[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wierzysz w te bzdury.
Uśmiechnął się i pozwolił kelnerowi podać aromatyczną arabską kawę.
- Klątwa faraonów! Powiedzmy, że nie odrzucam takich koncepcji całkowicie.
Starożytni Egipcjanie wkładali sporo wysiłku w konserwowanie ciał zmarłych. Znani
byli ze swych fascynacji okultyzmem, uchodzili za ekspertów w dziedzinie wszelkich
trucizn. Alors... - Pociągnął łyk kawy. - Wiele osób, które miały dostęp do grobowców
faraonów, zmarło w tajemniczych okolicznościach. Co do tego nie ma wątpliwości.
- A jednak naukowcy mają wątpliwości - zaprotestowała Eryka.
- Z pewnością prasa przesadziła w niektórych opowieściach, ale z grobowcem
Tutenchamona wiąże się kilka niewyjaśnionych zgonów, chociażby samego lorda
Carnarvona. Coś w tym jest, ale sam nie wiem co. Wspomniałem o klątwie tylko dla-
tego, że dwaj kupcy, którzy, jak sama zauważyłaś, byli dobrym  śladem , stracili ży-
cie tuż przed spotkaniem ze mną. Przypadek? Być może.
Wypili kawę i wolno pomaszerowali zboczem góry w stronę zachwycającego,
aczkolwiek zrujnowanego meczetu. Przerwali rozmowę. Urok tego miejsca napawał
ich zachwytem i niepokojem. Kiedy wspinali się po skałach, by stanąć wśród wynio-
słych ścian dumnej niegdyś budowli, Yvon podał Eryce dłoń. W górze, na tle spowi-
tego w nocny granat nieba majaczyła niewyraznie Droga Mleczna. Eryka zawsze
uważała, że magiczne piękno Egiptu ma swe zródło w jego przeszłości i właśnie tu, w
mroku średniowiecznych ruin, odczuwała to ze zdwojoną siłą.
Kiedy ruszyli w kierunku samochodu, de Margeau otoczył ją ramieniem, nie
przerywając swej opowieści o meczecie. Zgodnie z obietnicą odwiózł ją do hotelu tuż
przed godziną dziesiątą. Jeszcze w windzie Eryka przyznała się sama przed sobą, że
jest zauroczona. Yvon był czarującym i niezwykle przystojnym mężczyzną.
Stanęła przed drzwiami pokoju, wsunęła klucz, otworzyła drzwi i szybkim ru-
chem zapaliła światło, rzucając torbę na stojak w przedpokoju. Zamknęła za sobą
drzwi i przekręciła zamek. Klimatyzacja działała pełną parą. Nie chciała spać w
sztucznie chłodzonym pokoju, ruszyła więc w stronę wyłącznika umieszczonego przy
drzwiach prowadzÄ…cych na balkon.
W połowie drogi stanęła nagle jak wryta i z trudem stłumiła krzyk. W rogu po-
koju siedział jakiś mężczyzna. Nie wykonał żadnego ruchu, nie odezwał się ani sło-
wem. Miał wyrazne rysy Beduina, choć był starannie ubrany w szary, jedwabny gar-
nitur, białą koszulę i czarny krawat. Jego nieruchoma postać i przeszywający wzrok
sparaliżowały ją. Przypominał przerażającą rzezbę odlaną w brązie. Eryka wielokrot-
nie wyobrażała sobie, jak broniłaby się, gdyby groził jej gwałt, lecz teraz stała bez-
radna. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, opuściła z rezygnacją ręce.
- Nazywam się Ahmed Khazzan - odezwała się postać niskim i melodyjnym
głosem. - Jestem Dyrektorem Generalnym Departamentu Zabytków Egipskiej Repu-
bliki Arabskiej. Przepraszam za to wtargnięcie, ale to konieczne. - Sięgnął do kieszeni
marynarki i wyjął czarny, skórzany portfel. Otworzył go i wyciągnął rękę. - Oto ofi-
cjalny dokument, jeśli pani sobie życzy.
Eryka zbladła. Już wcześniej chciała iść na policję. Wiedziała, że powinna była
to zrobić. A teraz czekały ją tylko kłopoty. Dlaczego posłuchała Yvona? Wzrok
Khazzana zahipnotyzował ją, nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- Obawiam się, że musi pani pójść ze mną, Eryko Baron - oznajmił Ahmed,
podnoszÄ…c siÄ™ z miejsca.
Eryka nigdy przedtem nie widziała tak przenikliwych oczu. Twarz mężczyzny,
równie przystojna jak twarz Omara Sharifa, przyciągała jej uwagę, budząc jednocze-
śnie strach. Wyjąkała coś niewyraznie i w końcu odwróciła wzrok. Czoło pokryły jej
krople zimnego potu. Poczuła wilgoć pod pachami. Nigdy wcześniej nie miała kłopo-
tów z władzami, więc teraz była przerażona. Mechanicznie nałożyła sweter i sięgnęła
po torbÄ™.
Otwierając drzwi na korytarz, Ahmed nie odezwał się ani słowem. Wyraz nad-
zwyczajnego skupienia nie zniknął z jego twarzy. Eryka wyobraziła sobie wilgotne,
przerażające cele więzienia. Ruszyła za Khazzanem w stronę recepcji. Boston wydał
jej się nagle odległym miejscem.
Przed wejściem do Hiltona Ahmed machnął ręką. Po chwili ich oczom ukazał
się czarny sedan. Mężczyzna otworzył tylne drzwi i poprosił dziewczynę, by wsiadła.
Nie oponowała w nadziei, że jej gotowość do współpracy złagodzi nieco fakt, iż nie
zgłosiła zabójstwa Abdula. Ruszyli. Ahmed zachowywał to samo denerwujące i na-
pawające strachem milczenie, od czasu do czasu paraliżując ją swym kamiennym
spojrzeniem.
Wyobraznia dziewczyny zaczęła działać ze zdwojoną siłą. Pomyślała o amba-
sadzie Stanów Zjednoczonych i konsulacie. Czy powinna zażądać kontaktu z nimi, a
jeśli tak, co im wtedy powie? Wyjrzała przez okno. Miasto wciąż tętniło życiem, ulice
pełne były samochodów i przechodniów, tylko wielka rzeka przypominała basen wy-
pełniony czarnym, zastygłym atramentem.
- Dokąd mnie pan wiezie? - zapytała Eryka głosem, który dla niej samej za-
brzmiał bardzo obco.
Ahmed nie śpieszył się z odpowiedzią. Już miała powtórzyć pytanie, kiedy
mruknÄ…Å‚:
- Do mojego biura w Ministerstwie Robót Publicznych. To niedaleko.
Rzeczywiście. Czarny sedan zjechał z głównej ulicy na betonowy parking i za-
trzymał się przed ozdobionym filarami budynkiem rządowym. Kiedy wchodzili po
schodach, nocny portier otworzył potężne drzwi. Rozpoczęli wędrówkę, która wydała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl