwierzę okazało się miłe i dobrze ułożone.
Giną miała na sobie błękitną suknię, którą po raz
pierwszy nosiła podczas pamiętnej wycieczki łodzią po
Tamizie. Dziś wieczorem wyglądała w niej jeszcze
piękniej.
Uroczo.
W Londynie Devonowi nawet przez myśl nie przeszło,
że bÄ™dzie tak myÅ›laÅ‚ o swojej żonie. Ale rzeczywiÅ›cie by­
ła piękna, gdy twarz jej rozświetlała się radością na widok
mężczyzn ze wsi i robotników rolnych, którzy zatrzymy­
wali się, by uchylić przed nią czapki.
ZnaÅ‚a imiona ich wszystkich i pytaÅ‚a o zdrowie, samo­
poczucie, rodziny. Devon mógłby przyglądać się żonie
przez caÅ‚y wieczór i ani na chwilÄ™ nie znudziÅ‚by siÄ™ ob­
serwowaniem gry uczuć na jej twarzy.
Bez wÄ…tpienia czuÅ‚a siÄ™ tu jak u siebie w domu. Nie mu­
siaÅ‚a siÄ™ kryć za ozdobnymi roÅ›linami, jak to czyniÅ‚a w sa­
lonach. Stanowiła jedno z tymi ludzmi, gdyż także kocha-
ła pracę na roli. Ceniła ich sobie bardziej niż wyniosłych
londyńskich arystokratów.
A dzięki temu szanowała także jego, Devona.
To zaÅ› powodowaÅ‚o, że i on zaczÄ…Å‚ lepiej o sobie my­
Å›leć. Może wcale nie powinien siÄ™ wstydzić tego, że pra­
cuje na polu? Może zgrubiaÅ‚e dÅ‚onie nie sÄ… oznakÄ… prze­
granej, ale symbolem zwycięstwa?
Przy stole dostrzegÅ‚ Benjamina z żonÄ… i piÄ™cioma syna­
mi, częstujących się jedzeniem. Devon skierował ku nim
swojÄ… gromadkÄ™.
- Milordzie - zaczął Benjamin, uśmiechając się szeroko. -
To zaszczyt dla nas, że przyszedł pan do nas z rodziną.
Giną ścisnęła lekko ramię Devona, a potem zwróciła
siÄ™ do Benjamina.
- Chciałabym poznać pańską żonę i synów.
Benjamin popatrzył na nią ze zdumieniem, ale zaraz się
opanował.
- Oczywiście, milady. Z przyjemnością.
Devon sÅ‚uchaÅ‚, jak siÄ™ sobie przedstawiali. W takie wieczo­
ry jak dziÅ› różnice spoÅ‚eczne ulegaÅ‚y zatarciu, niknęły w mro­
ku. A przecież powinien czuć się tym bardzo zgorszony.
Zamiast tego cieszyÅ‚ siÄ™, że GinÄ… uparÅ‚a siÄ™, żeby zabra­
li ze sobÄ… dzieci. To dobrze, że zobaczÄ…, iż wszelkie do­
brodziejstwa, jakich mogą doznać w przyszłości, mają
swoje zródło w pracy tych właśnie ludzi.
Kiedy już wszyscy zostali sobie przedstawieni, Devon
zwrócił uwagę na chłopca, który w polu pracował prawie
z takim zapałem jak on sam.
- Chciałbym, Benjaminie, żeby twój najstarszy syn, Ti-
mothy, zaczął pracować na stałe w moich stajniach.
Benjamin wypiÄ…Å‚ dumnie pierÅ›, mÅ‚odzieniec rozpro­
mienił się, zaś w oczach jego matki pojawiły się łzy. Dla
Devona nie był to wielki gest, ale dla nich znaczył on bar-
dzo wiele... ich syna spotykał poważny awans społeczny:
z pola do stajni jaśnie pana.
- Tak jest, milordzie. Będzie na miejscu o świtaniu.
- Przyjdz razem z nim, Benjaminie, żeby uzgodnić wa­
runki.
- Dobrze, milordzie. - Starszy mężczyzna zmierzwił
ciemnÄ… czuprynÄ™ syna.
Powiew wietrzyka przyniósł dzwięki fletu i skrzypiec.
Znajoma gromadka oddaliła się, a Devon skierował
swojÄ… rodzinÄ™ w innÄ… stronÄ™. SwojÄ… rodzinÄ™. Nigdy przed­
tem nie czuł się tak spełniony. Nie z Margaret.
Jego pierwsza żona pewnością zgorszyłaby się na samą
myśl o tym, że miałaby się tu pojawić. Przenigdy też nie
zabrałaby ze sobą dzieci. Wiedziała, jakie jest jej miejsce
w hierarchii społecznej.
GinÄ… Å‚amaÅ‚a konwenanse i oczarowaÅ‚a Devona swÄ… bez­
pośredniością. Nie udawała lepszej niż inni. Czy przyszło-
by mu dawniej do głowy, że uzna tę cechę za urzekającą? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl