[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niewygodnych pytań.
- To okropne - powiedziaÅ‚a jeszcze ciszej Zoë. - Tak mi przykro, Karen...
- Niech ci nie będzie przykro - odpowiedziała jej Karen. - A przynajmniej nie z
mojego powodu. Za mnie nie jesteÅ› odpowiedzialna.
- Nie, ale myślę o tym, co mówiłaś: jak musiałaś się czuć przez tych ostatnich kilka
miesięcy. A potem, kiedy go zobaczyłaś, najpierw w telewizji, a pózniej w szpitalu! Nigdy
bym nie przypuszczała. Niczego się nie domyślałam.
- Jak mogłabyś się domyślić?
- Nigdy cię o to nie pytałam, prawda? Nigdy się tobą nie interesowałam. Zazdrościłam
ci tylko twojego ułożonego, nudnego życia. Tego, że masz dwoje rodziców, że oboje z tobą
mieszkają. To wszystko wyglądało tak miło i normalnie.
- I tak jest - odparła Karen. - Przez większość czasu. Nie zrozum mnie zle. Kocham
moich rodziców. Naprawdę. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być z kimś innym. Albo
chcieć być z kimś innym. Nie jestem nawet pewna, czy chciałabym poznać swoich
biologicznych rodziców, gdybym miała taką możliwość. Tak naprawdę chcę tylko jednego:
dowiedzieć się. Chcę się dowiedzieć, kim byli i jacy byli. Ale nigdy się tego nie dowiem,
podobnie jak Steven.
- Dowie siÄ™ - powiedziaÅ‚a zdecydowanie Zoë. - Zrobimy to. Zróbmy to natychmiast...
Karen leżała na sofie, obok niej siedziała jej mama, a naprzeciwko, j na krześle - tata.
Było już dobrze po północy i wszyscy byli potwornie zmęczeni, ale o śnie nie mogło być
mowy.
Tyle się wydarzyło przez tych ostatnich kilka godzin. Rodzice Karen jako pierwsi
dowiedzieli siÄ™ o wszystkim. Siedzieli i sÅ‚uchali, jak Zoë spokojnie relacjonowaÅ‚a caÅ‚Ä…
historię, podczas gdy po policzkach Karen płynęły łzy.
Potem zawiezli je obie do domu Zoë, gdzie powtórzyÅ‚a swojÄ… opowieść, tym razem w
nieco okrojonej wersji. Wcześniej musiała im kilka razy przysiąc, że dotrzyma obietnicy i nie
zdradzi nikomu tajemnicy Karen. Powie jedynie, że Karen przekonała ją, by przyznała się do
dziecka, i nigdy nie wyjawi, jak dokładnie do tego doszło.
- Och, moja biedna córeczka! - Taka byÅ‚a reakcja matki Zoë. PowtarzaÅ‚a te sÅ‚owa na
okrągło, dorzucając co jakiś czas: - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Dlaczego o niczym mi
nie powiedziałaś, skarbie?
Karen miaÅ‚a nadziejÄ™, że na tym jej rola siÄ™ skoÅ„czy, ale nie - Zoë chciaÅ‚a, żeby z niÄ…
została. %7łeby była przy niej, gdy będzie dzwonie do ojca, a następnie, żeby zaczekała na jego
przyjazd. Ojciec Zoë zjawiÅ‚ siÄ™ ponury i blady. Karen sÅ‚uchaÅ‚a, jak rodzice koleżanki
obwiniajÄ… siÄ™ nawzajem:
- Jak mogłaś nie zauważyć? Mieszka z tobą pod jednym dachem, na litość boską! Nie
zasługujesz na to, żeby być matką!
- Może i nie zasługuję, ale przynajmniej jestem przy niej i wspieram ją, czego nie
można powiedzieć o tobie! Aadny jej dajesz przykład! Ty i te twoje romanse!
Bezowocne, bezsensowne oskarżenia, którym kres położył dopiero przyjazd policji.
Policjantów było dwoje - mężczyzna i kobieta. Z kamiennymi twarzami wysłuchali relacji
Zoë, która z równym spokojem opisaÅ‚a im wszystkie szczegóły.
NastÄ™pnie wezwali przez telefon karetkÄ™, pomimo protestów Zoë, twierdzÄ…cej, iż czuje
się świetnie, oraz propozycji jej ojca, który chciał zawiezć ją do szpitala.
W tym momencie Karen sądziła, że uda jej się dyskretnie wycofać. W karetce nie było
miejsca dla nich wszystkich. I rodzice już chcieli zabrać ją do domu, gdy znowu okazało się
to niemożliwe. Zoë nalegaÅ‚a. ZagroziÅ‚a wrÄ™cz, że bez Karen nigdzie nie pojedzie. Kiedy zaÅ›
Karen próbowała wyjść, zaczęła krzyczeć i płakać. W końcu obie wylądowały w karetce, a
rodzice podążyli za nimi samochodami w policyjnej eskorcie.
- ZupeÅ‚nie jak w telewizji - zauważyÅ‚a Zoë.
Raczej jak w pułapce - pomyślała Karen - w pomieszczeniu, którego ściany powoli
zbliżają się do siebie. Doszła dalej, niż to sobie planowała, i zaangażowała się bardziej, niżby
tego chciaÅ‚a. BaÅ‚a siÄ™, że nigdy nie uda jej siÄ™ uciec, że Zoë nigdy nie pozwoli jej odejść.
Uratował ją dopiero mały Steven. Po chwili oczekiwania, która zdawała się trwać całą
wieczność, kiedy Zoë byÅ‚a rejestrowana jako pacjentka i ukÅ‚adana w łóżku, w koÅ„cu
przyniesiono jej dziecko. Karen chciała wziąć maleństwo na ręce, dotknąć je. Ale pielę-
gniarka uÅ‚ożyÅ‚a chÅ‚opczyka w ramionach Zoë.
Byłaby to piękna i pełna harmonii scena, niczym z obrazu, gdyby nie płacz. Płacz
Karen. Rozpaczliwe zawodzenie, które niemal caÅ‚kowicie uszÅ‚o uwagi Zoë.
- Lepiej będzie, jeśli państwo zabiorą ją do domu - zaskoczona pielęgniarka zwróciła
się do rodziców Karen.
W drzwiach Karen zatrzymaÅ‚a siÄ™. ZawróciÅ‚a. PrzyklÄ™kÅ‚a przy łóżku Zoë i coÅ› do niej
wyszeptała.
- Wszystko w porzÄ…dku - rzekÅ‚a wtedy Zoë. - PrzestaÅ„ siÄ™ martwić. Przecież ci
obiecałam, prawda? Zajrzyj do nas jutro, okej?
Karen spojrzała na zegar stojący na kominku. Był już czwartek, a ona nie czuła się na
siÅ‚ach odwiedzić Zoë ani pójść do szkoÅ‚y. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl