[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Hotel był niewątpliwie wygodny. Usługa bez zarzutu. Fachowa pokojówka, której co
tydzień płacił za sprzątanie, lecz której twarzy ani imienia nie pamiętał, porządnie wie-
szała w szafie jego ubrania i opróżniała popielniczki. Restauracja miała dobrą kuchnię.
Kelnerka nawet nie podawała mu jadłospisu, znając upodobania stałego gościa. Przyno-
siła tylko wieczorne gazety. On ze swej strony nigdy jej się nawet nie przyjrzał.
Ale w restauracji nie można dostać tortu z lukrem klonowym... A w hotelowym po-
koju panuje całkowita cisza...
Co prawda, Betty-Lou nigdy by się nie zgodziła na dziewięcioro dzieci. Kto wie, czy
zgodziłaby się choćby na jedno. Nigdy też nie zabłysnęłaby talentem i nie umiałaby na-
pisać powieści. Nie śpiewała pieśni o rozbiciu starej lokomotywy... Nie wyglądałaby
uroczo mimo smugi syropu na nosie...
— Dobrze się stało, że za mnie nie wyszła — powiedział Bili Smith na cały głos.
— Co proszę? — spytał zdziwiony sierżant O’Hare.
— Myślałem sobie — odparł porucznik. — Myślałem, że trzeba wreszcie przeszukać
tę willę. A wolałbym... — Urwał i nie dokończył zdania.
Tymczasem Dina i April były w wielkiej rozterce. Zabawa rozwijała się znakomicie.
Coca-cola chłodziła się w lodówce. Goście przynieśli mnóstwo prowiantów: parówki,
frytki z kartofli, prażoną kukurydzę, ciasteczka. Na stole w kuchni znalazła się niespo-
dzianka — olbrzymi tort z bilecikiem tej treści: „Na wypadek klęski głodowej — ma-
musia”. Joella przyniosła płyty. Eddie i Mag jak dotąd jeszcze się nie pokłócili. A Banda
nie przysparzała zbyt wielu kłopotów — jak dotąd.
Jednakże... Poszukiwanie skarbu zaczęło się pomyślnie. Wendy znalazł pierwszy trop
w kącie pod zegarem słonecznym. Pete znalazł następny w zapieczętowanej butelce pły-
wającej po basenie ze złotymi rybkami. W tej chwili szukano z zapałem dalej. Wkrótce
akcja przeniesie się na teren Sanfordów — zgodnie z programem.
Ale... Ze swego wyglądu były zadowolone. Dina w szkockiej spódniczce, sweter-
ku i półbucikach białych z brązowym, April w sukience z bladoniebieskiej organdyny,
z kwiatami we włosach. Nawet Archie umył się, przyczesał i włożył najlepsze spodnie.
Mimo wszystko... Zabawa przynosiła zaszczyt gospodarzom, a matce nie przeszko-
dziła w pracy. Dina i April w pewnej chwili zajrzały na górę. Marian pisała gorączkowo,
pobladła z przejęcia, całkowicie pochłonięta ostatnim rozdziałem swojej książki i nie-
świadoma harmideru, panującego na dole.
Z wyjątkiem... Spisek Bandy, zmierzający do rabunku coca-coli wykryto w porę.
80
Godni zaufania chłopcy stanęli na straży na ganku od strony dziedzińca, by udarem-
nić zamach. Dekoracje z bibułki nie doznały jak dotychczas uszczerbku. Sytuacja zda-
wała się opanowana.
Wszakże...
— Jak to zrobić, żeby odczepić się od reszty towarzystwa — szepnęła April do ucha
Dinie — i poszukać tego, czego naprawdę szukamy?
— Nie mam pojęcia — gniewnym głosem odparła Dina. — Pete ustawicznie depce
mi po piętach.
— Pete to już wyłącznie twoje zmartwienie — powiedziała April.
— Może byśmy opowiedziały mu, o co chodzi — zaproponowała Dina, — i niechby
nam pomógł.
— Ten półgłówek? — krzyknęła April. — Powiedz, siostro, czy to chwilowe zaćmie-
nie, czy też na zawsze straciłaś rozum?
— Cóż takiego? — broniła swojej propozycji Dina. — Jakiś sposób trzeba przecież
znaleźć. Byle tylko...
— Dino! Gdzie jesteś? — odezwał się w pobliżu głos Pete’a.
April warknęła gniewnie.
— Jestem tutaj — odpowiedziała Dina z rezygnacją.
Z zarośli wyłonił się Pete, szykowny w płóciennych spodniach i kraciastej koszu-
li. Miał szesnaście lat, pięć stóp i dziesięć cali wzrostu oraz skłonność do potykania się
o własne stopy.
— Ooo, April! Wiesz, Joe cię szuka.
— Nie szkodzi — odparła ż niezmąconym spokojem April.
W nagłym natchnieniu Dina powiedziała:
— Pete, mój drogi, czy zechcesz oddać mi przy sługę? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl