[ Pobierz całość w formacie PDF ]

telewizor, po czym wycofała się do swojego pokoju. Ja otworzyłam drzwi
na balkon na oścież, żeby wywietrzyć odór zamkniętej w mieszkaniu
nastolatki - zapach skarpetek niezmienionych po wuefie, niedojedzonego
obiadu, tanich, ale piekielnie słodkich perfum, gumy do żucia o smaku
mięty i melona. Wyszłam na balkon. Z wysokości piątego piętra krzaki
okalające plac zabaw wydawały się śmiesznie małe. Pod moim balkonem
sąsiadka z parteru, najwyrazniej niewrażliwa na zimno, bo ubrana tylko w
T-shirt i dżinsy, z papierosem w ręku i telefonem przy uchu przechadzała
się powoli po swoim ogródku wielkości chustki do nosa. Pozazdrościłam
jej tej namiastki wolności, jaką dostała wraz z sześćdziesięcioma metrami
trawnika z rolki - tego, że mogła stanąć w drzwiach balkonowych i
ogarnąć spojrzeniem swoje mizerne włości, od krzaka róży pod jednym
płotem po grządkę uschniętych dalii pod drugim. Wyżej w tej klatce na
ludzi - nie bez powodu przecież mówi się  sąsiad z klatki" -były już tylko
pudelka. Pudełko mieszkania z doklejonym pudełkiem balkonu, trzy
metry kwadratowe wolności, akurat na suszarkę na pranie i dwie skrzynki
z kwiatami.
Wyrzuciłam peta za balustradę balkonu. Ta z dołu spojrzała w górę i
zaczęła bezgłośnie wygrażać mi pięścią, ale schowałam się w mojej
klatce.
Wrócił Piotr. Rzucił teczkę na podłogę. Szuranie zdejmowanych
butów, płaszcz rzucony na szafkę na buty.
- Znieg pada - oznajmił mój mąż zamiast powitania.
- Wiem - kiwnęłam głową.
- Byłaś gdzieś? - zainteresował się, albo może udał zainteresowanie.
- Na Leśnym.
- Też sobie dzień wybrałaś na taką wyprawę. Beznadziejna pogoda.
- Jadłeś? - zmieniłam temat.
- Jadłem w pracy, przed posiedzeniem.
Podobno przeciętne małżeństwo rozmawia ze sobą dwie minuty
dziennie. W moim małżeństwie trzydzieści sekund to już nużące
maksimum. Znieg, gdzie byłeś, jadłeś - na tym kończą się nasze tematy i
wracamy do swoich gazet, komputerów, papierów i seriali.
Ale nie tym razem.
- Dowiedziałem się czegoś o tym chłopaku, o którego pytałaś -
powiedział Piotr niedbale, w przerwie pomiędzy zmianą koszuli na stary
T-shirt a sikaniem.
Coś ścisnęło mi gardło, ale dołożyłam wszelkich starań, żeby tego nie
okazać. Odpowiedziałam równie niedbale:
- O, świetnie, dziękuję.
- Nie wiem wiele. Wiem, że siedział za sprzedaż narkotyków i za
rozbój. Piętnaście lat temu, przez rok. Tylko tyle udało mi się dowiedzieć.
Spojrzałam na szerokie plecy mojego męża, tak bliskiego mi, a tak
dalekiego. Tak jak już tyle razy wcześniej uderzyło mnie spostrzeżenie,
że to właśnie jest miłość - patrzenie, jak ktoś najbliższy przebiera się w
dres, sika, jak zasypia przed telewizorem... Tak to po prostu wyglÄ…da i nie
ma nic więcej. To wszystko, co możemy dostać od losu: szczęk klucza w
drzwiach wejściowych codziennie o tej samej porze i dotyk
owłosionej łydki w nocy, okulary złożone na szafce przy łóżku i kubek
parującej herbaty. Tak wygląda miłość i małżeństwo, kiedy ślubne
ubrania są już o dwa rozmiary za małe, a w mózgu oksytocyna zastępuje
dopaminę. Jakie to dziwne, pomyślałam, że nawet w tych przebłyskach
spokojnego bycia razem gotowe jesteśmy odrzucić tę bliskość, byleby
choć na chwilę powrócić do tych nieprzewidywalnych, szalonych
pierwszych razów, do długowłosych chłopaków, którzy nie dali nam nic
poza chwilami ulotnej satysfakcji, do tęsknot sprzed dwudziestu lat.
Piotr podgrzewał sobie spaghetti, widocznie nie najadł się w pracy. Ja
przeglądałam notatki na laptopie, usiłując pozbyć się z głowy obrazu
Krystiana aresztowanego za sprzedaż narkotyków i choć przez chwilę nie
zastanawiać się, czy on też w tej chwili w jakimś domu podgrzewa sobie
jakiÅ› obiad i spoglÄ…da na jakÄ…Å› kobietÄ™.
Otworzyłam pamiętnik Anety, dopiero kiedy byłam pewna, że Piotr i
Weronika smacznie śpią - jedno przed telewizorem nastawionym na kanał
informacyjny, ale z wyłączoną fonią, drugie pod ikeowską kołdrą w
kolorowe kwiaty. Zeszyt rozczulił mnie, jeszcze zanim go otworzyłam.
Okładka, oklejona taśmą klejącą, żeby nie zniszczyć tandetnego,
gazetowego papieru z  Bravo" z reklamą żelu na pryszcze. To
niewiarygodne, jak szybko mody rozprzestrzeniały się wśród nas, w
naszej szkole i prawdopodobnie w tysiącach innych szkół w tamtych
szarych latach, kiedy przywożone z Zachodu  Bravo" i kalendarze
reklamowe były jedyną namiastką luksusu. Luksusu, który zdewaluował
się do dobra tandetnego, dostępnego w każdym kiosku za kilkadziesiąt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl