[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sielankowa scena miała zostać wkrótce przerwana. W krzakach na pierwszym planie fresku
kryła się wesoła mała grupka Robin Hoodów, saperów w stalowych hełmach, których
najnowszym żartem było zaminowanie drogi i uzupełnienie szykującej się zabawy działkiem
przeciwczołgowym i ręcznym karabinem maszynowym.
Byli wielce rozbawieni.
SkÄ…d siÄ™ wziÄ…Å‚em w Wiesbaden?
Wyciągnięto mnie 15 kwietnia z obozu jenieckiego Trzeciej Armii koło Ohrdruf, trzy
dni po tym, jak schwytał mnie porucznik Bernard B. 0 Hare.
Zawieziono mnie do Wiesbaden jeepem pod strażą nie znanego mi z nazwiska
porucznika. Nie rozmawialiśmy po drodze. Nie interesowałem go. Przez całą drogę gotował
się ze złości na coś, co nie miało żadnego związku ze mną. Został obrażony, zlekceważony,
oszukany, spotwarzony, boleśnie dotknięty? Nie wiem.
Tak czy inaczej, nie sądzę, aby na wiele się przydał jako świadek. Wykonywał
polecenie, które go wyraznie nudziło. Pytał o drogę do obozu, a potem do jadalni.
Doprowadził mnie do progu, kazał mi wejść do środka i czekać. I odjechał, zostawiając mnie
bez straży.
Wszedłem, choć równie dobrze mogłem pójść sobie w świat.
W opustoszałym wnętrzu siedziała samotnie na stoliku pod freskiem moja dobra
wróżka.
Wirtanen był w amerykańskim mundurze: kurtka na zamek błyskawiczny,
oliwkowoszare spodnie, koszula rozpięta pod szyją, wojskowe buty. Nie miał broni ani
żadnych oznak stopnia lub rodzaju służby.
Był niski, machał nogami, które nie sięgały do podłogi. Miał co najmniej pięćdziesiąt
lat, o siedem lat więcej, niż kiedy go widziałem poprzednim razem. Wyłysiał i przytył.
Pułkownik Frank Wirtanen miał nieprzyzwoicie niemowlęco zdrowy wygląd, jaki
zwycięstwo i amerykański mundur polowy nadawały tylu starszym mężczyznom.
Rozpromienił się na mój widok, serdecznie uścisnął mi dłoń i powiedział:
- No i co pan powie o tej wojnie, Campbell?
- Wolałbym nie mieć z nią nic wspólnego.
- W każdym razie wyszedł pan z niej cało. Gratuluję. O wielu ludziach nie można tego
powiedzieć.
- Wiem - powiedziałem. - Na przykład o mojej żonie.
- Bardzo mi przykro z tego powodu. Dowiedziałem się, że zginęła bez wieści tego
samego dnia co pan.
- W jaki sposób?
- Od pana. Była to jedna z informacji, które pan tego dnia przekazał.
Wiadomość, że przekazałem w swojej audycji zaszyfrowaną informację o zaginięciu
Helgi, że przekazałem ją, sam o tym nie wiedząc, poruszyła mnie bardziej niż wszystko inne
w całej tej aferze. Denerwuje mnie to jeszcze teraz. Sam nie wiem dlaczego.
Chyba trudno mi pogodzić się z myślą, że moje różne osobowości były aż tak od
siebie oddzielone.
W tym krytycznym momencie mojego życia, kiedy musiałem dopuścić myśl, że moja
Helga nie żyje, chciałbym ją opłakiwać całą niepodzielną duszą. Ale nie. Jedna część mnie
mówiła światu o tej tragedii szyfrem. Reszta mnie nawet nie wiedziała, że o tym mówię.
- Czy to była ważna informacja wojskowa? Czy musiałem przekazywać ją z Niemiec,
ryzykując głową? - spytałem Wirtanena.
- Oczywiście - powiedział. - Z chwilą, kiedy ją otrzymaliśmy, natychmiast
przystąpiliśmy do akcji.
- Do akcji? - spytałem zdumiony. - Jakiej?
- Poszukiwania kogoś na pana miejsce. Baliśmy się, że popełni pan samobójstwo.
- Powinienem.
- Ogromnie się cieszę, że pan tego nie zrobił.
- A ja ogromnie żałuję, że tego nie zrobiłem. Można by sądzić, że człowiek, który tyle
czasu co ja spędził w teatrze, wie, kiedy bohater powinien umrzeć. Jeżeli ma pozostać
bohaterem. - Pstryknąłem palcami. - I tak przepadł cały dramat o Heldze i o mnie, o
dwuosobowym państwie. Bo przegapiłem moment wielkiej sceny samobójczej.
- Ja nie mam szacunku dla samobójstwa - powiedział Wirtanen.
- A ja mam szacunek dla formy. Szanuję rzeczy, które mają początek, środek i koniec.
I w miarę możności morał.
- Jest szansa, że ona jeszcze żyje.
- Luzny wątek. Bez znaczenia. Sztuka skończona.
- Wspomniał pan o morale - powiedział Wirtanen.
- Gdybym się zabił wtedy, kiedy pan się tego spodziewał, może przyszedłby panu do
głowy jakiś morał.
- Musiałbym pomyśleć.
- Nie ma pośpiechu.
- Ja nie jestem przyzwyczajony do tego, żeby rzeczy miały formę... albo morał. Gdyby
pan popełnił samobójstwo, powiedziałbym pewnie coś w rodzaju:  Do diabła, i co my teraz
zrobimy? Morał? Jest dość roboty z grzebaniem zmarłych, bez prób wyciągania morału z
każdej śmierci. Połowa zabitych nie ma nawet imienia. Może powiedziałbym, że był pan
dobrym żołnierzem.
- A byłem?
- Ze wszystkich agentów, którzy byli, że tak powiem, moimi dziećmi, pan tylko
wyszedł z wojny na czysto, żywy i do końca pewny. Ostatniej nocy dokonałem małego
ponurego rachunku i wyszło mi, że jako agent żywy i kompetentny jest pan jeden na
czterdziestu dwóch. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl