[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Do Jasona - szepnęła Claire tępo. - Brata Eve. Nadal jest na wolności?
- Jeszcze go nie złapaliśmy na niczym nielegalnym. Ale go złapiemy. Jest za bardzo szalony,
żeby żyć normalnie.  Lowe przyglądał się jej. - Nie widziałaś go, prawda?
- Nie.
- Powiemy Eve. - Jakby na niewidzialny znak Hess i Lowe wstali. - Słuchaj, jeśli coś ci się
przypomni, zadzwoń, dobrze?
I nie chodz po mieście sama. Ochrona czegoś takiego nie obejmuje. - Lowe rzucił znaczące spojrzenie
na jej nadgarstek, a ona poczuła, że się rumieni, zupełnie jakby zgadł, jakiego koloru majtki ma na
sobie. - Jeśli musisz gdzieś wyjść, wychodz w towarzystwie kogoś z przyjaciół, jasne? To samo Eve.
Będziemy próbowali mieć na was oko, ale ostrożność to dla was najlepsza obrona.
Claire patrzyła za odchodzącymi policjantami. Wymienili spojrzenia z dość wysokim młodym
człowiekiem, który szedł w jej stronę. Przez chwilę wydawało jej się, że to Michael miał taki sam
chód, taką samą sylwetkę - ale potem światło zabłysło wjfigo włosach. Rudych włosach, nie blond
włosach Michaela.
Sam. Sam Glass, dziadek Michaela. Amelie uprzedzała Claire, że Sam zabierze ją do Myrnina; ona po
prostu o tym zapomniała. No cóż, nie ma sprawy, Claire lubiła Sama. Był spokojny, uprzejmy i wcale
nie przypominał wampira, pomijając bladą cerę i ten dziwny błysk w oczach. Zupełnie jak u Michaela,
pomyślała teraz nagle. No, ale byli obaj najmłodszymi, a do lego - co najdziwniejsze -
spokrewnionymi wampirami. Może
im wampiry są młodsze, tym bardziej przypominają z wyglądu ludzi.
- Witaj, Claire.  Sam przywitał się, jakby po raz ostatni rozmawiali ze sobą z pięć minut
temu, a nie co najmniej tydzień.
Pomyślała, że wampiry pewnie inaczej odczuwaj ą upływ czasu.
- Czego chcieli? - Miał na sobie dżinsy i uczelniany podkoszulek i wyglądał seksownie. To
znaczy seksownie jak na rudego wampira. Miał też miły, jeśli nawet nieco roztargniony uśmiech. Nie
była w jego typie. O ile Claire wiedziała, Sam nadal totalnie
kochał się w Amelie, trudniej jej było objąć to rozumem niż teorię strun przestrzeni.
Wciąż czekał na odpowiedz. Próbowała coś wykrztusić.
- Jakaś dziewczyna zginęła. Znalezli jaw naszych pojemnikach na śmieci. Amy. Amy Callum?
Wyrazista, szczera twarz Sama przybrała ponury wyraz.
- Cholera. Znam tę rodzinę, porządni ludzie. Zajrzę do nich.
- Usiadł i pochylił się w jej stronę, zniżając głos. -Nie zabił jej wampir, tyle mogę od razu
powiedzieć. Słyszałbym, gdyby któryś się do niej dobrał.
- Tak - zgodziła się Claire. - Brzmiało to tak, jakby zabił ją ktoś z naszych. - Z przerażeniem
zdała sobie sprawę, że Sam przecież do ludzi raczej się nie zaliczał i zarumieniła się. - Znaczy... No,
że jakiś człowiek.
nocy. - Ty przez to widzisz?
- Jak w dzień - powiedział Sam, a ona dała już spokój pytaniom, zapięła pas i pozwoliła mu
prowadzić. Przejażdżka nie trwała długo, w Morganville nigdzie nie było daleko, ale miała czas
zauważyć w samochodzie Sama jeszcze parę rzeczy. Było tu czysto. Naprawdę czysto. Zero
jakichkolwiek śmieci. (No przecież raczej nie wcina w tym samochodzie hamburgerów, prawda?
Zaraz. Mógłby jednak...) Nie pachniało tu też jak w innych samochodach. Pachniało nowością i jakby
czymś sterylnym. - Jak sobie radzisz na uczelni?
Och. Sam zamierzał prowadzić z nią teraz typową rozmowę dorosłego o nauce.
- Zwietnie - zbyła go Claire. Nikt nigdy nie chciał słyszeć HM to pytanie prawdziwie szczerej
odpowiedzi, ale takie  świetnie" nie było też kłamstwem. -Nie są specjalnie trudne. -To też nic było
kłamstwo.
Sam zerknął na nią, a przynajmniej tak jej się wydało w mdłym świetle deski rozdzielczej.
- Może nie wynosisz z nich tyle, ile byś mogła - powiedział  Zastanawiałaś się kiedyś nad
tym?
Wzruszyła ramionami.
- Jak praca dla Myrnina? - Głos Sama zabrzmiał sucho.
To rzeczywiście wyzwanie, Claire...
- Amelie nie zostawiła mi wyboru.
- Ale i tak chciałaś to robić, prawda?
Faktycznie chciała. Musiała to przyznać. Myrnin ją przeraził, ale było w nim też coś tak bardzo
błyskotliwego. Znała tę iskierkę. Sama też taką miała i zawsze szukała kogoś, czegoś, kto by tę
iskierkę rozdmuchał.
- Może on po prostu potrzebuje z kimś porozmawiać - zasugerowała.
Sam wydał jakiś niezobowiązujący pomruk, w którym zabrzmiała odrobina rozbawienia, a potem
zatrzymał samochód.
- Muszę poruszać się szybko - powiedział. - To te drzwi na końcu alejki, spotkamy się pod
nimi, w cieniu.
Otworzył drzwi i zwyczajnie... zniknął. Drzwi się zatrzasnęły, jakby same z siebie. Claire zatkało z
wrażenia. Rozpięła pas bezpieczeństwa i wysiadła, ale na ulicy, w oślepiającym świetle słońca nie
było ani śladu Sama. Samochód stał zaparkowany w ślepej uliczce i dopiero po chwili Claire poznała
dom, przed którym stała. Wielką gotycką budowlę, lustrzane odbicie Domu Glassów, w którym
mieszkała, ale należącą do pani o nazwisku Katherine Day i do jej wnuczki.
Babunia Day siedziała na werandzie, bujając się spokojnie i poruszając ciepłe powietrze papierowym
wachlarzem. Claire uniosła rękę i pomachała jej na powitanie, a staruszka odma-chała.
- Przyszłaś mnie odwiedzić, mała? - zawołała babunia.
- Wejdz na werandę, dam ci lemoniady.
- Może pózniej! - odkrzyknęła Claire. - Muszę iść...
I z dreszczem przerażenia zdała sobie sprawę, dokąd Sam kazał jej iść.
W głąb alejki. Tej alejki, gdzie wszyscy, włącznie z babunią Day, zakazywali jej wchodzić. Alejki,
gdzie jak pająk w pułapce siedział wampir, który już raz kiedyś usiłował j ą zwabić.
Babunia wstała. Była maleńka i pomarszczona. I twarda. Musiała być twarda, skoro dożyła starości w
Morganville, pomyślała Claire.
- Nic ci nie jest?  spytała.
- Nie - zapewniła Claire. - Dzięki. Ja... Ja niedługo wrócę.
Poszła w alejkę. Za nią rozległ się głos babuni Day:
- Dziewczyno, co ty wyprawiasz? Na głowę upadłaś? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl