[ Pobierz całość w formacie PDF ]

boju:
- Za mnÄ…, morskie wilki!
Z dwudziestu trzech gardeł wydobyło się wycie, szereg ruszył
naprzód jak fala. Spadli na obrońców z brzękiem stali, spychając
struchlały zamkowy garnizon z powrotem pod kamienne ściany
budowli bramnej. Horace obserwował ich przez moment, po czym
pobiegł w kierunku stołpu.
***
Will wpadł do stołpu kilka minut wcześniej. Sień oraz leżącą
głębiej salę jadalną zastał puste, gdyż cała załoga wyległa na mury.
Służba najpewniej chowała się gdzieś niżej, zajmując piwnice, a także
kuchniÄ™.
Will od początku wiedział, że Keren schroni się w wieży. Nie
zwlekając, ruszył biegiem do centralnie usytuowanej klatki
schodowej. Na niższych poziomach rozłożysty stołp mieścił salę
jadalnÄ…, kwatery mieszkalne oraz pomieszczenia dla zamkowych
urzędników, które zajmowały pierwsze trzy kondygnacje. Wyżej
zwężał się, przechodząc w wieżę, po której murze, od zewnątrz
wspinał się niegdyś Will. Wieża była cofnięta w stronę północnego
muru i ledwie na tyle szeroka, by na każdym piętrze starczyło miejsca
na jedno lub dwa pomieszczenia.
Komnaty niższych kondygnacji opasywały rozłożystą klatkę
schodową o szerokich, kamiennych schodach, których trudno byłoby
skutecznie bronić. Jednak Will wiedział, że w szczycie wieży schody
przesunięte zostały nieco na lewo i biegły ciasną, prawostronną
spiralą. Pod górę szło się zatem koliście, wciąż w prawo. Praworęczny
szermierz, wspinający się po schodach, zawsze znajdował się w
gorszej pozycji niż praworęczny obrońca. Obrót w prawo po spirali
oznaczał, że atakujący musiałby wystawić na cios całe ciało, aby
posłużyć się mieczem, podczas gdy obrońca mógł uderzać,
odsłaniając tylko prawy bok. Był to układ typowy dla zamkowych
baszt.
Will pokonał biegiem pierwsze cztery kondygnacje, po czym,
zwalniając kroku, skręcił w kierunku spiralnych schodów. Nie
wiedział, co czekało nań za każdym kolejnym zakolem kamiennej
ślimacznicy. Roztropnie założył, iż Keren mógł rozstawić ludzi, by
opózniali pościg. Pojedynczy zbrojny właściwie bez końca opierałby
się skutecznie atakującym, bo ci zdołaliby podchodzić tylko po
jednym naraz.
Zwiadowca zamyślił się nad przydatnością łuku trzymanego w
ręku. Wreszcie uznał, że nie jest to oręż odpowiedni do akcji
prowadzonej w ciasnej przestrzeni klatki schodowej. Zarzucił łuk na
ramię, sięgnął po saksę. Saksa posiadała klingę dostatecznie masywną,
żeby odbić cios miecza, na tyle zaś krótką, by dało się nią swobodnie
operować w ciasnocie murów.
Pomyślał, że to tymczasem lepszy wybór.
Przed wkroczeniem w wÄ…skÄ… spiralÄ™ klatki schodowej
przystanął. Dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu. Należało
działać całkowicie bezszmerowo. Cisza to główny atut zwiadowcy,
nawet w wieży, gdy się pokonuje kolejne kręte stopnie. A wszak
trudno zachować ciszę, gdy się sapie i dyszy. Rozpoczął wspinaczkę,
uważnie stawiając stopy. Miękkie ciżmy nie wydawały żadnych
odgłosów. Ucieszył się, że schody wykonano tu z kamienia. W
niektórych twierdzach budowniczowie stosowali drewnianą
konstrukcję schodów. Deski zbijano celowo niezbyt ściśle, by
alarmująco skrzypiały pod nogami.
Ostrożnie podążał w górę. Co jakiś czas przy ścianach klatki
schodowej napotykał rozmieszczone w uchwytach pochodnie
oświetlające drogę. One stwarzały kolejny problem. Gdy minął
pierwszą, pojął, że musi jeszcze bardziej uważać. Na murze, ponad
zwiadowcą i z przodu, towarzyszył mu przecież cień, aż nadto
wyraznie zdradzający obecność wspinacza. Pomyślał, że gdyby dostał
zadanie obrony schodów, zaczaiłby się za jedną z pochodni,
wypatrując nie tyle zbliżającego się napastnika, co jego cienia. Przed
każdym wchodzącym wspinał się jego cień. Broniąc schodów
zważałby na cień, a potem...
... brzeszczot miecza w świetle pochodni zalśnił krwistą
czerwienią. Opadał wprost na niego!
Rzucił się do tyłu. Cudem zdołał ustać na nogach. Ostrze
skrzesało iskry, waląc o ścianę i o stopnie. Serce w piersi zwiadowcy
tłukło się jak oszalałe. Oto niewidoczny obrońca doszedł do
identycznego wniosku co Will. Wiedział, gdzie powinien wypatrywać
intruza. Will zastygł, czekając przez chwilę, czy szermierz na
schodach się pokaże, ale niczego nie zobaczył. Usłyszał za to
stłumiony brzęk metalu przejeżdżającego po kamieniu. Być może
mężczyzna, zmieniając pozycję, ocierał się kolczugą o ścianę.
Mijały kolejne chwile. Will, zmarszczywszy czoło, zastanawiał
się nad sytuacją. Człowiek, który czaił się wyżej, miał nad nim
znaczącą przewagę. Pozostawał w ukryciu, wypatrując cieni
zwiastujących nadejście przeciwnika.
Zwiatło! Tu kryło się rozwiązanie! Will cofnął się o kilka stopni,
aż dotarł do najbliższej pochodni tkwiącej w uchwycie przy murze.
Wyjął ją, ponownie ruszył ku szczytowi stołpu. Saksę ściskał w
prawej dłoni, a pochodnię w lewej. Lewą dłoń wyciągnął najdalej, jak
tylko zdołał.
Zatrzymał się tuż przed miejscem, z którego wcześniej nastąpił
nagły atak. Cisnął pochodnię gwałtownym podrzutem. Poleciała ku
górze klatki schodowej. Uderzyła o ścianę, odbiła się, upadła
pośrodku schodów. Przyczajony u góry obrońca miał teraz światło za
plecami.
Przed Willem na klatce schodowej zamajaczył olbrzymi cień.
Cień chwiał się gwałtownie, bo czający się mężczyzna bezzwłocznie
skoczył, żeby podnieść pochodnię i odrzucić ją w dół. Zwiadowca,
korzystajÄ…c z chwilowego zamieszania, wyraziwszy w duchu nadziejÄ™,
że czeka na niego tylko jeden człowiek, od razu śmignął po schodach.
Ktoś się pochylał. Ciemna sylwetka dosięgała właśnie pochodni.
Zwiatło odebrało tamtemu ostrość widzenia. Mężczyzna dojrzał
zwiadowcę zbyt pózno. Pewnie dlatego rozpaczliwe cięcie wykonane
znad głowy okazało się zle mierzone.
Will odbił je z łatwością. Brzeszczot miecza zgrzytnął, trafiając
w kamienie. Will nieugięcie parł w górę, atakował, wreszcie poczuł,
jak saksa wchodzi w ciało tamtego. Zraniony boleśnie mężczyzna
krzyknął i zachwiał się, lecąc do przodu. Zderzył się z Willem,
zwiadowca w ostatniej chwili chwycił go lewą ręką. Za pierwszym
czaił się jeszcze drugi zbrojny. Teraz on skoczył naprzód. Zamachnął
się mieczem, lecz mocny cios przyjęło na siebie bezwładne ciało
wsparte na lewicy Willa. Ranny znowu wrzasnÄ…Å‚, bo miecz kompana
trafił go w plecy, przecinając kolczugę. Zdesperowany Will odepchnął
żołnierza i uskoczył. Cofnął się trochę, rzuciwszy ciężko rannego
między siebie a drugiego napastnika. Ranny leżał na schodach i wył.
Will dostrzegł trzeci cień i usłyszał tupot ciężkich butów. Tymczasem
drugi żołnierz już gnał schodami w górę, starając się zająć taką
pozycję, by ciśnięta na stopnie pochodnia ponownie oddzieliła go od
Willa.
Leżąca na schodach pochodnia ledwie migotała. Will ruszył
ostrożnie. Zauważył porzucony miecz rannego strażnika. Wyciągnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl