[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stwór zamarł na chwilę, po czym podszedł do światła. Szponiaste łapsko z zaska-
kującą precyzją uchyliło osłonę lampy, dmuchnięcie zgasiło płomyk. W zapadłych
165
ciemnościach lśniła już tylko para czerwonych ogników  ślepi bestii. Gdyby był
jakikolwiek świadek tego zdarzenia, usłyszałby, jak prycha z irytacją, a warczenie
przemienia się w całkiem wyrazne słowo:
 Smarrrrkacze. . . !
* * *
 Jodłowy! Jodłowy!!! Przestań wyć!  krzyknął Toroj, potrząsając to-
warzyszem jak workiem szyszek. Myszce skończyło się powietrze w płucach
i umilkł.
 Gdzie my jesteśmy?  syknął z pasją królewicz.
 Chy. . . chy. . . chyba. . . w lesie  wyjąkał Myszka, przytomniejąc powoli.
 Co ty powiesz. . . ? A zasadniczo w jakim lesie?
 A. . . zasadniczo to chyba nie wiem  odpowiedział płaczliwie Myszka. 
Ten twój przodek to kompletny wariat! Rzucił się na nas!
Toroj nie miał pojęcia, co odpowiedzieć.
 A w ogóle to nie był żaden duch!  zawołał mały Wędrowiec.
 Tak? No to co to było?  fuknął Toroj.
 Demon! Albo zwierzar! Duchy siÄ™ snujÄ…! I nie warczÄ…! I nie majÄ… takich
zębów!
 No, no. . . Uciekliśmy, wszystko dobrze  próbował załagodzić Toroj, czu-
jąc, że Myszka znów wpada w histerię.  Wróćmy już lepiej.
Myszka nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Wreszcie Toroj usłyszał drżący,
bardzo niepewny głos małego Wędrowca.
 Chyba nie możemy. Nie wiem, gdzie jesteśmy. . . Skoczyłem na ślepo. Nie
potrafię wrócić, jeśli nie wiem, skąd  dokąd. . . !
Toroj wstał, odruchowo otrzepując się ze śniegu. Myszka poszedł za jego
przykładem. Zaspy sięgały im powyżej kolan. Wokoło stały majestatyczne ko-
lumny czarnych pni. Blask wąskiego jak diadem księżyca sprawiał, że rzucały
na biel śniegu fantastyczne cienie. Było mrozno, z ust chłopców buchały kłęby
mgły. Myszka skulił się, chowając dłonie pod pachami. Królewicz naciągnął kap-
tur płaszcza na głowę.
 No to mamy kłopoty.
 Może tu są wilki. . .  wysunął przypuszczenie Myszka.
 Dasz się zjeść? Jesteś magiem, u licha!
 No. . .  potwierdził markotnie Mistrz Wędrowiec. W następnej chwili
wzdrygnął się, wciągając gwałtownie powietrze, gdyż tuż nad ich głowami prze-
leciał bezszelestnie jakiś kształt.
 To tylko sowa  rzekł Toroj lekceważąco.  Czy jest coś, czego się nie
boisz?
166
 Nie  burknął Myszka.  Boję się wszystkiego. Koniec mówi, że mam
za dużo wyobrazni.
 Chodzmy stąd, bo zamarzniemy. Może trafimy na jakąś chatę myśliwego
albo wieś, albo cokolwiek. . .  powiedział Toroj bez przekonania, wybierając na
chybił trafił kierunek. Jako wyższy, przecierał szlak w głębokim śniegu. Myszka,
nie mając innego wyboru, brnął za nim. Dwa razy wydawało się królewiczowi,
że zza drzewa, patrzy na nich jakiś człowiek, ale zawsze było to złudzenie. Nie
mówił o tym nic, nie chcąc niepotrzebnie straszyć towarzysza wędrówki. Długo
trwała, zmęczyli się wreszcie tak, że przystanęli, wsparci ramionami o gruby pień
sosnowy.
 Możemy nie dojść nigdzie  wyszeptał Toroj i zakasłał głucho.  Nie
mógłbyś spróbować?
W nikłym świetle księżyca zobaczył, jak Myszka potrząsa głową.
 Nie, nie. . . W żadnym wypadku. To już nawet nie o to chodzi, że możemy
trafić w inne obce miejsce. Jeśli fałszywie obliczę skok, to możemy trafić na coś
twardego  skałę, ścianę i tak dalej. A z tego nie wyjdziemy żywi.
Toroj z wysiłkiem przełknął kulę, która nagle stanęła mu w gardle.
 Skoczyłeś  na ślepo ! Tak powiedziałeś! Mogliśmy przecież. . .
 Przepraszam. Naprawdę nie chciałem. . . Przecież nic nam się nie stało.
Poczekajmy do rana  mówił szybko Myszka, proszącym tonem.  Może tu już
byłem. Może coś rozpoznam.
* * *
Zwit zastał ich na ostatnich nogach, przemarzniętych do szpiku kości. Myszka
cierpiał tym bardziej, że nie przywykł do tak surowych warunków. Zimowe słońce
wstawało powoli, niechętnie. Czerwone jak dogasający węgiel w palenisku pełzło
niemrawo po popielatym niebie. Skąpo rzucało promienie, lekko różowiąc biel
śniegu i wybłękitniając sine cienie w zagłębieniach. Toroj potknął się na wykrocie,
ukrytym pod płaszczem białego puchu, sturlał się ze stoku i zatrzymał dopiero
wśród jakichś suchych, szeleszczących badyli.
 Jezioro!  usłyszał nad sobą tryumfalny krzyk Myszki.
Mały Wędrowiec zjechał za nim na siedzeniu.
 Jezioro!  zawołał jeszcze raz radośnie, klepiąc Toroja po ramieniu.
Rzeczywiście siedzieli na skraju trzcinowiska. Dalej ciągnęła się równa płasz-
czyzna zawianej śniegiem, uśpionej pod lodem wody.
 No i co?  spytał obojętnie królewicz.
 Patrz, tam jest zwalone drzewo  Myszka pokazywał palcem.  A tam
wielki buk z gniazdami czapel! To Czaple Jezioro! Jesteśmy u Wiewiórek!
 U Wiewiórek?  powtórzył Toroj tępo.
167
 Co za szczęście. Musiałem wybrać to miejsce całkiem instynktownie, jako
bezpieczne schronienie.
 A to ci się udało  rzekł Toroj kwaśno i chuchnął w zgrabiałe dłonie.  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl