[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wydawanych pozycji. Dawało to zupełnie nieoczekiwane efekty: na okładce W pustyni i w puszczy
znalazł się tygrys bengalski, niewystępujący w Afryce (miał zapewne udawać lwa), zaś chałupa
kryta strzechą, będąca fragmentem obrazu Kurka ukazującego ubogą wieś małopolską, trafiła na
okładkę Dziwnych losów Jane Eyre. Zapewne by zilustrować ciężki byt anglosaskich arystokratów.
Kurek co rusz wyciągał jakiegoś grzdyla z głębi swego atelier i triumfalnie przynosił go do
wydawnictwa,
by uświetnił kolejną książkę. Gdy ktoś ośmielał się kręcić nosem na bohomazy malarza, on z
wielkim oburzeniem protestował:  Proszę pani! Ten obraz był na wystawie!", co zdaje się było dlań
argumentem rozstrzygającym. Kurek uwielbiał Adelę, więc jej liczne podobizny ozdabiały okładki.
I tak mieliśmy Adelę jako małoletnią Nel w towarzystwie tygrysa, Izabelę Aęcką, a nawet siostrę
Winnetou. Sama zainteresowana jednak nie przejmowała się tym wcale. Kurek malował takie kicze,
że właściwie nie sposób było poznać, że to ona. Artysta obraził się zresztą straszliwie, gdy
stwierdziła, że podpis pod jednym z jej mało udanych portretów winien brzmieć:  Nie bójcie się, to
ja!". Zebranie zakończyło się i Mareczek odważnie podszedł do szefowej składu.
* A, to pan? * rzuciła groznie znad drucianych okularów, w których wyglądała jak kobra. * Stało się
coÅ›?
* No tak. Stało się. * Mareczek delikatnie wprowadził ją w zagadnienie 300*stronicowego słowa,
stanowczo zaznaczając na wstępie, że korektorka tego nie podzieli.
Pani Halinka odpaliła swój wieloczynnościowy sprzęt i krytycznie przyjrzała się omawianej
publikacji.
* No rzeczywiście, słabo to wygląda * oceniła po chwili. * No, ale co ja mam z tym zrobić?
Najwyrazniej skaner
się zepsuł albo coś...
Mareczek podsunął życzliwie, że ponowne zeskanowanie książki mogłoby trwale usunąć problem.
Szefowa składu z obrzydzeniem wzruszyła ramionami.
* Skanować drugi raz! Też mi pomysł! Przecież to ma 300 stron! Robercik nie będzie chciał tego
robić!
Marek westchnął. Robercik był jedynakiem pani Halinki i mężczyzną dobrze po trzydziestce, który
nie palił się do żadnej pracy. Dobra kobieta zatrudniła go więc w swojej firmie składającej i zlecała
proste prace, takie właśnie jak ta. Widać jednak, że przekraczało to możliwości Robercika, który
najchętniej zalegał z piwem przed telewizorem, jak w kultowym serialu o rodzinie Kiepskich.
W spokojnym i ugodowym Mareczku obudził się lew.
* Moim zdaniem będzie musiał to zrobić! * I czym prędzej uciekł do drzwi, ścigany groznymi
pomrukami szefowej składu.
Gdy był już na korytarzu, zauważył dziwny ruch w okolicach sali konferencyjnej. Pomieszczenie to
było kolejnym racjonalizatorskim pomysłem kierownictwa * znajdowało się w środku biura, nie
miało okien i co za tym idzie * jakiejkolwiek wentylacji. Był to iście szatański pomysł najwyższych
szefów. Po półgodzinie obrad w dusznym, zamkniętym pomieszczeniu uczestnicy negocjacji godzili
się na wszystko, byle tylko zaczerpnąć haust świeżego powietrza na zewnątrz.
Teraz pod salą konferencyjną ktoś czekał i była to nawet spora grupa.  Rany Julek", pomyślał w
panice, bo całkowicie zapomniał o wyznaczonym na tę godzinę spotkaniu z autorami poradnika o
odchudzaniu.
Była to jedna z najdziwniejszych grup, z jaką przyszło mu pracować. Pięć ciągle głodnych osób *
bo na diecie * które kłóciły się ze sobą do upadłego. Każda z nich była wyznawcą i propagatorem
innej diety: fasolowej, kapuścianej, węglowodanowej, białkowej i jeszcze jakiejś, być może
polegającej na wchłanianiu jedynie światła słonecznego, bo Marek * mimo wielkiego wysiłku * nie
był w stanie zrozumieć, o co w niej chodzi. Jedyna rzecz, która łączyła autorów, to widoczna
otyłość. Pracowali nad książką już prawie od roku, nieustannie poprawiając i zmieniając wszystko.
W zależności od sytuacji i aktualnej koalicji (grupa złożona z propagatorki diety białkowej i fana
fasolowej kontra cała reszta) na prowadzenie wysuwały się coraz to inne porady i zalecenia. Co
ciekawe, głównym zarzewiem sporów był tytuł, którego jak dotąd nie udało się uzgodnić. Chudnij
zdrowo * nieśmiało zaproponowane przez wydawnictwo * nie znalazło uznania twórców, którzy
lansowali tytuły w stylu Szczupłość naszym celem lub Odwagi!!!.
Mareczek westchnął. Kierowanie zespołem poradnikowym uważał za wyjątkowe zrządzenie losu.
Nie ukrywał, że bał się tych ludzi, zwłaszcza korpulentnej (delikatnie powiedziane) pani Ali, tej od
wchłaniania światła. Oczywiście, to właśnie ona zauważyła go jako pierwsza i na jej księżycową
twarz wypłynął uśmiech szczerej radości.
* Jest pan nareszcie! Bez pana nie możemy zaczynać.
Marek był pełen najgorszych przeczuć. I miał rację. Zwolennicy diety z białka, węglowodanów i
światła zjednoczyli się przeciwko fasoli i kapuście, żądając zmiany w układzie rozdziałów. Przez
chwilę walczył z nimi * książka była już złożona, na ostatnim etapie produkcji i naprawdę nie
można było wprowadzać daleko idących poprawek. Dominująca koalicja pod przewodem pani Ali
wyraziła powątpiewanie, mniejszość z wyglądającym jak zapaśnik sumo panem Gracjanem ( Tylko
rośliny strączkowe, szanowni państwo, tylko fasolka pokona każdą komórkę tłuszczową") mruknęła
z aprobatą. Przez około kwadrans trwała zażarta kłótnia, której Mareczek przysłuchiwał się z
rozpaczą. Wkrótce jednak zaczęła działać magia sali konferencyjnej. Pani Ala wycierała sobie
dyskretnie pot z czoła, a poczerwieniały na twarzy pan Gracjan gubił wątek swej wypowiedzi.
Równo po półgodzinie wszyscy zalegli bezwładnie na fotelach, wachlując się odbitkami korekty
autorskiej poradnika o odchudzaniu, ciągle pozbawionego nazwy, i wtedy do akcji wkroczył
Mareczek, błogosławiący sprytny pomysł
kierownictwa na lokalizację tego pomieszczenia. On sam, jako wyjątkowa chudzina, doskonale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl