[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się przerażony. Czy ziemia pod nim na pewno jest twarda? A może idzie w złym
kierunku, zmierzając prosto w ramiona wroga? Toczył ze sobą rozpaczliwą walkę,
powstrzymując się przed rzuceniem się na oślep w ciemność, ucieczce przed
pożerającym go strachem. Opanował się z trudem. Spokojnie, pomyślał. Uspokój się,
głupcze. Co Parric zrobiłby w tej sytuacji? Po pierwsze, nie zgubiłby się ale to
żadne pocieszenie!
Zatrzymał się i pociągnął łyk wody z torby, żałując, że zamiast niej nie ma
płomiennego alkoholu, który zawsze trzymał w domu. Co teraz? Czy poczekać, aż
mgła osiądzie lub nadejdzie świt, cokolwiek przyjdzie wcześniej. A może spróbować
odnalezć własne ślady, w nadziei, że natrafi na swój oddział. Wiedział, że
najsensowniej byłoby zostać na miejscu, ale chłód przeniknął go do kości, a bezruch
drażnił i powodował, że w głowie roiły mu się różne rzeczy. Czy usłyszał jakiś
dzwięk? Tam? A może tam? Czy to jego ludzie? A jeżeli wróg? Co chwila chciał biec
za złudnymi hałasami, chociaż rozsądek podpowiadał mu, że ryzykuje całkowite
zagubienie siÄ™ na tych ogromnych bagnach. Wreszcie, na skraju nerwowego
wyczerpania, Vannor poddał się. Lepiej się ruszyć, zdecydował; spróbować
odtworzyć swoją drogę. Przynajmniej zbliży go to do oddziału. Odwrócił się
ostrożnie, żeby stanąć twarzą w stronę, z której nadszedł i znów wyruszył w mgłę.
A niech to licho! Nachylenie gruntu pod stopami i napięcie w udach nie było
złudzeniem. Od jakiegoś czasu znowu wspinał się pod górę, dużo bardziej stromą niż
ta, na którą wchodził wcześniej. Jak mogło do tego dojść? Tak bardzo uważał!
Rozczarowany i wściekły na siebie, kupiec usiadł ciężko i ukrył twarz w dłoniach. To
nie ma sensu. Może uda mu się jaśniej myśleć, jeśli chwilę odpocznie.
Vannor wyprostował się gwałtownie. Nadal było mgliście, ale przez gęstą szarość
przebijało się ponure, blade światło i wokół miejsca, w którym siedział, dojrzał
żółtawy, jałowy torf. Musiał się zdrzemnąć. Wtedy znów usłyszał słaby dzwięk, który
go obudził. Gdzieś ze zbocza ponad nim niosły się we mgle odgłosy walki. Vannor,
przerażony losem swojego oddziału, zerwał się na równe nogi i pobiegł w górę z
mieczem w ręku.
Strome zbocze zdawało się ciągnąć w nieskończoność, ale odgłosy walki coraz
donośniej rozbrzmiewały w jego uszach. W końcu Vannor dostrzegł przed sobą
niewyrazne, ciemne kształty. Odległość we mgle okazała się myląca i zanim się
zorientował, już był przy nich. Drzewa! Dzięki bogom! Na tych ponurych bagnach
tylko jedno miejsce porastały drzewa. Musiał być niedaleko Doliny. Nadal słyszał
odgłosy walki. Vannor uniósł ramię, by chronić twarz przed gałęziami, i zaczął
torować sobie drogę.
Zapominając o ostrożności, kupiec biegiem przedzierał się przez poszycie, aż w
końcu znalazł się na polanie, skąd dochodził hałas.
Stój, Vannorze zdrajco i banito!
Głos był ostry. Vannor zatrzymał się, opuszczając ramię, które zasłaniało mu
widoczność. Zza drzew wyłonił się pierścień nie ogolonych najemników, w ich rękach
lśniły nagie miecze.
Rzuć broń. Krąg rozstąpił się i Angos wyszedł do przodu, z grubiańskim
uśmieszkiem na twarzy. To ci rebeliant zasyczał. Nie miałeś szans, głupcze.
Prawie bez jego woli miecz wypadł Vannorowi ze zdrętwiałej ręki. Zawiódł swoich
ludzi. Parric mylił się, ufając mu. W lesie ucichł szczęk broni. Jeden po drugim,
rebelianci zostali wypchnięci na polanę przerażony kupiec zauważył, że ich liczba
zmalała. Ręce mieli związane z tylu i musieli klęczeć na ziemi pod grozbą mieczy.
Wzrok Vannora przesuwał się po pojmanych. Rozpoznawał kolejne twarze, aż
zobaczył jedną, której widok przyprawił go o zimne dreszcze. Tam, bez płaszcza i nie
zamaskowana, z długimi czarnymi włosami spływającymi po posiniaczonej i brudnej
twarzy, klęczała Dulsina.
Cios pięścią wymierzony prosto w twarz powalił Vannora na ziemię. Zobaczył
stojącego nad nim Angosa, uśmiechającego się złowieszczo.
Arcymag chce przesłuchać ciebie i Parrica. Jeśli przeżyjesz, zaplanował dla ciebie
miłą egzekucyjkę. Jego chłodny wzrok przebiegł po pojmanych jeńcach. Co, nie
ma Parrica? Czyżby to ścierwo was opuściło? A może chowa się gdzieś indziej?
Wzruszył ramionami. Jeśli wiesz, wyciągniemy to z ciebie. Jeżeli nie, to i tak go
znajdziemy, bez obaw. Chyba nie musimy zabierać reszty tych łajdaków? Nawet nie
warto brudzić sobie o nich porządnego miecza. Aucznicy&
Głos najemnika utonął w grzmocie kopyt. Osłupiały Vannor zobaczył, że Angos
rzuca się w drgawkach i sztywnieje; jego pierś eksplodowała strumieniami krwi,
jakby przeszył go miecz ale miecza tam nie było! Martwe już ciało uniosło się w
powietrze, by roztrzaskać się nieco dalej. Wśród najemników wybuchła panika, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- B.A. Tortuga Rain and Whiskey 1 (pdf)
- Cezar,_Gajusz_Juliusz_ _O_wojnie_galijskiej
- McSparren_Carolyn_Nasz_dom_wsrod_drzew_SR106
- Major Ann Dziecko buszu
- 088. Danton Sheila Wrócimy do Alberty we dwoje
- Einstein Albert Relativity
- Jacobs Holly Królewski sekret(1)
- Craven Sara śąycie jak teatr
- Cooper McKenzie DM2010 (pdf)
- Zatrute pioro
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- littlewoman.keep.pl