[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chwila ciszy, a potem odpowiedz:
Wojownicy Lipan nie potrzebują pomocy. Blade twarze mogą odejść.
Potrzebujemy Pehnulte. Howgh!
Więc co zrobicie z tamtymi?
Jeśli nie będą się bronić, puścimy.
Przytłumiony śmiech.
Będą się bronić, ja ich znam.
Wojownicy Lipan są chytrzy jak węże. Idę. Usłyszałem lekki szelest, a
potem głos białego:
Zanim słońce wzejdzie dwa razy, w dolinie pod grzmiącą wodą.
I jeszcze odpowiedz:
Niech blade twarze czekają. Powtórzę Bawolemu Sercu...
Wstrzymałem oddech w piersiach i począłem wycofywać się z niebezpiecznego
sąsiedztwa. Mokry od potu dotarłem do swej poprzedniej pozycji. Tu znowu
zajrzałem w szparę między głazami. Indianina już nie było, ale ten drugi siedział
nieruchomo. Odetchnąłem. To pozwalało spokojnie zejść. Pewnie bym do tego
natychmiast przystąpił, gdyby nie szmer, na głos którego raz jeszcze
przyłożyłem oko do szpary. I natychmiast rozpłaszczyłem się jak żaba.
Dostrzegłem bowiem, jak nieznajomy podniósł się raptownie, ale zamiast iść w
głąb hali, ruszył ku skalnej krawędzi, za którą leżałem. Ba, wprost na mnie! Nie
sposób było się wycofać. Lepiej leżeć. Może nie zbliży się. jeśli wie, że
obozujemy w dolinie. Zostałby zauważony.
Jednakże odgłos kroków stawał się coraz wyrazniejszy. Nagle ucichł. Odgadłem
po lekkim szmerze: ten człowiek teraz się czołga. A jeśli się czołga, to znaczy,
że pragnie dotrzeć do samej krawędzi hali i spojrzeć w dół. Musi mnie dojrzeć.
Bierna obrona nie mogła mnie ocalić. Uniosłem nieco głowę, wyprostowałem
prawą rękę, pózniej lewą. Wówczas ujrzałem obok głazu czarne włosy brody,
nad nią ogorzałą twarz i oczy wpatrzone we mnie, jak w upiora. Decydowała
każda sekunda. Brodacz poruszył się, ale ja okazałem się szybszy. Obu rękami
chwyciłem go za szyję i ciężarem całego ciała pociągnąłem w dół. Nie
doceniłem swej siły, a może i momentu zaskoczenia. Bowiem przeciwnik
przeleciał poprzez krawędz zbocza, głową naprzód, nogami w górze, i to tak, iż
wielkie buciska śmignęły obok mojej twarzy. Przekoziołkował i pacnął
ciężko o skaliste zbocze. Musiałem go puścić. Jeszcze chwila, a sam bym runął.
Bezwładne ciało poczęło się staczać. Stromizna nie była tu wprawdzie znaczna,
ale zupełnie wystarczająca, by zjechać i to szybko na dno doliny. W ten
sposób można się było dobrze potłuc, poranić, a nawet zabić. Na szczęście
zatrzymał się na jakimś występie i leżał nieruchomy z rozkrzyżowanymi rękami,
z rozrzuconymi nogami, z bezwładnie opadającą głową, jak człowiek martwy.
Tam go wreszcie dopadłem. Ale i z dołu musiano zauważyć wypadek. Ktoś
wspinał się wielkimi susami. Nie patrzałem kto, zajęty w arcyniewygodnej
pozycji badaniem leżącego. Wyczułem puls, serce biło.
A to kto?
Colorado spoglądał nad moim ramieniem.
Nie wiem. Przede wszystkim musimy go przetransportować. Reszta pózniej.
Nie po raz pierwszy stwierdziłem, iż stary traper odznaczał się niezwykłą siłą.
Na pół stojąc, na pół leżąc zdołał przerzucić przez plecy bezwładne ciało i zejść.
Tak doniósł z moją pomocą zemdlonego do rzeczki. Chlusnąłem mu w
twarz pełne dłonie wody. Otworzył oczy i stęknął.
Każ pilnować tego człowieka zwróciłem się do Pehnulte. On nie może
uciec. Zbadamy go pózniej, teraz chodzcie...
Odeszliśmy do ogniska, a tam jednym tchem opowiedziałem o swej przygodzie.
Pehnulte bez słowa odwrócił się, odszedł kilka kroków i przywołał najbliższego
ze swych wojowników. Co mu powiedział, nie dosłyszałem. Indianin
natychmiast skierował się do koni i po paru minutach przejechał koryto rzeczki,
a pózniej pełnym galopem zniknął w głębi drożyny.
Pehnulte powrócił. Spojrzeliśmy nań pytająco.
Kazałem zawrócić wojowników. Doścignie ich nad ranem, będzie jechał całą
noc, droga jest dobra. Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Howgh!
I ja tak myślę zauważył Colorado. Szykuje się jakaś grubsza awantura.
Ale chyba nie zaraz. Jeśli nasz doktor dobrze słyszał, za dwa dni mamy wpaść w
pułapkę, nie wcześniej. Czy tak, doktorze?
Potwierdziłem dodając:
Nie znam całej rozmowy, tylko jej końcowy fragment. Apacze Lipan
przygotowują na nas napad. Komu zależy na naszych osobach poza... Lesserem?
Nikomu odpowiedział Colorado. To jego sprawka. Nie dałbym i pięciu
centów, że nas właśnie gdzieś z góry w tej chwili podgląda.
Zaprzeczyłem.
Zbyt już ciemno. Mam wrażenie, iż człowiek, którego schwytałem, był sam.
Nie liczÄ…c Indianina.
Wysłałem wojownika do zródeł wody odezwał się Pehnulte. Sprawdzi.
Nie mogę pojąć, jak oni się zwąchali? mruknął Colorado.
Dojdziemy i do tego. W tej chwili trzeba porozmawiać z jeńcem.
Najpilniejsza sprawa zauważył Karol.
Pozwólcie, że się tym zajmę. Colorado ma wprawę zaśmiał się cicho.
Jeniec leżał mocno skrępowany, pod strażą wojownika, który siedział przy nim
nieruchomy jak wyciosana w drzewie figurka. Gdy zbliżyliśmy się, podniósł się
bez słowa i odszedł. Stanęliśmy nad głową leżącego, aby obejrzeć go dokładnie.
Twarz miał spaloną na mahoń, zarośniętą gęsto czarnym włosem. Pierś
zakrywała mu straszliwie sfatygowana koszula, a na niej bluza nieokreślonego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- Tropy wiodą przez prerię Wiesław Wernic
- Barry Bede Wiesław Wernic
- 305. Lucas Jennie Na wyspie marześÂ„
- Crowley, John PóśĹźne lato.BLACK
- ZAGUBIENI TOM 1 INWAZJA Marcin Mortka
- OpenGL i DirectX Programowanie Gier
- Bottoms Up Eliza Gayle
- Jeff Lindsay Dexter 1 Darkly Dreaming Dexter
- Ambrose Stephen E. Most Pegasus
- Hearn Lian Otori 2 Na posśÂ‚aniu z trawy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plytydrogowe.keep.pl