[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pukanie do Bram Hadesji i domaganie się zwrotu pieniędzy.
Z zamiarem rozplątania swoich wnętrzności tak, by móc biec chociaż truch-
tem, Dżi-had przystanął, skrzywił się i ruszył w stronę Końca Zwiata.
Za nim dwadzieścia pięć tysięcy dżdżownic przedzierało się przez glebę, wy-
patrując soczystej sterty gnijących liści, która wszak musiała znajdować się gdzieś
w pobliżu. Na swój własny dżdżowniczy sposób czuły, że liście przed nimi ucie-
kają. Tędy. Szybko. No chodzcie.
Trzy sekundy pózniej przypominające łopaty łapki odgarnęły ziemię, formu-
jąc z niej kopczyk. Z dziury wyjrzał spory szpiczasty nos i dwa małe, prawie ślepe
oczka, które rozglądały się wokół z rozczarowaniem. Zaśliniony kret obniuchał
okolicę, określił swoje położenie i zarył się z powrotem w ziemię, zdecydowa-
ny odnalezć największą porcję dżdżownic, jaka kiedykolwiek pojawiła się w tej
okolicy.
Guthry! krzyknÄ…Å‚ Mahrley, gniewnie uderzajÄ…c zwitkiem stuszelÄ…go-
wych banknotów w bramę i wycierając dłonią hektolitry potu z czoła. Ej, kra-
snoludzie, rusz swoje cztery litery i chodz tu! Mamy do pogadania!
Nie była to najsubtelniejsza zagrywka dyplomatyczna, jaką można sobie wy-
obrazić, ale zduni wpadli w zachwyt, czemu dawali wyraz okrzykami poparcia.
Mahrley był prawdziwym mistrzem konwersacji: nigdy nie używał wymyślnych
słów, gdyż wychodził z założenia, że lepiej sprawdzają się szczere do bólu obelgi.
Nigdy nikt, kto w jego obecności nazwał rurę kanałem przewodzącym, nie uszedł
z życiem.
Guthry! ryknÄ…Å‚ brygadzista. Ej, Krasnolud z BliznÄ…, cho no tu!
Kolejne krzyki poparcia.
220
Dżi-had, usłyszawszy słowa brygadzisty, podrapał się po głowie. Krasnolud
z Blizną? Interesujący przydomek, pomyślał.
Tłuszcza zaczęła skandować:
Krasnolud, Kransolud z Blizną! Krzyki stawały się coraz głośniejsze,
aż nagle ucichły.
Przez sztachety wysokiego ogrodzenia dostrzegli jakąś sylwetkę wyłażącą na
niewielkie bocianie gniazdo, które wznosiło się nad parkanem i tłuszczą.
Krasnolud z Blizną, wyłaz! krzyknęli znowu zduni, starając się brzmieć
groznie; i cały czas patrzyli przy tym na Mahrleya, w nadziei, że załatwi on sprawę
i dostaną wypłatę w zwykłych, łatwo palnych pieniądzach. Z powodu spiekoty
grozne krzyki nie wyszły im jednak przekonująco.
Siedem słupów dymu wciąż uderzało w niebo z kopuły PKiN.
Pośpiesz się, Guthry! Chodz tu! zdążył jeszcze wrzasnąć Mahrley, za-
nim postać stanęła w bocianim gniezdzie i zrobiła krok naprzód.
Czego tu chcecie? Już was nie potrzebujemy. Odejdzcie! zagrzmiał Stan
Kowalski z bocianiego gniazda.
Szlam Dżi-had zatrzymał się gwałtownie na tyłach masy zdunów i przełknął
ślinę. Nawet z tej odległości mógł dostrzec rozległy układ blizn na głowie tamte-
go. Tyle że był on trochę za duży jak na krasno. . .
Nie chcemy pracować! Chcemy krasnoluda! wydarł się brygadzista.
Krasnolud też ma blizny? Dżi-had zastanawiał się nad tym fenomenem. Po-
za tym ten osobnik w bocianim gniezdzie wydawał mu się dziwnie znajomy.
Poproście ładnie zasugerował Kowalski z błyskiem w oku.
Nie! Nie musimy! Po naszej stronie jest Czarna Straż krzyknął Mahrley.
Jego ludzie przetaszczyli na przód wciąż nieprzytomnego Tojada niczym jakąś
żałosną maskotkę. On chce widzieć krasnoluda!
Ciężko będzie. Nie ma go tu. Stan Kowalski obrócił się na pięcie i znik-
nÄ…Å‚ za ogrodzeniem.
Brygada wybuchnęła gniewem i pocąc się wściekle, z agresywnymi okrzyka-
mi na ustach, poczęła rzucać kamieniami w ogrodzenie. Wygięta w tradycyjnym
geście tutaj babcia koszyk nosi ręka Kowalskiego ukazała się nad ogrodzeniem,
jeszcze bardziej podgrzewając nastroje tłumu.
Szlam Dżi-had nie zwracał na to uwagi. Stał, drżąc na całym ciele, i borykał
się ze wspomnieniami, które nagle z całą ostrością napłynęły przed oczy jego
duszy. Wiedział już, gdzie wcześniej widział kowala. Wisiał on wtedy do góry
nogami, z nożem w żebrach, bujając się groteskowo, podczas gdy Szlam dorzucał
do pieca. Zaatakowały go także wspomnienia krasnoluda. Bąbelki. . . lodowata
woda. . . jego własne ręce na szyi tamtego. . .
Wszystkich trzech łączyła jedna rzecz. Szwy i blizny na czole i głowie.
Doszedł do wniosku, że rozmowa z komandorem Tojadem wcale nie musi być
teraz najlepszym wyjściem.
221
Mahrley pierwszy spostrzegł, że pomimo prawdziwego gradu kamieni na
ogrodzeniu nie pojawił się nawet najmniejszy ślad. Pół tony gruzu powinno zo-
stawić po sobie choćby maleńkie zadrapanie, maciupcie wgnieconko. A tu nic.
Cholerni kowale! warknÄ…Å‚. Za wydajni sÄ…, jak babciÄ™ kocham! Ale
bez obaw. Mam sprytny plan, dzięki któremu odzyskamy nasze pieniądze. Za
mnÄ…, panowie!
Bez wahania pomaszerował w stronę trzech satanicznych zakładów, w my-
ślach obliczając trajektorie lotu, kąty wektorów oraz ile siły można uzyskać z roz-
licznych przedmiotów, jakie znajdują się w przeciętnej kuzni.
Kilka stóp poniżej stóp Szlama Dżi-hada dwadzieścia pięć tysięcy dżdżow-
nic brnęło przed siebie w przekonaniu, że oto zbliżają się do najwspanialszego
okazu sterty gnijących liści w dziejach. Kilka jardów za nimi nozdrza pewnego
wyjątkowo wygłodniałego kreta drżały z radości i podniecenia. Dżdżownice, ty-
siące dżdżownic! Gorączkowo odgarniając łapkami ziemię, kret nie zaprzestawał
pościgu.
* * *
Nie ma stąd ucieczki! ryknął Flagit, wyszarpując następną rurę z szybko
topniejącego stosu i rzucając ją przez ramię. Hipokryt trząsł się i tulił do piersi
telewpływową siatkę niczym różaniec. Wiedział, że jeśli się nie pospieszy i nie
ucieknie z rury, w której siedzi, spełnią się grozby demona.
Nagle szpony runęły z góry, chwyciły za rurę i pociągnęły. Owalne pole wi-
dzenia Hipokryta zakręciło się, kiedy demon obrócił rurę, żeby ją przetrząsnąć.
Wielebny, ujrzawszy w przelocie kopyta i kamienną podłogę, postanowił działać.
Zanim Flagit zorientował się, co jest grane, Hipokryt wyskoczył z rury, przebiegł
między jego nogami i wpadł do dużego przewodu sterczącego ze ściany.
Demon krzyknął, gdy ujrzał, jak więzień znika w niedostępnym dla niego
wnętrzu niedokończonego systemu klimatyzacji.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- Andrew Grey [Farm 04] Love Means... Freedom (pdf)
- Andrews Amy Jak oprzeć się pokusie
- Demony przeszlosci (Serena) Sylvia Andrew
- Andrew Sylvia Umowa poślubna
- Harman_Andrew_ _666_stopni_Fahrenheita
- Kate Sherwood Home Ice
- Ksić…śźka SaśÂ‚atkowa [PL] [pdf]
- Harrison Harry Stalowy Szczur 11 Stalowy Szczur wstć™puje do cyrku
- Ursula K. Le Guin Czarnoksieznik z Archipelagu
- Fleming Ian Diamenty sć… wieczne
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- teen-mushing.xlx.pl