[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nowak wzruszył ramionami.- W gruncie rzeczy, wszystkie kontrole są do siebie
podobne. Kierownik Okołowicz mnie dosyć cenił... no, a w Centralnym Zarządzie właściwie
nie było nic do roboty. Dostałem więc trudniejszą, bardziej odpowiedzialną robotę.
- To jeszcze on pana przesunął do Zakładów Garbarskich?
- Tak. Na dwa czy trzy dni przed śmiercią.
Pożegnali się i Nowak odszedł. Szczęsny zbiegł ze schodów na niższe piętro, odszukał
drzwi oznaczone numerem 223 i zapukał, a gdy nikt nie odpowiedział, nacisnął klamkę.
Drzwi były zamknięte. Przechodzący korytarzem urzędnik poinformował kapitana, że
inspektora Bieleckiego zastanie najprędzej w Centralnym Zarządzie Dostaw Materiałów
Rolnych, gdzie od paru dni przeprowadza kontrolÄ™.
Nowakowska podniosła się z fotela i mrucząc coś z niezadowoleniem, wyszła do
przedpokoju.
- Znowu kogoś diabli niosą - bąknął jej mąż, rozparty na kanapie, z książką w ręku. -
Najlepiej nie otwieraj.
- Zwiatło widać w oknie - odparła - może to ktoś z sąsiadów.
Otworzyła drzwi. W pierwszej chwili nie poznała drobnego, wesołego porucznika z
Komendy Miasta MO, który już raz ich odwiedził, na drugi dzień po zabójstwie Okołowicza.
Więc Kręglewski wymienił swoje nazwisko i przypomniał wizytę. Potem przeprosił za
powtórne  najście , jak się wyraził, rzucił Nowakowskiej mimochodem jakiś komplement i
doprowadził do tego, że uśmiechając się, wprowadziła go do pokoju. Nowakowski niechętnie
odłożył książkę, ale wstał i przywitał oficera względnie uprzejmie.
- Nie zabiorę państwu wiele czasu - rzekł porucznik, zajmując wskazane mu krzesło. -
Chciałbym tylko zapytać, o której godzinie wyszedł stąd po brydżu znajomy państwa,
Tadeusz Zabielski, w poniedziałek, ściślej - w nocy z poniedziałku na wtorek.
Nowakowski, mężczyzna około pięćdziesiątki, o włosach ciemnych, lekko
posiwiałych i oczach człowieka,którego nic już w życiu nie zadziwi, westchnął niecierpliwie.
- Mówiliśmy panu wtedy, że kwadrans, no, może dwadzieścia po pierwszej -
powiedział niedbale. - Zresztą, czy to ma jakieś znaczenie? Nie posądza pan go chyba o
zastrzelenie tego Okołowicza? To po prostu śmieszne - wzruszył ramionami. - Tadeusz i
zbrodnia.
- Dlaczego pan mówi, że Okołowicz został zastrzelony?
- spytał porucznik, bawiąc się frędzlami serwety na stole.
- Przecież jego zasztyletowano.
Nowakowska spojrzała na niego ze zdumieniem. Ton głosu oficera był jednak tak
poważny, że trudno było go posądzić o jakiś niemądry żart.
- Zasztyletowano? - powtórzyła. - A Tadeusz mówił, że go zabito z rewolweru.
- Z pistoletu - poprawił ją mąż.
- Co za różnica... - mruknęła - pistolet czy rewolwer. %7łachnął się niecierpliwie.
- Zasadnicza - odparł z naciskiem. - Ale ty się nigdy nie nauczysz. Mniejsza z tym.
Czy ma pan jeszcze jakieÅ› pytania, poruczniku?
- Tak - odparł Kręglewski. - Mam jedno jedyne pytanie, które zresztą już postawiłem.
- A na które myśmy dwukrotnie odpowiedzieli...
-... nieprawdę - wtrącił szybko porucznik. Nowakowski siedział przez chwilę
nieruchomo, ze zmarszczonymi brwiami. Nagle wstał, wyszedł do przedpokoju i zawołał w
stronę kuchni: - Marysiu! Proszę tutaj przyjść.
Nie czekając na pojawienie się gosposi, wrócił do pokoju i siadając powiedział do
Kręglewskiego z ironicznym uśmiechem: - Jak pan mógł zauważyć, nie próbowałem nawet
porozumieć się z naszą pomocnicą domową, aby nauczyć ją, co ma mówić...
- O ile ktoś z państwa nie zrobił już tego przedtem - odparł oficer.
Nowakowska spojrzała na niego z oburzeniem i chciała coś powiedzieć, ale Marysia
stanęła właśnie na progupokoju, więc ostentacyjnie odwróciła od niej oczy. Kręglewski
przyjrzał się niedawno poznanej  dziewuszce . Stała przed nim blada, wyraznie zakłopotana,
patrzÄ…c gdzieÅ› w bok.
- No, proszę, niech pan ją pyta - Nowakowski wymownym gestem pokazał na
dziewczynę. - Ja wolę milczeć.
Porucznik wstał, przeszedł się parę razy po pokoju, potem zatrzymał na wprost
stojącej i starając się napotkać jej wzrok, powiedział: - Proszę pani, o której godzinie Tadeusz
Zabielski wyszedł stąd w poniedziałek po brydżu, to my i tak wiemy. Chciałbym jednak
usłyszeć od pani prawdę. Kłamstwo naprawdę się nie opłaca i ma krótkie nogi. A więc
powtarzam znany mi fakt, ale w formie pytania: o której godzinie pan Zabielski wyszedł z
tego domu, po brydżu?
- O pierwszej w nocy - odparła cicho. - Albo trochę pózniej.
Milczał chwilę, patrząc na nią badawczo. Potem zwrócił się do Nowakowskiej z
ostrym wyrzutem w głosie: - Jak państwo mogą tak się obchodzić z tą młodą dziewczyną. To
naprawdę skandal. Będę musiał interweniować u inspektora pracy. Zupełnie niedopuszczalne,
żeby kobieta po całodziennej robocie nie mogła nawet w nocy odpocząć. Złożę w tej sprawie
doniesienie do rady narodowej i do Ministerstwa Pracy.
W miarę, jak mówił, oczy Nowakowskiej stawały się coraz okrąglejsze ze zdziwienia i
przerażenia. Marysia mrugała szybko powiekami, nie wiedząc, o co chodzi i patrząc to na
swoją  panią , to na Kręglewskiego. A ten nie dawał im chwili do namysłu.
- Czy pani jest ubezpieczona? - zwrócił się do dziewczyny i nie czekając na
odpowiedz, mówił dalej ze wzrastającym oburzeniem: - Wprowadzacie tu jakieś
przedwojenne stosunki, odnosicie się do niej jak do wołu roboczego! O, dobrze, że ja się o
tym dowiedziałem. Inaczej dziewczyna cierpiałaby jeszcze długo...
- Ależ - usiłowała wtrącić Nowakowska - ależ, panie, ona jest...- Pan pracuje w
spółdzielni  Kosmos ? - to odnosiło się do Nowakowskiego, który również słuchał ze
zdumieniem. - Znamy trochÄ™ stosuneczki, jakie u was panujÄ…. Zajmiemy siÄ™ i tym.
- O co chodzi, u diabła ciężkiego?! - wybuchnął Nowakowski, wstając z krzesła. - Kto
jÄ… krzywdzi, jaki wyzysk?
- Tak, wyzysk - krzyczał niemal Kręglewski - żeby dziewczynie nie dać zasnąć, żeby
sterczała nocami w przedpokoju, podczas gdy wy sobie gracie w karty, chlejecie wódę...
- Kto sterczy w przedpokoju?! - krzyknęła również Nowakowska. - Marysia nigdy nie
pracuje po godzinie dziesiątej! Jak pozmywa po kolacji, idzie spać do swego oddzielnego
pokoju za kuchnią, o północy chrapie od dwóch godzin, a my wcale nie chlejemy wódy, jak to
pan pięknie określił, tylko... co? Co chcesz? - umilkła nagle. Mąż patrząc na nią uśmiechnął
się drwiąco, i pokiwał głową.
- Ach ty głupku... - rzekł ze spokojnym wyrzutem. - No i dałaś się nabrać. Przecież [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl