[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawiodłem, aż tak fatalnie. Jego choroba była cięższa, niż myślałem. Błagał o uwolnienie od
zadania, ale pewnie pozazdrościł go innemu i starał się zniszczyć ten krzak. I siebie wraz z
nim.
Cadfael milczał, a jego oczy lustrowały z namysłem stratowaną ziemię. Wszyscy
powstrzymali się przed podejściem zbyt blisko i nic nie zostało naruszone, odkąd Niall ukląkł
przy ciele, by obrócić bladą twarz do światła.
Czy tak to odczytujesz? - spytał Anzelm. - Mamy go potępić jako samobójcę? Mimo
że go żałujemy?
A któż mógł to zrobić? Z pewnością ta niechciana miłość tak go trawiła, że nie mógł
znieść, by inny zajął jego miejsce przy tej kobiecie. Po cóż innego wykradałby się nocą i
przychodził do tego ogrodu? Po co by rąbał korzenie? A od tego już tylko krok w rozpaczy do
grzesznej pokusy zniszczenia siebie. Co innego mogłoby mocniej i trwalej zapisać jego
wizerunek w jej pamięci niż taka śmierć? Wy dwaj znacie miarę jego desperacji. A oto leży
nóż obok jego dłoni.
Nie był to sztylet, ale dobry nóż o długim ostrzu, ostry i cienki, j aki każdy praktyczny
człowiek może nosić przy sobie dla tuzina dozwolonych celów, od krojenia mięsa przy stole
do odstraszania zbójców w podróży albo dzika w lesie.
Obok dłoni - odparł krótko Cadfael - ale nie w niej.
Obrócili na niego oczy ostrożnie, a nawet z nadzieją.
Widzicie, jak jego dłoń wczepiła się w ziemię - ciągnął powoli - i nie ma na niej krwi,
chociaż nóż jest zakrwawiony po rękojeść. Dotknijcie jego ręki, a chyba przekonacie się, że
zesztywniała tak, jak leży, ściskając ziemię. On nigdy nie trzymał tego noża. A gdyby go
nosił, czy nie miałby pochwy przy pasku? Nikt przy zdrowych zmysłach nie zabierałby
takiego noża bez pochwy.
Ktoś nie przy zdrowych zmysłach mógłby jednak to zrobić powiedział ponuro
Radulfus. - Potrzebował noża do tego, co uczynił z tym krzakiem. To, co zrobiono z tym
krzewem - odparł stanowczo Cadfaelnie zostało uczynione tym nożem. Nie mogło! Trzeba by
piłować pół godziny albo więcej, nawet ostrym nożem, przy tak grubym pniu. To zostało
zrobione jakimś cięższym narzędziem, rydlem albo toporem. Ponadto widzicie, że cięcie
zaczyna się wyżej, gdzie pojedynczy cios, a najwyżej dwa, przepołowiłyby pień, ale ostrze
ześlizgnęło się w dół, w zgrubienie, gdzie przez lata odcinano martwe pędy, pozostawiając
zdrewniałą łodygę.
Obawiam się - powiedział z ironią brat Anzelm - że brat Eluryk nie umiałby się
posłużyć takim narzędziem.
I nie było drugiego ciosu - ciągnął Cadfael, niezmieszany. - Gdyby był, krzak zostałby
całkowicie przerąbany. A pierwszy cios - chyba jedyny - został odbity. Ktoś przeszkodził w
tym czynie. Ktoś chwycił za ramię, które prowadziło topór, i posłał ostrze w dół, w zgrubienie
pnia. Chyba - tak myślę - utknęło tam, a człowiek, który je trzymał, nie miał czasu, żeby
wyszarpnąć je oburącz. Po cóż by wyciągał nóż?
Powiadasz zatem - zauważył Radulfus - że było tu w nocy dwóch ludzi, nie jeden?
Jeden, który chciał niszczyć, i drugi, który starał się temu przeszkodzić?
Tak, tak właśnie to widzę.
I ten drugi, który starał się obronić drzewo, który chwycił za ramię napastnika i
sprawił, że jego broń utknęła, i który został powalony ciosem noża...
To brat Eluryk. Tak. Czy mogło być inaczej? Z pewnością przyszedł tu skrycie w
nocy z własnej woli, ale nie żeby niszczyć, raczej aby pożegnać się na zawsze ze swoim
szalonym marzeniem, żeby spojrzeć na te róże po raz ostatni, a potem już nigdy więcej.
Przyszedł jednak w samą porę, by ujrzeć tu kogoś innego, kogoś, kto miał inne zamiary i
pojawił się tu z innych powodów, kogoś, kto chciał zniszczyć ten krzak róży. Czy Eluryk
mógłby znieść taki widok? Z pewnością skoczył, żeby chronić krzew, chwycił za ramię
machające toporem, ściągnął ostrze w dół, aż utknęło mocno w pniu. Jeśli doszło do walki,
jak to pokazuje ziemia, chyba nie trwała ona długo. Eluryk nie był uzbrojony. Ten drugi, choć
nie mógł użyć swego topora, miał nóż. I wykorzystał go.
Zapadło długie milczenie. Wszyscy patrzyli na Cadfaela i powoli myśleli o
następstwach tego, co powiedział. I stopniowo coś z przekonania pojawiło się na ich
twarzach, nawet coś z ulgi i wdzięczności. Bo jeśli Eluryk nie był samobójcą, ale do końca
wiernie dzwigał swoje brzemię i starał się zapobiec złemu czynowi, miał zapewniony
spoczynek na poświęconej ziemi, a jego przejście przez wrota śmierci, jakkolwiek może
wymagać oczyszczenia z grzechów powszednich, jest równie pewne, jak powrót syna
marnotrawnego do domu ojca.
Gdyby nie było tak, jak mówię - wskazał Cadfael - ten topór byłby nadal w ogrodzie.
Nie ma go. I z pewnością to nie nasz brat go wyniósł. I nigdy go tu nie przynosił, daję na to
słowo.
A jednak, jeżeli to prawda - rozważał Anzelm - ten drugi nie został tu, żeby
dokończyć roboty.
Nie, zabrał swój topór i odszedł, najszybciej jak mógł z miejsca, gdzie zrobił z siebie
mordercę. Chyba nigdy nie miał takiego zamiaru i uczynił to w chwili zaskoczenia i
przerażenia, kiedy ten biedny chłopak rzucił się na niego z oburzeniem. Uciekał od martwego
Eluryka ze znacznie większą zgrozą niż od żywego.
Mimo wszystko - rzekł z mocą opat Radulfus - to jest morderstwo.
Tak.
Muszę zatem zawiadomić zamek. Zciganie morderców należy do władzy świeckiej.
Szkoda - dodał - że Hugo Beingar wyjechał na północ i będziemy musieli czekać na jego
powrót, chociaż Alan Herbard bez wątpienia zaraz po niego pośle i da mu znać, co zaszło.
Czy musimy zrobić coś jeszcze, zanim zaniesiemy Eluryka do domu?
Możemy przynajmniej zobaczyć to, co jest do zobaczenia, ojcze. Mogę ci powiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl