[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ze szkoły i uczestniczyć w dodatkowych zajęciach. Ja i Vertie staramy
się, jak możemy, ale doskonale rozumiemy, że matki nic nie zastąpi.
Tala spojrzała na nią ze smutkiem.
- Nie jestem zbyt potrzebna Rachel, ona za mną nie tęskni.
Chętnie by się zgodziła, żebym sobie pojechała do Nepalu albo na
Bali.
Irene uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Postaraj się zrozumieć. Ona jest w nie najlepszej formie.
Jeszcze nie wróciła do siebie... po śmierci Adama.
Vertie wydała z siebie krótkie parsknięcie.
- I nie tak szybko wróci. Trudno się pogodzić ze śmiercią kogoś
najbliższego, a już z taką śmiercią... Przecież Adam tak naprawdę
zginął na własne życzenie. Dał się zamordować jakiemuś
kłusownikowi, i to bydlę chodzi teraz bezkarnie po świecie!
Tala spojrzała na nią błagalnie.
- Vertie, bardzo ciÄ™ proszÄ™...
- Przepraszam, kochanie, ale jak o tym pomyślę, wszystko się we
mnie przewraca. Za moich czasów złapalibyśmy sukinsyna i powiesili
na najbliższym drzewie. Nikt by się nie bawił w żadne śledztwa i
procesy.
Tala szybko wstała, odstawiła filiżankę na stolik i pocałowała
Vertie w policzek. Był suchy jak pergamin i jedwabiście delikatny.
- Kocham cię, moja ty królowo zbójców i bandytów, i ciebie też,
Irene.
Vertie zamrugała powiekami, żeby przegnać łzy.
- I co, wezmiesz tę robotę? - zapytała ochrypłym głosem.
- Może. Porozmawiam o tym z Beanie dzisiaj wieczorem. Ale na
razie nie mówcie nic dzieciom.
- Oczywiście, kochanie.
Irene odprowadziła ją do drzwi i bacznie zajrzała w oczy.
- Bardzo jesteś mizerna, masz takie podkrążone oczy i chyba
znowu schudłaś. Zadbaj o siebie, dobrze?
- Tak jest.
Tala pocałowała Irene w policzek i pobiegła do samochodu. Na
odjezdnym pomachała jeszcze obu kobietom stojącym na ganku. Stały
tak obok siebie, ramię w ramię, zupełnie inne, lecz połączone
wspólnym losem. Wysoka chuda Vertie z siwymi włosami zebranymi
do tyłu, w spłowiałych dżinsach, w za dużym swetrze i białych
adidasach. Tuż przy niej Irene, drobna, niższa od Tali, o nieskazitelnej
fryzurze, w kostiumie i beżowej jedwabnej bluzce, na wysokich
obcasach, które podkreślały smukłość pięknych nóg, z których była
tak dumna.
Obie kobiety odwróciły się i weszły do domu. Pozostała tylko
biała, nieskazitelna fasada ich rodowej siedziby.
Wiedziała, że obie, Vertie i Irene, zrobią wszystko, żeby dzieciom
zastąpić stale nieobecną matkę. Wiedziała to i czuła się podle. Ktoś
mógłby oczywiście powiedzieć, że najprościej byłoby zabrać dzieci na
wieś, na farmę, skończyć z tą całą szarpaniną, przestać być
 niedzielną" matką i nareszcie stale przebywać z nimi. To jednak było
niemożliwe.
Rachel za żadne skarby świata nie chciała wrócić na farmę.
Oznajmiła wszem i wobec, że jej noga nigdy w życiu nie postanie na
wsi. Nie chce na oczy widzieć pól, łąk, lasu i zwierząt. Uważała, że
gdyby ojciec mieszkał w mieście, nie zginąłby i byłby teraz razem z
nimi.
Ponadto, gdyby nie spotkał Tali i związał się z jakąś poważną
osobą, nie mógłby zrealizować swego szalonego pomysłu i nigdy nie
zostałby strażnikiem przyrody. Miałby teraz duży, wygodny dom w
mieście i pracował we własnym, odziedziczonym po ojcu banku.
Rachel nie mogła pogodzić się z losem, a Tala nie potrafiła jej pomóc.
Cody zaś w ciągu ostatnich trzech miesięcy spędził na farmie
tylko jedną noc. Przez cały ten czas Tala musiała siedzieć przy nim w
bujanym fotelu i trzymać go za rękę. Chłopca dręczyły koszmary,
rzucał się i krzyczał. W domu babki przynajmniej może spać
spokojnie.
Czerwony jeep zatrąbił, wyrywając ją z zamyślenia, i Tala zdjęła
nogę z gazu. Wyskoczyła z samochodu.
- Rachel! Cody! Irene mówiła, że wrócicie dopiero za jakąś
godzinÄ™!
Rozłożyła ramiona i Cody wpadł w nie z rozpędu. Rachel stała
nieruchomo przy czerwonym jeepie.
- Mamo! - Synek mocno pocałował ją w policzek. - Pani Johnson
się rozchorowała i Rachel nie miała tych swoich głupich tańców, a
pani Lippincott nas podwiozła i nie musieliśmy wracać piechotą!
Tala spojrzała na córkę.
- Przykro mi z powodu tych tańców, ale cieszę się, że cię widzę,
Rachel.
Rachel rzuciła teczkę i podeszła do matki.
- Jak tak będzie, nigdy się nie nauczymy tańczyć - powiedziała,
wzruszając ramionami. - Co się stało? Co tutaj robisz? - dodała
wyraznie zaniepokojona. - KtoÅ› jest chory?
- Nie, wszystko w porządku, tak tylko wpadłam.
- Aha.
Twarz Rachel przestała wyrażać jakiekolwiek uczucia. Znowu
była nieruchomą maską, którą Tala tak dobrze poznała po śmierci
Adama. Dziewczynka sięgnęła po teczkę i wolnym krokiem
skierowała się w stronę domu.
- Muszę odrobić lekcje. Cześć. Cody skrzywił się.
- Ona jest okropna. Dlaczego ja nie jestem jedynakiem?
Tala uśmiechnęła się smutno.
- Trochę za pózno na takie decyzje, kochanie. Cody zmarszczył
czoło.
- Ona tylko tobie tak dokucza, dla innych jest bardzo miła -
oświadczył.
- A dla ciebie?
- Spróbowałaby! - Cody zrobił wojowniczą minę i naprężył
muskuły. - Ja jestem waleczny wojownik! Nikt mi nie dorówna!
- Doskonale, ale pamiętaj, żebyś nikogo nie bił, dobrze?
- Jasne, mamo.
Tala zerknęła na zegarek i podskoczyła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl