[ Pobierz całość w formacie PDF ]

u ich stóp, otwierała się gigantyczna, przeogromna, wręcz wstrząsająca rozmiarami dziura w
ziemi. Kamieniołom& !
 Ha!  zakrzyknął triumfująco Pawełek i umilkł, uszczęśliwiony i przejęty.
Długą chwilę stali, wsparci o kamienie obniżonego wału, nie czując już upału, chciwie
wpatrzeni w ten zaskakujący ogrom. Gdzieś tam, potwornie daleko w dole, poruszały się
niemrawo bardzo nieliczne maleńkie figurki ludzi i powarkiwała wielka ciężarówka,
wyglądająca z tej odległości jak dziecinna zabawka. %7ładnego innego ruchu nie było widać.
 To jest niemożliwa rzecz, żeby tu wszystko było takie okropnie wielkie!  zbuntował
się nagle Pawełek.
 W życiu bym się nie spodziewał! I ten Wąwóz Małp, i to, i te sawanny& To są w ogóle
nieludzkie wymiary!
Janeczka zdjęła z ramienia lornetkę i przyłożyła ją do oczu, kierując na kamienisty grzbiet
za kamieniołomem.
 Tam są jakieś budynki  oznajmiła.  Wieś. Nie, nie wieś, chyba miasto. Nie, nie
wiem, co to jest, ale wygląda bardzo nędznie. Mnóstwo śmieci i mnóstwo szmat.
 Tu wszędzie wisi mnóstwo szmat  mruknął Pawełek i zabrał jej lornetkę.  Oni
chyba bez przerwy robią pranie. No, więc to jest chyba takie obszargane przedmieście.
 Możliwe. Chodz, musimy wszystko obejrzeć.
Ruszyli dalej w dół drogą wiodącą wokół kamieniołomu, tuż nad stromym zboczem. Nie
wypuszczali już z rąk lornetki, zamieniając się nią co chwila.
 Ale rzeczywiście nie wiadomo, co to jest  przyznał Pawełek, kiedy zatrzymali się
znów w połowie zejścia.  Możliwe, że to wcale nie jest kamieniołom, tylko właśnie
kopalnia żwiru albo piasku. Sam nie wiem&
 To jest mieszane  zawyrokowała Janeczka, przyglądając się w skupieniu i wodząc
lornetką po przeciwległych zboczach.  Tu są kawałki skały, a tu piasek. Ten kamień, co tam
leżał, to też z tego. A tam, o! Popatrz, spod piasku wystaje kamień, takie buły, widzisz?
 Nie widzę, daj tę lornetkę. Gdzie buły? A& ! No właśnie, to co to jest? Kamieniołom
czy kopalnia żwiru?
 Wszystko jedno, najważniejsze, że to znalezliśmy. Trzeba tam zejść i popatrzeć z bliska.
Z daleka też trzeba popatrzeć.
Zatrzymując się co kilka kroków, wpatrywali się w ową skomplikowaną kopalnię z
najwyższą uwagą. Janeczka doznała nagle wrażenia, że coś powinna zrozumieć. Mignął jej w
głowie cień jakiejś myśli i uciekł natychmiast, pozostawiając po sobie uczucie przeoczenia
czegoś. Miało to niejasny związek ze skarbami, im bardziej jednak usiłowała uchwycić ów
błysk, tym bardziej umykał jej z pamięci. Bez żadnych rezultatów wbijała wzrok w
przemieszane ze sobą skały, żwir i piasek.
Na stojącą pośrodku placu wielką ciężarówkę ładowano żwir w tempie, które pozwalało
obliczyć, że nie zapełni się jej do wieczora.
 Ale praca. Ho, ho!  mruknął kąśliwie Pawełek. Janeczka przypomniała mu, że to
koniec Ramadanu i nikt tu się już do niczego nie nadaje. Znów uniosła do oczu lornetkę.
 Tam są różne dziury  oznajmiła.  Taka długa, wąska. To szczelina. I taka mniejsza.
I większa, niżej&
 Daj popatrzeć!
Zeszli już tak nisko, że za plecami mieli na lekko nachylonej płaszczyznie podmiejskie
slumsy, które Pawełek określił mianem obszarganego przedmieścia. Na zboczu widniało coś
w rodzaju stromej ścieżki w dół, wprost na dno kamieniołomu. Skorzystali z niej, nie
zwracajÄ…c na siebie niczyjej uwagi.
 No i co?  spytał z powątpiewaniem Pawełek, zsunąwszy się z ostatniego kamienia. 
Do rozwalania to tu jest dosyć dużo, ale gdzie skarby?
Janeczka wytrzepała piasek z sandałów.
 A coś ty myślał, że one tu będą leżały na wierzchu? Czekaj, jedna rzecz przychodzi mi
do głowy&
 No?
 Ramadan Ramadanem, ale ojciec mówi, że oni się tu nigdy nie śpieszą z robotą. Niech
będzie, że pracują dwa razy więcej niż teraz. To ile tych ciężarówek stąd wywiozą na dzień?
Pawełek popatrzył na ciężarówkę, przy której wszelka praca zamarła.
 Góra dwie. A może tylko jedną i pół.
 Niech będzie dwie. Przez dziesięć dni, dwadzieścia. A dziesięć dni, to jest dwa
tygodnie. Dwadzieścia ciężarówek to tu nawet śladu różnicy nie zrobi.
 Nawet i przy dwustu jeszcze różnicy nie będzie. To co?
 Ten list był pisany w zeszłym roku&
 Aaaa& ! Myślisz, że od czasu napisania listu aż do teraz wszystko jest tak samo jak
było?
 No właśnie.
 Możliwe. Znaczy, nic się nie zmieniło i jeżeli skarby tu były, to są dalej. Możliwe.
Tylko gdzie?
 No więc tego właśnie nie wiemy  powiedziała Janeczka i rozejrzała się wokół jeszcze
raz.
Na olbrzymim dnie kamieniołomu, prawie na środku, stał duży barak z pustaków, obok
niego zaś tkwiła mała, prymitywna szopa. Za barakiem widać było jakieś urządzenia
transportowo dzwigowe w nie najlepszym stanie, nieco dalej stała ciężarówka, odwrócona
frontem do widniejącego daleko na prawo szerokiego wyjazdu. Wokół wznosiły się
niedostępne, strome, prawie pionowe zbocza utworzone z kamienia, żwiru i piasku. Wszystko
razem wydawało się rozpaczliwie niedostępne i całkowicie niemożliwe do zbadania.
 Tu nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba jeszcze raz odbyć te wszystkie podróże! 
rzekł Pawełek stanowczo.
 Bardzo dobrze  zgodziła się Janeczka.  Tylko na wszelki wypadek, zanim stąd
wyjdziemy, obejdzmy to dookoła. A myśleć zaczniemy, dopiero jak zobaczymy suk w
Mahdii&
* * *
Suk w Mahdii był targowiskiem po prostu przecudownym. Na porozkładanych na ziemi
płachtach piętrzyły się stosy owoców i jarzyn mniej więcej znajomych, obok nich zaś leżały
jakieś tajemnicze przyprawy, korzenie i jakby kawałki kory, kompletnie obce, nigdy w życiu
nie widziane. Pani Krystyna wąchała je ostrożnie, usiłując odgadnąć, czym są i do czego
mogą służyć. Pana Romana zainteresowały wymiary nowej dętki, ułożonej obok patatów i
jadowicie fioletowej cebuli. Dętka okazała się nieodpowiednia dla fiata, co go nieco
zmartwiło. Część przemysłową targowiska reprezentowały przeróżne wyroby z wełny,
sznurka i trzciny oraz stragany zaopatrzone w nieprzebrane bogactwo najrozmaitszych
ciuchów, przeważnie bardzo lśniących i złocistych.
 Trochę to wygląda jak nasz bazar Różyckiego w okresie największego rozkwitu 
oceniła pani Krystyna.
 Wszystko przemyt  mruknÄ…Å‚ pan Roman.  Obejrzyj ceny i przelicz sobie na franki.
Egzotyka objawiała się w postaci ogromnej ilości miedzianych naczyń, jakichś garnków,
rynienek, półmisków, stoliczków, misek i innych przedmiotów, nie wiadomo do czego
przeznaczonych, a także w stosach dywaników, mat, plecionek, pęków jakiejś trzciny, ozdób z
ziaren, nasion i koralików. Zwalone na kupę leżało runo świeżo ostrzyżonych owiec, nie było
natomiast uprzędzonej wełny, na którą czyhała pani Krystyna.
 No dobrze, to co ja mam zrobić?  spytała z irytacją, kupiwszy sobie wielki, pleciony, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl