[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zawsze jestem do twojej dyspozycji - przypomniał jej. -
Zobaczymy siÄ™ jutro wieczorem. ZadzwoniÄ™ do ciebie.
- Dobrze.
- Dobranoc. Znij o mnie.
Ale to nie Steve jej się przyśnił. Zniła o Charliem.
ROZDZIAA TRZECI
Brenna zgodziła się wynająć Charliemu chatę, a jej ojciec,
Otis, pożyczył mu swoje auto, odpowiedniejsze na wiejskie
żwirowe drogi niż porsche. Pojechali tam następnego dnia
rano. Brenna poprzedzała Charliego konno, wskazując mu
drogÄ™.
Przyprowadziła też drugiego konia, który, jak
powiedziała, może się tutaj paść, a będzie lepszy do jazdy po
wzgórzach niż samochód. Charlie nie był tego aż taki pewny,
ale nie protestował.
- Nie będzie ci się chciało chodzić wszędzie na piechotę -
przekonywała go Brenna. - A Babe jest łagodna. Polubisz ją.
Pokazała mu, jak włączać generator, wskazała stos drewna
na wypadek, gdyby chciał rozpalić w kominku w chłodny
wieczór. Potem stanęła na progu i głęboko odetchnęła.
- Polubisz to miejsce - powiedziała. - I znajdziesz to,
czego tu szukasz.
Charlie miał nadzieję, że tak się stanie. Poza tym wmawiał
sobie, że zamieszkanie w sąsiedztwie to dobry początek.
Ułoży sobie plan gry, wymyśli, jak przekonać Cait, by wpadła
mu w ramiona.
Brenna odjechała i został sam. Denerwowała go ta
absolutna cisza. Coś okropnego, myślał. Nie do wytrzymania.
Przespacerował się wokół chaty, zachwycił widokami
rozciągającymi się za doliną Shields, spojrzał w kierunku
wzgórz, o których Brenna powiedziała, że noszą nazwę
Szalonych Gór.
- Dlaczego Szalone? - spytał.
- Podobno pewna stara kobieta właśnie tam oszalała z
samotności.
Gdy popołudnie przeszło w wieczór, a wieczór w noc, a
on nadal nie zobaczył ani nie usłyszał żywej duszy, zaczął
sobie uświadamiać, co Brenna miała na myśli. Tej nocy
zaśnięcie przyszło mu z trudem. Było tu za spokojnie. I miał
za dużo do przemyślenia.
Był tutaj. W rodzinnym stanie Cait. Na ziemi, którą ona
nazywa domem.
Obudził się dopiero w południe. Nigdy nie spał tak
mocno.
I nigdy tak długo. To z powodu wysokości, powiedział
sobie. Ale nie czuł się zmęczony. Przeciwnie, czuł przypływ
energii i ciekawości, jaki to też jest ten nowy dla niego świat.
Pierwszy dzień spędził w chacie. Nie zobaczył nikogo. Z
nikim nie rozmawiał. Słyszał tylko parskanie Babe, paplaninę
pary sójek, od czasu do czasu jakieś pohukiwanie,
najprawdopodobniej sowy, odgłos własnych kroków, gdy
chodził po małej, po spartańsku urządzonej chacie. A poza
tym słyszał wiatr.
Jak mówił Chase, najpierw Charlie sam musi odzyskać
równowagę, znalezć harmonię z tą ziemią, z tym światem, do
którego Cait należy. A wtedy, jeśli Bóg da, Cait też podejmie
właściwą decyzję.
Pierwsze dni w chacie nie były łatwe. Charliego bez
przerwy kusiło, by zjechać na dół i szturmem wedrzeć się w
życie Cait. Ale im dłużej tu był, tym lepiej rozumiał, że
szturmowanie nic mu nie da. Coś się w nim zaczynało
zmieniać. Przyjechał tu, by odszukać Cait, ale zaczynał
odszukiwać siebie.
Na początku nie wybierał się na dłuższe wędrówki. Noga
ciągle jeszcze mocno mu dokuczała. Była słaba, a grunt
nierówny. Kilka razy osiodłał Babe i jechał na niej, ale we
dwoje odstraszali napotkane zwierzęta. A im dłużej Charlie tu
mieszkał, tym bardziej pragnął zobaczyć zwierzęta, o których
opowiadała Cait. Tak więc zaczął zostawiać Babe koło chaty i
wędrował sam. W ten sposób było łatwiej obserwować,
zatrzymać się, słuchać.
Ten świat był całkowicie inny niż ten, który znał. Bez
betonu i szkła, telegrafu i krat na oknach. Równie dobrze
mógłby być na innej planecie. Charlie widział teraz szczyty
gór, łąki, brykające konie i pasące się stada. Robił zdjęcie za
zdjęciem, czując się jak dziecko w sklepie z cukierkami.
Przez tydzień Cait czekała, aż uderzy w nią grom.
Ostrożnie obchodziła węgły domów, bez przerwy
spodziewając się widoku Charliego. Nerwowo podnosiła
słuchawkę telefonu pewna, że usłyszy jego głos. Ale mijał
dzień za dniem, skończył się tydzień, a on nie dał znaku życia.
Minęły dwa tygodnie, i nadal się nie odezwał. Niemal zaczęło
jej się wydawać, że spotkanie z nim tylko jej się przyśniło.
Każdego dnia Charlie wybierał się troszkę dalej. Chora
noga była coraz mocniejsza. Lekarz powiedział mu, że już do
końca życia będzie kulał. Ale z każdą przechadzką czuł się
lepiej, miał więcej sił, mięśnie się wzmacniały, i następnego
dnia szedł jeszcze dalej. Do tej pory rzadko chodził na
piechotę. Po co, skoro miał porsche'a?
W najwcześniejszej młodości gorąco marzył o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl