[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obserwował ją mały, brunatnoskóry chłopiec, trzymający w dłoni pluszowego dinozaura.
Kobieta zerknęła na pokrytą malowidłami skałę. Jackson miał naprawdę wiele szczęścia.
Ktoś o słabszej kondycji z pewnością nie prze\yłby upadku z tej wysokości.
Kosiarka była w opłakanym stanie. Jess poddała ją szczegółowym oględzinom, ale musiała
stwierdzić, \e przedmiot nie nadaje się do naprawy. Nie pozostawało jej nic innego, jak
przeprosić Wally ego i zapłacić za wyrządzoną szkodę. W zamyśleniu kopnęła oderwane kółko.
Pora w drogę. Chwyciła zwisające pnącze i rozpoczęła wspinaczkę.
Nagle niebo pociemniało. Ptaki umilkły. W powietrzu zapanował nastrój nieokreślonej
grozy.
Jess wyczuwała jeszcze coś innego.
Ostrze\enie. Zdawała sobie sprawę, \e jej obawy nie mają logicznego wytłumaczenia. śe są
niewiarygodne, niezgodne z \adnÄ… naukÄ….
Nagły podmuch gorącego wiatru wzniósł obłok kurzu.
Malec zniknÄ…Å‚.
Jess poczuła obecność Deirdre. Słyszała słowa rozpaczy. To miejsce musiało być świadkiem
jakiegoÅ› przera\ajÄ…cego zdarzenia.
Serce kobiety waliło jak młotem. Z determinacją zacisnęła dr\ące dłonie na grubym pnączu.
Przez chwilę walczyła z ciemną mocą, ogarniającą jej umysł. Z uporem pięła się w górę.
Gałęzie biły ją po twarzy, rozdzierały ubranie. Ostry koniec grubszego konaru skaleczył jej
szyję. Na kołnierzyk bluzki kapnęła krew.
Gdzieś w górze rozległo się echo kroków. Niewielki kamyk spadł między pnącza.
Zapadła cisza.
 Halo!  krzyknęła Jess. Zebrała resztę sił i wspięła się na szczyt zbocza.
Nikogo na nim nie było.
Tad z niecierpliwością zabębnił palcami w stół. Gdzie, u licha, podziewa się Jess?
Tropikalne słońce rozgrzewało drewnianą werandę, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci.
Niemal w ka\dym miejscu budynku wyczuwało się obecność Jess. Pomalowana na szary
kolor, drewniana podłoga lśniła czystością. Spod okapu zniknęły ostatnie ślady pajęczyn.
Mę\czyzna z podziwem rozejrzał się wokół siebie. Jess była osobą ogarniętą iście
holenderskim zamiłowaniem do porządku. W przeszłości niezbyt lubił tę cechę charakteru;
uwa\ał, \e odrobina kurzu nikomu nie mo\e zaszkodzić. Jego własna gospodyni niestrudzenie
opowiadała o wysiłku, jaki wkładała w utrzymanie domu, choć nie nale\ała do osób szczególnie
pracowitych.
Jess. Gdzie ona jest, u diabła? Gwałtownym ruchem odstawił krzesło i przesunął dłonią po
gładko wygolonym policzku.
Czuł się znakomicie. Gorączka ustąpiła bez śladu, co zawdzięczał wyłącznie \elaznej
kondycji swego ciała.
Był przekonany, \e troskliwa opieka Jess nie miała najmniejszego wpływu na jego stan
zdrowia. Nie wierzył w grozbę zapalenia płuc ani w komplikacje wywołane upadkiem ze skały.
Ze smakiem spo\ył obfite śniadanie, zło\one z jajecznicy, grzanek, d\emu i owoców.
Pociągnął łyk kawy. Czuł nowy przypływ energii.
Był zdrów  i potrzebował papierosa. Odruchowo przetrząsnął kieszenie, zanim uświadomił
sobie, \e podobny zabieg jest bezcelowy.
Zmarszczył brwi. Jeszcze jedna sprawka nadopiekuńczej lekarki. Rozejrzał się wkoło,
w nadziei, \e ujrzy winowajczyniÄ™.
Dokąd poszła.? Cholera, na pewno znów miała zamiar mieszać się w czyjeś sprawy.
W dodatku zabrała papierosy.
Rankiem, pogrą\ony w półśnie, widział, jak wstała i pośpiesznie wyszła z sypialni, jakby
za\enowana nocą spędzoną w łó\ku mę\czyzny. Przygotowała śniadanie i poleciła Hindusce, aby
dopilnowała wszystkich spraw podczas jej nieobecności.
 Madame doctor poszła do hotelu, aby zapłacić za kosiarkę, którą pan zniszczył 
odpowiedziała Meeta na natarczywe pytania Tada.
Znakomicie! Więc panowała opinia, \e to on zniszczył kosiarkę! Jess wyszła dość dawno. Ile
czasu potrzebowała na spacer wzdłu\ wyspy, krótką rozmowę i powrót?
Tad zdecydował przerwać bezczynność. Musi odszukać paszport Lizzie, aby uniemo\liwić
kolejną próbę jej uprowadzenia.
Wszedł do pokoju Jess i zaczął przetrząsać walizki. Znalazł kilka biuletynów, w których pani
Kent opisywała swoje doświadczenia z pobytu w Indiach. Jak przez mgłę przypomniał sobie, \e
wspominała o zamiarze napisania ksią\ki.
Odkrył tak\e oficjalne pismo rządu indyjskiego z ostrze\eniem, \e doktor Jessica Bancroft
Kent otrzymała jedynie wizę turystyczną na pobyt w tym kraju i nie ma prawa prowadzić własnej
kliniki, nawet jeśli takie są oczekiwania okolicznych mieszkańców.
Uśmiechnął się kwaśno. Jess nigdy nie zwracała uwagi na podobne formalności.
Paszporty le\ały w szufladzie bielizniarki. Tad wsunął oba dokumenty do kieszeni. W tej
samej chwili posłyszał za drzwiami przytłumiony hałas.
Do pokoju wpadła Lizzie. Stanęli jak wryta na widok ojca, pochylonego nad osobistymi
rzeczami ciotki. Z włosów dziewczynki zwisały dwie rozplecione wstą\ki.
 Tatusiu, co ty tu robisz? Ciocia Jess mówiła mi, \ebym nigdy...
Tad zerknął na nią z ukosa. Czuł się nieco winny, lecz jednocześnie uspokajała go
świadomość, \e odnalazł potrzebne dokumenty.
 Ciocia Jess przyjechała do Australii, \eby nam pomagać.
 Tego się obawiałem  mruknął.
 Lepiej, \eby cię nie przyłapała! Chodz, tatku. Nie chcę, \ebyś miał kłopoty.
 Nie boję się  warknął. Lizzie ujęła go za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
Nie stawiał oporu. Zeszli na werandę. Tad usiadł na krześle i posadził sobie córkę na
kolanach.
 Chcę cię zabrać do domu, Lizzie. Czy to coś złego?  Słyszałam w nocy, jak się kłóciliście.
Tatku, dlaczego jesteÅ› dla niej taki niedobry?
 Nieprawda. To ona zaczęła. Kopnęła...
 Byłeś niedobry.  Lizzie obrzuciła go długim, uwa\nym spojrzeniem, po czym zeskoczyła
z kolan w pogoni za dziwnie wyglÄ…dajÄ…cym chrzÄ…szczem.  Dlaczego nie chcesz, \eby ciocia
pojechała wraz z nami? Mogłaby się mną opiekować. Musi napisać ksią\kę i... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl