[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zahipnotyzowane w pustą, czarną zrenicę, pojedynczą i nieczułą, ciekawą jedynie tego, który
centymetr kwadratowy jego powłoki najpierw przedziurawić.
Lufa pistoletu Wintera zdążyła zaś tymczasem podnieść się jedynie do poziomu kolan
Bonda, celując daremnie między jego rozstawionymi nogami w pomalowaną na biało ścianę.
- Rzuć to.
Pistolet z głuchym stukiem upadł na dywan.
- Wstań.
Grubas dzwignął się na nogi, z trwożną nadzieją, niczym gruzlik w swoją chusteczkę
wpatrujÄ…c siÄ™ w oczy Bonda.
- Siadaj.
Czy mu się zdawało, czy w spojrzeniu tamtego mignął błysk zadowolenia? Bond
pozostał napięty jak skradający się kot.
Tłuścioch obrócił się powoli, z własnej inicjatywy podnosząc do góry ręce. Cofnął się
dwa kroki ku stojącemu za nim krzesłu, a następnie odwrócił, jakby zamierzając usiąść.
Stał teraz twarzą do Bonda i w sposób całkiem naturalny opuścił ręce. Jego
rozluznione ramiona - równie naturalnie - wahnęły się do tyłu, prawe nieco bardziej od
lewego. Osiągnąwszy najdalszy punkt wychylenia wystrzeliło nagle ku przodowi, a z jego
dłoni, niczym biały płomień, błysnął nóż.
- Dum.
Cicha kula i bezgłośne ostrze minęły się w powietrzu, i oczy obu mężczyzn zmrużyły
się jednocześnie, gdy pociski dosięgnęły celów.
Lecz podczas gdy gałki oczne Wintera wywróciły się w górę, on zaś sam, chwytając
się za serce, zwalił się na plecy, oczy Bonda skierowały się jedynie w dół, przyglądając się
bez zdziwienia rozszerzającej się na koszuli plamie i płaskiej rękojeści, wiszącej u jej fałdów.
Pod padającym grubasem z trzaskiem załamało się krzesło, rozległ się jakiś zgrzyt, a
potem stłumiony łomot.
Bond podniósł na chwilę oczy, lecz już w następnej chwili przeniósł wzrok ku
otwartemu oknu.
Przez jakiś czas stał bez ruchu, tyłem do kajuty, zapatrzony w falującą ospale zasłonę.
Wciągnąwszy głęboko w płuca powietrze, począł wsłuchiwać się w cudowny szum morza,
dochodzący z zewnętrznego świata, który wciąż jeszcze należał do niego i do Tiffany, lecz
już nie do Winta i Kidda. Jego mięśnie i napięte nerwy rozluzniły się stopniowo.
Wyszarpnął wreszcie nóż z fałdów koszuli, odsunął zasłonę i - nie patrząc nań - cisnął
go daleko w ciemność. Następnie wciąż wpatrzony w mroki cichej nocy spuścił bezpiecznik
Beretty i - mając wrażenie, że jego ręka jest taka ciężka, jakby była z ołowiu - powoli wsunął
pistolet za pasek.
Z niechęcią i niemal odrazą odwrócił się od okna w stronę krwawej jatki w kajucie.
Ogarnął ją uważnym spojrzeniem, machinalnie wycierając ręce w spodnie na biodrach.
Następnie, ostrożnie stawiając kroki, skierował się w stronę łazienki.
- To ja, Tiffany - uprzedził ją matowym, zmęczonym głosem i otworzył drzwi.
Nie słyszała go. Leżała na brzuchu na dnie pustej wanny, dłońmi przyciskając uszy.
Nawet gdy uniósł ją wpół i zamknął w ramionach, zdawała się nie wierzyć własnym oczom.
Przywarła doń i trwożnie dotykała jego twarzy i piersi, jakby chciała się upewnić, czy istnieje
naprawdÄ™.
Wzdrygnął się, gdy jej palce uraziły jego skaleczone żebro, ona zaś odsunęła się od
niego gwałtownie, popatrzyła mu w twarz, a następnie przeniosła spojrzenie na swoją zakrwa-
wioną dłoń, a potem na szkarłatną plamę na jego koszuli.
- Boże, jesteś ranny - powiedziała bezbarwnym głosem.
A potem wszystkie dręczące ją zmory zniknęły, gdy zdjąwszy mu koszulę, jęła
przemywać ranę wodą i mydłem, następnie zaś bandażować ją paskami, wyciętymi z ręcznika
za pomocą brzytwy któregoś z nieboszczyków.
O nic nie pytała, gdy przyniósł pozbierane z podłogi części jej garderoby, a następnie
nakazał, by nie wychodziła z łazienki, póki on wszystkiego nie uprzątnie, i by starannie
wytarła wszystkie przedmioty, na których mogły pozostać odciski jej palców.
Milczała, nie odrywając odeń rozjaśnionego spojrzenia. Milczała, gdy pocałował ją w
usta.
Dodawszy jej uśmiechem otuchy, wyszedł z łazienki, zamykając za sobą drzwi, i
zabrał się do pracy, poruszając się z wielką rozwagą i usiłując przed każdą czynnością
spojrzeć na jej rezultat oczyma detektywów, którzy wejdą na pokład w Southampton.
Najpierw zawinÄ…Å‚ masywnÄ… popielniczkÄ™ w swojÄ… zakrwawionÄ… koszulÄ™, dla dodania
jej ciężaru, po czym wyrzucił ją
z rozmachem za okno. Następnie, wyjąwszy chusteczki z kieszonek wiszących na drzwiach
garniturów obu mężczyzn, owinął nimi dłonie i jął przetrząsać szafy i bielizniarkę, póki nie
znalazł wieczorowych koszul Kidda. Włożył jedną z nich. Przez chwilę, z wyrazem
zamyślenia na twarzy, stał pośrodku kajuty, po czym, zacisnąwszy zęby, podniósł grubasa do
pozycji siedzącej, ściągnął z zeń koszulę, podszedł z nią do okna, wyjął pistolet, zbliżył wylot
lufy do dziurki, jaką na wysokości serca zrobiła jego poprzednia kula i wystrzelił. Krąg dymu
na płótnie będzie świadczył na rzecz wersji samobójstwa. Następnie wciągnął koszulę z
powrotem na grzbiet nieboszczyka, wytarł starannie Berettę, kilkanaście razy odcisnął na niej
opuszki palców Wintera, na koniec zaś zacisnął je na kolbie, palec wskazujący zaginając na
cynglu.
Przez chwilę stał w zamyśleniu pośrodku kabiny, potem zdjął z wieszaka garnitur
białasa i ubrał weń jego zwłoki. Dowlókłszy ciało do okna, spocony z wysiłku, podniósł je,
wcisnÄ…Å‚ w iluminator i wypchnÄ…Å‚ na zewnÄ…trz.
Jak najdokładniej wytarł wnękę, odetchnął głęboko, krytycznym spojrzeniem obrzucił
aranżowaną przez siebie scenę, podszedł do stojącego pod ścianą karcianego stolika, zaśmie-
conego niedokończoną rozgrywką, i przewrócił go, rozsypując karty na dywanie. Po namyśle
wyciągnął z tylnej kieszeni spodni grubasa portfel i rozsiał na podłodze banknoty.
Z aprobatą przyjrzał się swojemu dziełu. Nie wyjaśniona pozostanie jedynie zagadka
tkwiącej w łóżku Kidda kuli, tę będzie można jednak złożyć na karb toczącej się tu walki. Z
Beretty oddano trzy strzały, na podłodze leżały trzy łuski. Uznają zatem, że dwie kule tkwią
w ciele, pogrzebanym w grobie Atlantyku. Trzeba jeszcze ściągnąć prześcieradła z drugiego
łóżka. Ich brak pozostanie tajemnicą. Będą mogli domniemywać, że Winter zawinął w nie,
jak w całun, zwłoki Kidda, zanim je wypchnął przez okno. Zważywszy, że był wstrząśnięty
następstwami zwady i strzelaniny przy kartach, na co wskazuje jego samobójcza śmierć, taka
troska z jego strony będzie całkiem zrozumiała.
Tak czy owak scenografia powinna odnieść pożądany skutek przynajmniej do czasu
wejścia na pokład policji po zawinięciu do portu, a wówczas on i Tiffany będą już daleko, a
jedynym śladem ich bytności w kabinie denatów będzie Beretta Bonda, nie posiadająca
wszak, podobnie jak wszelka używana przez wywiad broń, numerów.
Westchnął. Pozostawało jeszcze zabrać prześcieradła, niepostrzeżenie przeprowadzić
Tiffany z powrotem do jego kajuty, odciąć wiszącą za oknem linę, wyrzucić ją do morza wraz
z zapasowymi magazynkami do Beretty i pustą kaburę i będzie można wreszcie zanurzyć się
w długim, rozkosznym śnie, na zawsze zamknąwszy w ramionach splecione z jego własnym
ciało ukochanej dziewczyny.
Na zawsze?
Idąc wolnym krokiem do łazienki, Bond napotkał sztywne spojrzenie leżącego na
podłodze trupa.
Oczy człowieka, który miał grupę krwi F, zdawały się mówić:  Nic nie jest wieczne,
drogi panie. Wieczna jest tylko śmierć. Nic nie jest wieczne, prócz tego, coś mi zafundował .
24. SZLAK PRZERZUTOWY: ZAMKNICIE
W korzeniach rozłożystego, ciernistego krzewu, rosnącego u zbiegu granic trzech [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl