[ Pobierz całość w formacie PDF ]

długich i żmudnych studiów, albo co najmniej kilkuset lat doświadczenia. Intuicyjnie,
mag doskonale jednak rozumiał, co się óieje. Potwór już nie tyle znajdował się w mieście,
ile raczej próbował stać się miastem.
 Przyjm3cie wyrazy najwyższej wóięczności za ostrzeżenie.  Lloyd ukłonił się
lekko.  Jutro wieczorem. Uóiec wołowy. Tam góie zwykle?
 I móżdżek!  Zachrypiał kruk radośnie, a reszta podjęła wrzask.  Wyszarpiemy,
rozedrzemy! Mięciutki cielęcy móżdżek! Dobre, słodkie mięsko!
 Lloyd?  zapytał drżącym głosem piosenkarz, który nie rozumiał ich języka. 
Co one tam kraczÄ…?
 Nie chcesz wieóieć, Gabrielu. Uwierz mi, nie chcesz tego wieóieć.
*
Julius skrzywił się malowniczo i popukał paznokciami obudowę komórki. Nie po-
trzebował dalszej pomocy Pepe, aby się domyślić, dokąd pojechali magowie. Właściwie
mógłby w całym majestacie prawa zajechać im drogę i kazać się wytłumaczyć, co tutaj
robią. Straciliby trochę cennego czasu i musieliby udowadniać stan wyższej konieczności,
czyli zagrażające im niebezpieczeństwo. Mógł się założyć o swój szwajcarski zegarek, że
próbowaliby wykręcić kota ogonem i wmawiać mu, że óiałają dla dobra całego miasta.
Magowie. Pokrętni miłośnicy bydła. Nigdy nie mógł pojąć, dlaczego uważają się za
współbraci Homo deliciosus, oni, z tymi wszystkimi mocami i potencjalną nieśmiertel-
nością.
Nie potrzebował takich komplikacji. Zdecydowanie wolał udawać, że magowie przy-
byli tutaj bez jego wieóy. Aby porządnie pokrzyżować im plany, nie mógł przecież óiałać
na oślep, jak pierwszy lepszy gringo.  Książę miasta Farewell brzmi znacznie lepiej niż
 Hrabia Rynsztoka , a druga taka okazja prędko się nie powtórzy.
Wielki rolls-royce zakołysał się lekko na wybojach. Julius od niechcenia dotknął bry-
lantowego kolczyka, a potem uniósł dłoń w zamyśleniu. Trzej ochroniarze  Arnie,
Rocky i Chuck  obejrzeli się na niego. Czwarty z nich, Bruce, prowaóił  tak więc
obejrzeć się nie mógł.
 Zaparkuj ulicę dalej od kościoła, Bruce.  słowo  kościół wampir wymówił ta-
kim tonem, jakby choóiło o składowisko odpadów radioaktywnych.  Troszeczkę sobie
poczekamy.
Dom Wschoóącego Słońca 109
Starannie przejrzał listę kontaktów w swoim telefonie komórkowym, wybrał jedno
nazwisko i zaczął komponować esemes. Należało odświeżyć pewne znajomości.
*
Eunice obawiała się, że ojciec nie bęóie w stanie przyjąć lekarstwa. Okazało się jed-
nak, że chory sam wieóiał, czego potrzebuje. Pierwszą łyżkę papki przełknął dopiero
po dłuższej chwili, ale następne poszły już gładko. Charles Wight zdrowiał w oczach.
Jego policzki oóyskiwaÅ‚y kolory, oddech wzmocniÅ‚ siÄ™, puls ustabilizowaÅ‚. òiewczyna
przysięgłaby, że znikły mu nawet dwie czy trzy zmarszczki.
Skrzywił się, zacisnął dłonie na pościeli i wymruczał coś nieokreślonego. Eunice i We-
ronika przypatrywały mu się z zapartym tchem. Wreszcie otworzył oczy.
 Góie ja jestem?  szepnął.
 Tato!  ucieszyła się óiewczyna.  Hej, hej, to ja. Twoja córka. Jak się czujesz?
 Dobrze& nawet baróo dobrze.  Charles ostrożnie usiadł na poduszkach. 
Jak to możliwe?  spojrzał na Weronikę.  Kim pani jest?
 Weronika Carter, przełożona sióstr spod Wezwania Zwiętej Julianny  wyjaśniła
zakonnica.
Na twarzy maga odmalował się wyraz zdumienia.
 Wydaje mi się  rzekła Weronika z uśmiechem  że miałam coś do zrobienia
na dole. Na pewno jeszcze zdążymy porozmawiać.
Po czym opuściła pokój.
 Nie bój się, jeszcze cię wymagluje pytaniami, jak tylko uzna, że doszedłeś do siebie
 powieóiała Eunice.  Wie, że mamy do obgadania kilka poważnych roóinnych
spraw.
Charles poszukał dookoła swoich okularów. Odnalazł je na szafce nocnej, starannie
przetarł szkła i założył.
 Roóinnych& jasne  mruknął.  A więc też posługujesz się magią? Nigdy bym
się tego nie spoóiewał.
 Dlaczego?  Eunice wzruszyła ramionami.  Czy to takie óiwne? Niedaleko
pada jabłko od jabłoni.
Charles Wight dostrzegł miskę i łyżeczkę w rękach Eunice i zrozumiał natychmiast.
Jęknął głośno, złapał się za głowę.
 Coś ty najlepszego zrobiłaH
 Uratowałam ci życie, do jasnej cholery!
 To jabłko nie było przeznaczone dla mnie! Tylko&
 Dla Sabriny  powieóiała Eunice twardo.  Dla mojej matki.
Charles jęknął ponownie.
 Cholera, ja tego po prostu nie rozumiem.  òiewczyna ceóiÅ‚a sÅ‚owa jak obelgi.
 Dlaczego najpierw od niej odchoóisz, trzymasz się z dala, olewasz nas obie, a potem
narażasz życie, wracając z mitologicznym jabłkiem młodości? Mógłbyś się jakoś wytłu-
maczyć?
 To takie skomplikowane&  westchnął ojciec Eunice. Unikał jej wzroku.
 No dalej, spróbuj! Może zrozumiem. Jestem już w szkole średniej!
 Byliśmy wtedy młoói i pełni naóiei&  zaczął Charles Wight z opuszczoną
głową.
*
Byliśmy wtedy młoói i pełni naóiei. Może trudno ci w to uwierzyć, ale Sabrina
wyglądała wtedy naprawdę pięknie  smukła, roześmiana, z blaskiem w oczach. Ceniłem
ją wyżej niż własne życie. Wierzyłem, że jest jedyną osobą na świecie zdolną podążać
moją ścieżką. Wieóiałem, że w niej także drzemie magia, czekając tylko na przebuóenie.
Pobraliśmy się i przez jakiś czas czuliśmy się baróiej szczęśliwi niż ktokolwiek na ziemi.
A potem Sabrina zaczęła się zmieniać. Zamiast, jak dotychczas, iść u mojego boku,
coraz częściej wyrażała sprzeciw wobec moich wypraw w nieznane. Przestawała wierzyć
Dom Wschoóącego Słońca 110
w cuda. Twieróiła, że potrzebuje stabilizacji; bała się. Nie chciała dłużej mnie wspie-
rać, powoli popadała w coraz gorszą życiową rutynę. Nie mogłem jej przekonać, żeby
mnie posłuchała. Przed ostatnią wyprawą rozstaliśmy się w gniewie. Powieóieliśmy so-
bie mnóstwo przykrych słów. Sabrina spoóiewała się wtedy óiecka.
Kiedy wróciłem, okazało się, że twoja matka z własnej woli otoczyła się barierą nie-
wiary. Na całym świecie na palcach można zliczyć osoby, które potrafią dokonać tego
w tak definitywny sposób. Sabrina tak mocno nie wierzy w cuda, że żadna zwykła magia
w jej pobliżu po prostu nie óiała. Nawet Smok z Ogrodu Hesperyd stracił węch tuż za
progiem. Nie zorientował się, że jabłko zostało w mieszkaniu, a pózniej szedł za mną,
kierując się zapachem, którym zdążyło przesiąknąć moje ubranie. Aura Sabriny nie tłu-
mi jednak w pełni magii Mitu, ponieważ mity drzemią we wspólnej podświadomości
wszystkich luói  przestać w nie wierzyć to tak, jakby przestać być człowiekiem.
W pełni zdawałem sobie z tego sprawę, kiedy postanowiłem zdobyć dla niej jabłko
i spróbować oóyskać stracone lata.
*
òiewczyna zacisnęła pięści. Jak to możliwe, żeby dorosÅ‚y czÅ‚owiek, w dodatku mag,
postępował jak kompletny dureń? Czy on w ogóle siebie słyszy? Ja, mnie, moje&
 Czy ty masz pojęcie, o czym mówisz?  zapytała gorzko.  Jeśli się bała, to
musiała mieć jakieś powody. Wymagałeś, żeby szła za tobą jak mały piesek i słuchała się
ciebie we wszystkim? Nie miała prawa do własnego zdania? Potrzebowałeś partnerki czy
muzy? Miała cię wspierać, ale czy ty wspierałeś ją?
 Eunice& to nie tak&
 Wiesz, po co stworzyła tę całą barierę?  Córka wpadła mu w słowo.  %7łeby mnie
chronić! Matki chronią swoje óieci. A ty? Romantyczne wyprawy, przygody i tragedie,
tak naprawdę myślałeś tylko o sobie! Tchórzliwy kretyn! Wolałeś ruszyć po złote jabłko,
niż przy niej zostać i naprawić, co spieprzyłeś. Wydawało ci się, że jak przesyłasz nam
forsÄ™, to jesteÅ› w porzÄ…dku?
 Masz rację.  Charles westchnął i pokręcił głową.  Jestem do niczego. Wszyst- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl