[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chciała uciec, ale ją przytrzymał, obrócił twarzą do
siebie.
- Spójrz na mnie - poprosił.
Nie mogła. Nie mogła znieść tego, że znów zo
stanie sama. Miała stąd uciekać razem z księdzem
i australijskim komandosem, zostawić Lona na past
wę strasznego losu!
- Naprawdę nie jest mi łatwo - mówił Lon. - My
ślisz, że podoba mi się to, co się tu dzieje?
- Przecież możesz wyjechać! - wybuchnęła So
phie. - Nie musisz tu zostawać, nie musisz tego robić.
- Muszę. Na tym polega moja praca.
JANE PORTER
140
- Nie na tym polega twoja praca. Jesteś właś
cicielem kopalni szmaragdów, eksportujesz...
- Zrozum, Sophie, od wielu lat szukamy Valdeza
- tłumaczył jej Lon. - On jest w tej chwili tutaj i chce
mnie dopaść.
- Właśnie dlatego powinieneś uciekać.
- Ja nigdy nie uciekam.
- I ty się jeszcze dziwisz, czemu wcześniej nie
znalazłeś sobie żony? - prychnęła Sophie.
- Jeżeli teraz nie zostanę, jeśli sobie z nimi nie
poradzę, to przez resztę życia będę się ukrywał, przez
całe życie będę się musiał bać. Ja nie chcę uciekać
i nie chcę się bać o tych, których kocham. Już
zapomniałaś, w jaki sposób Valdez do mnie dotarł
tym razem?
Sophie się zarumieniła, bo przecież Valdez od
nalazł Lona dzięki niej, dzięki jej bezdennej naiwno
ści, wręcz głupocie.
- Nie miałeś prawa się ze mną żenić - pisnęła
żałośnie. - Czemu mi to zrobiłeś, Lon?
- Wręcz przeciwnie, miałem wszelkie prawa.
Gdyby coś mi się stało, to przynajmniej ty będziesz
bezpieczna. Ty odziedziczysz majątek...
- Tylko tyle masz mi do zaoferowania?! - wy
krzyknęła, szarpiąc go za koszulę. - Jeden dzień
małżeństwa i pieniądze na otarcie łez?
- Sophie - mitygował ją Lon.
- Daj mi spokój - wyrwała się z jego objęć. - Nie
po to cię wczoraj poślubiłam, żeby już dziś zostać
wdową!
WYPRAWA DO BRAZYLII 141
- Na pewno nie dzisiaj.
Sophie ukryła twarz w dłoniach. Nie chciała stra
cić Lona. Nie po to go odnalazła, żeby go teraz
utracić.
- Czemu Valdez chce cię zabić? - spytała. Skoro
nie mogła nic zmienić, chciała przynajmniej coś
zrozumieć.
- Zastrzeliłem jego brata - odparł Lon, ścierając
łzę z jej policzka.
- Opowiedz - zażądała. Pociągnęła nosem, unio
sła wysoko głowę.
Lon patrzył na nią. Zastanawiał się. W końcu
doszedł do wniosku, że nie ma wyboru.
- Byłem wtedy w Sao Paulo - zaczął. - Byłem
tam tamtej nocy, kiedy zginał Clive.
Sophie przygryzła wargę tak mocno, aż poczuła
w ustach krew.
W końcu korytarza zjawił się Flip. Machał na
Lona, ale ten się nie poruszył. Sophie też nie.
- Co się wtedy zdarzyło? - Musiała się tego
dowiedzieć.
- Zastawiono pułapkę na tajnych agentów wy
działu do spraw narkotyków, którzy wydali wojnę
kokainowemu imperium Valdeza. Valdez ich zała
twił. Uśmiercał powoli, zadając jak najwięcej bólu.
Nie chciał mieć świadków, więc Clive'a też załatwił.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Ja... byłem jednym z tych agentów. - Lon
zamknął oczy. Na jego twarzy malowało się cier
pienie. - Jakimś cudem przeżyłem, ale widziałem
142 JANE PORTER
wszystkie ich okrucieństwa. Jestem jedynym czło
wiekiem na całym świecie, który może świadczyć
przeciwko Valdezowi i sprawić, żeby został skazany.
- Więc czemu wcześniej cię nie dopadł? - spytała
zrezygnowana Sophie. Już się nie złościła, za to coraz
bardziej się bała.
- Naprawdę jestem dobry - Lon uśmiechnął się
słabo. Starał się ją rozbawić, ale nie wywołał nawet
najsłabszego uśmiechu.
Był taki strasznie męski i tak bardzo się o nią
troszczył. Zawsze taki był. Na pewno nie da się go
zmienić w tej chwili. Można go tylko kochać. I mod
lić się, żeby wrócił cały i zdrowy.
Sophie wspięła się na palce, zarzuciła mu ręce na
szyję, przytuliła się do Lona i mocno go pocałowała.
- Lepiej, żeby to była prawda - powiedziała.
- Zobaczysz, będzie dobrze - zapewnił ją Lon.
- Pod warunkiem że do mnie wrócisz - mruknęła
i pobiegła do sypialni, żeby się ubrać.
ROZDZIAA DWUNASTY
Lon wziął Sophie za rękę, wyprowadził z domu.
Ale nie poszli na przystań, tylko w drugą stronę. Na
tyłach domu znajdowała się budowla przypominająca
garaż z betonu i stali. Była gęsto obrośnięta tropikalną
zielenią, żeby jak najmniej rzucać się w oczy.
A więc to wszystko prawda, pomyślała, rozpacz
liwie ściskając dłoń Lona. Ja stąd wyjeżdżam, a Alon-
so zostaje!
Lon ją przytulił do siebie.
- Bywałem w gorszych opałach - szepnął jej do
ucha. - Ani myślę cię stracić, zwłaszcza teraz, po tym
cośmy ostatnio razem przeszli.
Dach garażu się rozstąpił, ściany się rozchyliły.
Budowla otwierała się jak kielich rozkwitającego
kwiatu. Wewnątrz tego kielicha cięło powietrze śmi
gło helikoptera.
- Kiedy znów cię zobaczę? - zapytała błagalnie
Sophie.
- W Buenos Aires - odparł Lon, pomagając jej
wsiąść do helikoptera.
- Nie pytałam gdzie, tylko kiedy - z trudem prze
krzykiwała huk maszyny.
JANE PORTER
144
- Musisz we mnie wierzyć - zawołał Lon. Za
mknął drzwi, odsunął się od lądowiska.
Wierzę, powtarzała Sophie jak mantrę, kiedy heli
kopter wzniósł się pionowo w górę. Alonso zniknął
z pola widzenia, pomalowany w barwy ochronne
stalowy dach hangaru się zamknął, w dole widać było
tylko niezmierzoną zieleń tropikalnego lasu deszczo
wego.
Sophie opadła na fotel. Turk zapiął ją pasem,
a siedzący naprzeciw niej ojciec Perez powiedział:
- Musisz wierzyć, dziecko.
Skinęła głową. Ojciec Perez też kazał jej wierzyć.
Tak samo jak Lon. Musiała wierzyć. Cóż innego jej
pozostało?
Najpierw wylądowali w Posadas, na południe od
wodospadu, gdzie wysadzili ojca Pereza. Natych
miast potem helikopter znów uniósł się w górę,
a półtorej godziny pózniej wylądował na dachu wie
żowca w samym centrum miasta.
Turk wysiadł pierwszy i gestykulując zawzięcie,
mówił coś do ubranego na czarno mężczyzny. Potem
wrócił do helikoptera, skinął na Sophie.
- Chodz, skarbie - powiedział. - Tutaj będziesz
bezpieczna.
Może i była bezpieczna, ale także straszliwie
zmęczona i niemal oszalała ze strachu. Stanowczo za
dużo ostatnio przeżyła...
A przecież właśnie tego starała się uniknąć. Nawet
wyszła za mąż za Clive'a.
WYPRAWA DO BRAZYLII 145
- Czy chcesz, żebym z tobą został? - zapytał Turk.
Pewnie, że chciała, ale gdyby Turk z nią został, nie
mógłby wrócić do Iguasu, nie mógłby wesprzeć Lona
i Flipa w tym piekle, które ich tam czekało. Bo że to
będzie piekło, tego Sophie była więcej niż pewna.
Helikopter odleciał. Sophie zebrała się na odwagę,
podeszła do ubranego na czarno olbrzymiego męż
czyzny.
- Dzień dobry - powiedziała. - Jestem Sophie.
- Lazaro Herrera - przedstawił się czarny olb
rzym. - Jestem jednym z przyrodnich braci Alonsa.
- To jest was więcej? - spytała, ściskając jego
wielką dłoń. Alonso był wysoki i potężny, ale Lazaro
był jeszcze wyższy od niego.
- Jesteśmy dużą rodziną - Lazaro się uśmiechnął,
zdjął ciemne okulary. - Zawiozę cię do Dantego.
Cała rodzina zebrała się u niego. Nie mogą się już
ciebie doczekać. Zwłaszcza Anabella.
Czarna limuzyna wioząca Sophie i Lazara za
trzymała się przed dużym eleganckim domem w Re-
coleta, najstarszej i najbogatszej dzielnicy Buenos
Aires. Dom z beżowego piaskowca otaczały fan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl