[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdrętwiałe, udało mu się jednak złapać kawałek szkła, trzymał go między opuszkami, czy
mogło się to udać? Raczej nie, w ogóle z trudem poruszał nadgarstkami, jak mógłby umieścić
szkło w pozycji umożliwiającej przecięcie sznura? Albo liny? Na pewno nie w ten sposób,
skaleczył się w rękę i poczuł, jak płynie mu po dłoni ciepła krew, położył się na podłodze,
podwinął pod siebie nogi i poczuł, że mogą dotykać rąk, tak, mógłby teraz wykorzystać szkło,
odnalazł sznur i zaczął go piłować, narzędzie było ostre, czuł, jak stopniowo pękają
poszczególne włókna, kostki nie były już tak mocno skrępowane, piłował jeszcze przez
chwilę, po czym silnym wierzgnięciem uwolnił nogi.
Udało się.
Zdołał przeciąć więzy na stopach.
Podniósł się i stanął swobodnie.
Podszedł do drzwi.
Proste, prowizoryczne drzwi zbite z desek. Z całych sił kopnął je, one zaś otwarły się, nie
stawiając większego oporu. Był w pokoju, czymś w rodzaju kuchni? Szedł wzdłuż ścian,
znalazł wreszcie przełącznik i nacisnął go nosem. Ostre światło jarzeniówki oślepiło go, stał
oddychając ciężko i mrugając. Kuchnia, zamknięta kawiarnia? Gdzie się, do diabła, znajduje?
Nasłuchiwał, nie słychać było odgłosów silnika, niedługo jednak ktoś może się pojawić.
Skarphedin bez wahania ukucnął i zaczął wysuwać poszczególne szuflady zębami, jeśli to
kuchnia, to muszą tutaj być noże. Faktycznie, wkrótce stał już z ostrym nożem do filetowania
między zębami, rozejrzał się, gdzie mógłby go umieścić tak, aby...
Szum silnika.
Nadjechał samochód.
Uciekać? Z rękoma skrępowanymi na plecach? Nie dotarłby zbyt daleko, poczuł na powrót
ból głowy, pojawił się jak galopujący pułk kawalerii, przed jego oczami zatańczyło stado
świetlików, szum silnika stawał się coraz głośniejszy, kuchenka, pomiędzy nią a ławą z
naczyniami znajdowała się niewielka szpara, może zbyt szeroka? Jeśli wsunie w nią nóż,
narzędzie wpadnie do środka i utraci je na zawsze; nie, nie będzie ryzykował, musi działać
szybko, rozejrzał się w przypływie desperacji, spojrzał na podłogę, pod zlewem odnalazł
końcówkę pustej rury, pochylił się i umieścił w niej nóż, wsunął go do środka, czy powinien
puścić? Czy cały nóż zniknie we wnętrzu rury? Puścił. Nóż nie poruszył się, ostrze
umieszczone zostało w miejscu. Narzędzie mocno się zaklinowało.
Trzasnęły drzwi samochodu.
Skarphedin ukucnął i zmrużył oczy, nie mógł teraz zemdleć! Poczuł, jak ostrze dotyka
nadgarstka, krew, sznur, miał nadzieję, że nie przetnie sobie w ten sposób tętnicy; kroki na
żwirowej ścieżce, żadnych głosów, ciął dalej i po chwili był już wolny. Nie namyślając się
długo, wybił zdrętwiałą ręką okno w pomieszczeniu, odłamki szkła
posypały się na podłogę, tyły domu? Wspiął się na parapet i poczuł, że jego płaszcz, spodnie i
skóra na udach są rozrywane przez ostre fragmenty szyby wystające z futryny, zobaczył
jeszcze, jak drzwi po przeciwnej stronie pokoju otwierają się, do środka wszedł mężczyzna
bez twarzy.
* Co, do cholery! Jokken...chodz do diabła...on zwiewa!
Skarphedin wypadł z okna i potoczył się po jakichś gładkich skałach; spadał bezwładnie,
czując zapach morza, zgniłego morza, który drażnił jego nozdrza. Znajdował się na brzegu
fiordu, zatrzymał się wreszcie w jakimś zagłębieniu, odetchnął na chwilę, nie miał siły, by się
podnieść, zapach morza podziałał na niego jednak stymulu*jąco, jak amoniak na sztangistę,
przejrzały burgund? Dysząc, wpadł w krzak jałowca. Usłyszał krzyki dobiegające z domu na
górze.
* Nie zajdzie daleko! Jest na zamkniętym terenie koło wieży do skoków!
Wieża do skoków? Skarphedin odwrócił się w stronę morza i zobaczył światła Oslo daleko w
oddali, spróbował sobie wyobrazić, jak wygląda teren wokół niego, było jednak,ciemno, co
prawda niezupełnie, widział kontury drzew, pagórków i dwumetrowej wysokości ogrodzenia
zwieńczonego drutem kolczastym, zamknięty teren? Wieża do skoków? Zrozumiał nagle,
gdzie siÄ™ znajduje.
KÄ…pielisko Ingierstrand.
Zamknięte na czas zimy.
* Złapiemy go! Leży tam na dole!
Krzyki dzwięczały nad czarną taflą morza, kto to? Ilu ich było? Kominiarki, nie chcieli
ryzykować, że zostaną rozpoznani, Norwedzy. Zobaczył w pobliżu domku, kawiarni, dwie
sylwetki, mężczyzni patrzyli na niego, nie zdoła im uciec, potoczył się jednak dalej w dół
zbocza, aż dotarł do betonowej platformy. Wyrósł nad nim jakiś nieprzyjemny kształt. Wieża
do skoków.
Trzasnęła gdzieś metalowa brama.
Szli po niego.
KÄ…pielisko.
Podniósł się, chwycił pierwszy schodek wieży i zaczął wspinaczkę. Całe ciało bolało i
pulsowało, co osiągnie w ten sposób? Skoczy
z dziesięciu metrów? Nie wiedział, czemu wspina się po tych stopniach, musiał przecież coś
robić, był jak sparaliżowany, zobojętniały, stanął na pierwszej platformie, trzy metry, nie było
chyba sensu wspinać się wyżej? Podarty płaszcz zatrzepotał na zimnym wietrze, zrzucił go z
siebie, telefon? Zabrali mu, to z niego właśnie Kurdowie wykonali połączenie.
* Zdjął płaszcz!
* Strzelaj, do cholery, nie będziemy ryzykować!
* Zostawiłem pistolet w samochodzie.
* Idiota! To biegnij po niego, do cholery!
Zdjął płaszcz. Z jakiegoś dziwnego powodu Skarphedin uśmiechnął się, światła Oslo migały
gdzieś daleko, na dnie fiordu, powinien tam płynąć? Prawdopodobnie tak, chwiejnym
krokiem zbliżył się do krańca wieży, trzy metry, prosto w dół w ciemność, nie mogło się
udać, miał pięćdziesiąt pięć lat, czy nurkował, od kiedy skończył dwudziestkę? Chyba nie.
Ma skoczyć? Skarphedin nie skoczył jednak tak po prostu; wyciągnął przed siebie ramiona,
połączył pod idealnym kątem i jak nocny pelikan przeciął taflę wody pięknym łukiem.
Zimno przytłoczyło go swoim ciężarem, poczuł je w pierwszym momencie jako potężny cios
w brzuch, rozprzestrzeniło się następnie do klatki piersiowej, dłoni i pachwin, ud oraz łydek.
Tonął, nie mógł poruszać mięśniami, szumiało mu w głowie, czuł, jak słona woda wypełnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl