[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bowała mnie bronić, ale był nieugięty i głuchy na jej
prośby. Zostałem wygnany z domu, podczas gdy mat�
ka i siostra ze łzami w oczach patrzyły przez okno.
Zamieszkałem zatem Pod Psem i Czajnikiem w Win-
dermere i czekam na list od ciebie, co powinienem czy�
nić dalej. I proszę, wyjaśnij mi, Morganie, czy powin�
no się życzyć własnemu ojcu, by poszedł do diabła?
Biedny Ronald, pomyślał. Nawet dorosłemu dziec�
ku nie jest łatwo po latach niekwestionowanego podzi�
wu odkrywać, że rodzic jest omylny.
I biedna, biedna Miranda.
Wiedział o zwolnieniu pani Southey. Skoro tylko
Daisy przekazała mu tę wiadomość, natychmiast wy�
słał tam Ronalda. Ale Daisy nie wspominała, że Miran�
da może być więziona we własnym pokoju lub pozo�
stawać pod wpływem narkotyków.
Ronald być może dawał upust swej skłonności do
dramatyzowania, ale Morgan nie chciał ryzykować.
Opuścił wydawnictwo i poszedł cztery domy dalej, do
swojego wuja.
Cyrus Grambling wstał z fotela przy kominku, by
powitać Morgana, który prawie wbiegł do pokoju.
Morgan tylko powiał mu listem przed nosem i oznajmił:
- Dalsza część wielkiej farsy w Palfry Park.
235
Cyrus przeczytał list i spojrzał na niego znad pół-
okularów.
- Nie byłem pewien, że Ronald Palfry nadaje się do
tego zadania.
- Mogłeś mi to powiedzieć. W każdym razie ponios�
łem klęskę. Teraz Ronald też przegrał sprawę. Kto jesz�
cze pozostał?
Wuj posłał mu wyzywające spojrzenie, które zawsze
wprawiało go w zakłopotanie, odkąd zaczął nosić
spodnie.
- Nie poniosłeś klęski, Morganie. Ty się poddałeś.
Morgan rzucił się w fotel, omal nie przewracając go
swoim ciężarem.
- Czy wiesz - rzekł z groznym spojrzeniem - że mieć
cię za wuja to gorzej, niż mieć diabła za spowiednika?
Zawsze kusisz mnie, żebym robił to, co mnie niechyb�
nie pogrąży.
-Jeśli mówisz o czasach, kiedy ci kupiłem patent ofi�
cerski w armii, raczej nie uważam tego za katastrofę.
Zjawiłeś się u mnie zdecydowany pójść na królewski
garnuszek. Jako żołnierz przy twoim temperamencie
zarobiłbyś na chłostę już po dziesięciu minutach. Bądz
pewien, że uratowałem ci grzbiet, jeśli nie całą skórę.
- Mogłeś mnie od tego odwieść.
Wuj uśmiechnął się wyrozumiale. Morgan znal ten
uśmiech; zazwyczaj poprzedzał kazanie. Dziwne, ale
czuł, że może cierpliwie znieść pouczenie od swego ni�
sko urodzonego wuja, natomiast zawsze się wściekał
pod ostrym gradem słów, jaki padał z ust jego ojca.
- Armia była ci potrzebna, Morganie. Nauczyła cię
tego, czego nie chciałeś nauczyć się ode mnie... albo od
ojca. Bogowie, był z ciebie większy nerwus i raptus niż
236
pełnej krwi koń. Wiem, że chciałeś tu zostać i praco�
wać dla mnie. Ale ceraz mogę ci powiedzieć, że wtedy
się do tego nie nadawałeś.
Morgan przechylił się w przód, nastawiając ucha z no�
wą uwagą. Zawsze sądził, że drzwi Grambling House są
dla niego bezwarunkowo otwarte.
- Potrzebowałeś trochę zaprawy bojowej, synu. Kilku
lekcji panowania nad tym gwałtownym temperamentem
- to po pierwsze, a następnie zdolności do skupienia się
na osiągnięciu wytyczonego celu. Pamiętam, że jako
dwunastolatek chciałeś być żeglarzem, stolarzem, wyna�
lazcą, poszukiwaczem odległych krain... i bandytą.
- Byłem dzieckiem.
- Nieważne. W dniu, kiedy wyruszyłeś do Lizbony,
wciąż nie potrafiłeś utrzymać swojego zainteresowania
na żadnym obiekcie dłużej niż przez miesiąc.
Jego słowa przypomniały Morganowi Palfry Park, tę
muchołapkę, która trzymała go tak długo i mocno.
W istocie jednak to nie miejsce go trzymało, lecz cier�
pienia jego nieświadomej ofiary.
- W przeciwieństwie do twojego ojca - ciągnął Cy-
rus - wiedziałem, że muszę pozwolić ci odejść. %7łebyś
powrócił, wiedząc, kim jesteś.
- A kimże to jestem - burknął Morgan, nieco zde�
nerwowany, że znalazł się pod lupą.
Cyrus uśmiechnął się łagodnie.
- Nawet nie musiałem cię spotkać, żeby wiedzieć.
Wystarczyło, że przeczytałem ten list, który do mnie
napisałeś przed wyjazdem z Hiszpanii. Pisałeś, że wra�
casz do domu, choć polubiłeś żołnierkę. Wracasz dla�
tego, że cię potrzebuję.
Morgan wzruszył ramionami.
237
- Czy to takie dziwne? Poza tym wojna prawie się
skończyła.
- Może i tak, ale najważniejsze było dla mnie to, że wró�
ciłeś natychmiast. Potem właściwie przestało mieć dla mnie
znaczenie, kim zostaniesz: rzeznikiem, piekarzem... czy
bandytą, ponieważ wyczuwałem w tobie człowieka wiel�
kiego serca, gotowego do okazania współczucia, zdolnego
do podjęcia odpowiedzialnych zadań. I to jest najważniej�
sze. Byłem... byłem z ciebie taki dumny. Nadal jestem.
Właśnie. Morgan zadrżał, kiedy rozpoznał te słowa.
To samo powiedziała mu Miranda. Bezwarunkowa ak�
ceptacja, sprawiająca, że człowiek zdolny jest przenosić
góry. Jedyna rzecz, której ojciec zawsze mu odmawiał.
- Nigdy ci nie podziękowałem za ten patent - rzekł
zawstydzony Morgan. - Powiedziałem pannie Runyon,
że swoją siłę zawdzięczam armii. Nigdy jej nie wspo�
mniałem, że to ty mi pomogłeś o wiele lat wcześniej.
Wuj machnął ręką, jakby nie chciał tego słyszeć.
- Powiedzmy, że chciałem utrzeć nosa twojemu oj�
cu. Choć przykro mi, że do tej pory się nie pojednali�
ście - urwał i pogładził się po podbródku. - A jednak
czasem mi się wydaje, że istnieje pewien porządek rze�
czy i wszystko jakoś się ułoży.
- Jeśli nawet jest taki porządek, to przykry - mruknął
Morgan. - Phillip leży w łóżku, pokonany, Kitty wychodzi
za mąż z wściekłości i frustracji. A potem jeszcze ja i Ro� [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl