[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie trwa, siły opuszczają, choroba i bieda łamie. Jest to powszechne prawo, któremu ulega świat cały.
19
Ale nasza gmina podejmuje walkę z tym prawem. W jaki sposób? W bardzo prosty: przygarnia tych,
których skrzywdziło życie, przygarnia nędzarzy i wydziedziczonych, przygarnia kaleki i niemocne
starce!
Tu pan Radca dziwi się, że mu tak dobrze idzie i znów robi pauzę. %7łal mu po prostu, że słucha go tak
mała garstka ludzi. Taka mowa, wypowiedziana na jakimkolwiek dużym zebraniu, zrobiłaby mu imię.
Za czym z wysoka rzuca okiem na salę i tak kończy:
 Tak jest, moi panowie! Gmina przygarnia ich i godząc rozumną rachubę z porywami serca, mówi:
starzec ten, nędzarz ten, ten kaleka nie może już wyżyć ze swej pracy. Owszem, nie może już pracować.
Nie ma on rodziny, która by go żywić mogła, lub też ma rodzinę biedną, której praca ledwo starczy, by
głodu nie zaznać. Mamże go puścić, by się włóczył po drogach jako wstrętny żebrak? Nigdy!
Potrząsa głową energicznie i podnosząc głos mówi:
 Wozny, wprowadz kandydata!
Wozny przechodzi szerokim krokiem salę i znika w drzwiach bocznych, do małej komórki, służącej
niekiedy za kozę, wiodących; między zebranymi szerzą się półgłośne szmery, a pan Radca stoi z
podniesioną ręką, żeby nie wychodzić z pozy. Upływa krótka chwila. Nagle w drzwiach bocznych
ukazuje się naprzód głowa dygocąca na cienkiej, wychudłej szyi, potem kolana ku przodowi zgięte,
potem stopy resztką obuwia ozute, potem ręce zgrabiałe i drżące, które się uszaków drzwi z obu stron
chwytają, żeby dopomóc nogom przez próg, a wreszcie grzbiet w pałąk zgięty. Jest to Kuntz Wunderli,
stary tragarz, którego wszyscy znają.
W sali zapanowywa szmer głośniejszy nieco.
 To kandydat?... Na miłosierdzie boskie, cóż to za kandydat? Któż to wezmie do siebie takiego
trupa? Co za pomoc z tego komu? Co za wyręka? No, no! Ciekawa rzecz, co tez gmina dać myśli za
wzięcie takiego próchna! A toć skóra i kości! Nic więcej!
Niezadowolenie się wzmaga. Są tacy, którzy od razu sięgają po czapki i od balasków odchodzą.
Ale pan Radca na szmery te nie zważa i zaledwie Kuntz Wunderli ukazał się we drzwiach, tak mowę
swą kończy:
 Tak jest, moi panowie! Piękne nasze ustawy wygnały z ziemi naszej żebraninę, a wprowadziły do
niej miłosierdzie. Nie ma już opuszczonych! Nie ma już nędzarzy. Gmina jest ich matką, gmina jest ich
żywicielką. Oto jest starzec niezdolny do pracy. Kto z panów chce go wziąć do siebie? Niejedną posługę
mieć można jeszcze z niego. Gmina nie wymaga, by jej członkowie czynili to za darmo. Gmina gotowa
jest, podług ustaw swoich, przyczynić się do utrzymania tego starca. Kandydacie, przybliż się! Panowie,
przypatrzcie siÄ™ kandydatowi!
Skłonił głowę i dobywszy fular otarł nim czoło. Aatwo się pocił, a w sali stawało się gorąco.
Tymczasem Kuntz Wunderli, popchnięty nieco z tyłu przez woznego, wydobywa się szczęśliwie zza
drzwi i przy progu staje. Pełne światło z otwartego na obszerną łąkę okna pada teraz na jego zgarbioną i
wynędzniałą postać. Stoi tak przez chwilę mnąc w ręku stary pilśniowy kapelusz, a chude kolana drżą
mu coraz silniej. Jest wzruszony. Nagle prostuje się, podnosi głowę i z uśmiechem na obecnych patrzy.
Uśmiech ma zachęcający, wesoły prawie. Kuntz Wunderli nie wie, kto będzie panem jego. Uśmiecha się
tedy do wszystkich i razno mruga oczyma. Oczy te są zimne, osłupiałe i stroskane. Stary Kuntz usiłuje
im wszakże nadać filuterny, niemal lekkomyślny wyraz. Gdy mu się jedno zmęczy i staje w ciemnym
swoim dole nieruchome, martwe, mruga drugim, jak gdyby chciał mówić: Jeszczem ja mocny! O, i jaki
mocny! Chleba darmo nie zjem, pracować będę, każdej robocie poradzę. I wody przyniosę, i drew
ułupię, i kartofli naskrobię, i izbę zamiotę... Dużą siłę mam jeszcze... dużą siłę...
A gdy tak patrzy z wysiłkiem, stara jego głowa coraz silniej trząść się zaczyna, oczy nieruchomieją i
zachodzą wielkimi łzami, ręce szukają podpory. Jedne tylko wąskie i zapadłe usta uśmiechają się, ciągle
się uśmiechają, wtedy nawet, kiedy dwie łzy ciężkie i zimne toczą się z wolna po zmiętej i zbrużdżonej
twarzy.
Ten i ów zaczyna mu się przyglądać. Istotnie, stary wygląda wcale jeszcze dobrze. Dziś rano ogolił
się właśnie; wozny pożyczył mu brzytwy. Leży to w interesie gminy, żeby taki kandydat jak najlepiej i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl