[ Pobierz całość w formacie PDF ]
narażać na jego gniew.
- Czy jesteś chora, fizycznie chora przed każ
dym wyścigiem?
- Tak - przyznała cicho.
OSTATNI WIRA%7Å‚
110
Zaklął tak siarczyście, że aż podskoczyła.
- Mówiłaś o tym Kirkowi? - spytał.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym mu
cokolwiek mówić? - Widziała, że jej odpowiedz
podziałała na Lance'a niczym płachta na byka.
Czym prędzej przykryła ręką jego dłoń. - Lance,
posłuchaj. To jest mój problem i moje życie.
Gdybym jako dziecko powiedziała Kirkowi, co
czuję, ilekroć wsiada do kokpitu, zacząłby się
zamartwiać. Może nawet zabroniłby mi przycho
dzić na tor. A wtedy ja po pierwsze, miałabym
straszne wyrzuty sumienia, a po drugie, czułabym
się podwójnie nieszczęśliwa. - Na moment zamil
kła. - Moja szczerość niczego by nie zmieniła. Nie
powstrzymałaby Kirka przed wyścigami. Nic by
go nie powstrzymało.
- Dobrze go znasz. - Dopił do końca kawę, po
czym ponownie napełnił filiżankę.
- Owszem, dobrze. Wyścigi samochodowe to
jego pasja. Zawsze tak było. W życiu Kirka ja
zajmuję drugie miejsce. -Wczoraj chciała, by Kirk
ją zrozumiał, dziś szukała zrozumienia u Lance'a.
- Ale nie narzekam. Gdyby umieścił mnie na
pierwszym miejscu, byłby innym człowiekiem.
A ja kocham Kirka takiego, jakim jest. Wszystko
mu zawdzięczam. - Lance otworzył usta, by za
protestować, lecz nie dopuściła go do głosu. - Nie,
proszę. Spróbuj mnie zrozumieć. Dał mi dom, dał
nowe życie. Gdybym go nie miała, nie wiem, co by
Nora Roberts
111
się ze mną stało po śmierci rodziców. Sam po
wiedz, ilu dwudziestotrzyletnich facetów wzięło
by sobie na głowę trzynastoletnią dziewczynkę?
A on się mną wspaniale zaopiekował. Wiem, że nie
jest bez skazy. Miewa humory, bywa skoncent
rowany na sobie. Przez te wszystkie lata niczego
ode nie żądał, jedynie żebym trzymała za niego
kciuki. - Utkwiła spojrzenie w filiżance z kawą.
- To chyba niezbyt wiele.
- Zależy - mruknął Lance. - Tak czy inaczej
nie będziesz tego robić w nieskończoność.
- Wiem. - Westchnęła i ponownie skierowała
wzrok na okno. Nie widziała swojego bladego
odbicia; obserwowała krople deszczu, które ście
kały po szybie. - Teraz, po dwuletniej przerwie,
uświadomiłam sobie, że dłużej nie podołam. Nie
mogę patrzeć, jak Kirk wsiada do bolidu i czekać,
kiedy się rozbije. Bo cały czas o tym myślę: że
któregoś dnia może zginąć. - Przeniosła udręczone
spojrzenie na twarz Lance'a. - Nie chcę być
świadkiem jego śmierci.
- Foxy. - Pochyliwszy się nad stołem, ujął jej
dłoń. W jego głosie nie było już cienia złości.
- Dobrze wiesz, że nie wszyscy kierowcy giną na
torze.
- Wiem, że nie wszyscy. Ale ja kocham tylko
jednego - oznajmiła z prostotą. - W wypadku
straciłam już dwie najbliższe osoby. Staram się
o tym nie myśleć... - ciągnęła pośpiesznie, nie dając
112 OSTATNI WIRA%7Å‚
sobie przerwać - inaczej chyba bym zwariowała.
- Wzięła głęboki oddech. - Odpycham od siebie
ponure myśli, tyle że nie zawsze mi się to udaje.
- Posłuchaj, ryzyko oczywiście istnieje. Nie
ma sensu się oszukiwać, że wyścigi są bezpiecz
nym sportem. Ale są o wiele bezpieczniejsze niż
przed laty. Wprowadzono wiele nowych ulepszeń,
kierowcy sÄ… znacznie lepiej chronieni. Zmiertelne
wypadki zdarzają się, ale należą do wyjątków.
- Nie interesuje mnie statystyka. - Uśmiecha
jąc się smutno, potrząsnęła głową. - Ty tego nie
rozumiesz, bo jesteÅ› jednym z nich. Jednym z tych
szaleńców. Samochód zastępuje wam matkę, ko
chankę, przyjaciółkę. Flirtujecie ze śmiercią, ła
miecie kości, narażacie się na poparzenia i wraca
cie na tor, zanim jeszcze ogień wygaśnie. Jednego
dnia leżycie w szpitalu, drugiego siedzicie za
mknięci w kokpicie. To wasze życie, wasza pasja.
Nie pochwalam jej, ale i nie potępiam. Po prostu
nie rozumiem siły, która was do tego pcha. - Opar
ła czoło o chłodną szybę i przez moment spog
lądała na deszcz. - Mam nadzieję, że któregoś dnia
Kirk się opamięta. %7łe znudzą mu się bolidy. %7łe
znajdzie sobie inną pasję. - Odwróciwszy się,
wbiła wzrok w twarz Lance'a. - Często się za
stanawiałam, dlaczego ty zrezygnowałeś...
- Straciłem zapał. Zciganie się przestało mnie
pociągać. - Wysunął rękę i odgarnął jej włosy za
ucho.
Nora Roberts 113
- Cieszę się - powiedziała cicho, sięgając po
filiżankę. - Lance, nie mów Kirkowi o naszej
rozmowie, dobrze? - poprosiła.
- ObiecujÄ™.
Na twarzy Foxy pojawił się wyraz ulgi.
- Ale...
Ręka z filiżanką zastygła w powietrzu.
- Wolałbym jednak, żebyś darowała sobie osta
tnie zawody.
- Nie mogę. - Kręcąc przecząco głową, upiła
łyk zimnej kawy i skrzywiła się z niesmakiem.
- Nie tylko z powodu Kirka, ale również z powodu
zobowiązań zawodowych. - Odchyliwszy się na
krześle, patrzyła na Lance'a przez obłoki dymu
z cygara. - Poważnie traktuję swoją pracę. Zresztą
nie mogę zawieść Pam.
- A kiedy sezon się skończy?
Zmarszczyła czoło. Spojrzenie miała równie
posępne jak świat za oknem.
- Muszę oderwać się od Kirka, przestać uczest
niczyć w jego życiu. To mnie zbyt wiele kosztuje.
- Wstała od stolika. - Muszę wracać.
Nim się zorientowała, poderwał się na nogi
i zagrodził jej drogę, po czym przytulił ją mocno
do siebie.
- Nie, błagam - szepnęła, zamykając oczy. Zalała
ją fala ciepła. - Kiedy stajesz się taki troskliwy i czuły,
ja... - Całował ją po włosach, gładził po plecach.
- Proszę cię, bo zaraz tryśnie mi z oczu fontanna łez.
OSTATNI WIRA%7Å‚
114
- Fontanna łez? - Zdumiał się. - Wiesz, przez
te wszystkie lata, odkÄ…d siÄ™ znamy, chyba ani razu
nie widziałem cię płaczącej.
- Nie cierpię upokarzać się w miejscach pub
licznych. - Dobrze jej było w ramionach Lance'a;
wcale nie miała ochoty nigdzie się ruszać. - Nie
bądz dla mnie taki miły, bo jeszcze się przy
zwyczaję i co wtedy będzie?
Podniosła oczy; nie zdążyła się uśmiechnąć.
Przywarł ustami do jej ust. Był to delikatny pocału
nek, bez ognia, bez żaru, po prostu serdeczny
i czuły. Mimo to nogi się pod nią ugięły. Lance nie
naciskał, nie żądał, jedynie dawał. Nie spodziewa
ła się, że jest zdolny do takiej bezinteresowności.
Po chwili zaczęła odwzajemniać pocałunek, też
delikatnie, czule, niespiesznie.
Gdy wreszcie Lance opuścił ręce, nie była
w stanie wydobyć z siebie głosu. Pytania wyczytał
z jej oczu.
- Nie wiem, co będzie - odparł cicho, gładząc
ją po włosach. - Aatwiej było, kiedy nie wiedzia
Å‚em, jaka jesteÅ› krucha.
Pochyliła się po torbę z aparatami. Krucha
poczuła się dopiero w momencie, kiedy wziął ją
w ramiona.
- E tam, wcale nie jestem krucha - sprzeciwiła
się wesoło.
Uśmiechnął się, rozbawiony jej protestem.
- Jesteś, choć tego nie lubisz.
Nora Roberts
115
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odnośniki
- Start
- C Howard Robert Conan i Bogowie Bal Sagoth
- Roberts Alison Dla ciebie się zmieniłem
- Roberts Alison Dla ciebie się zmieniłem
- Howard Robert E Conan władca miasta
- Heinlein, Robert A Assignment in Eternity
- C Howard Robert Conan pirat
- Howard, Robert E Conan el Cimmerio
- A. MacLean Ostatnia granica
- 061. Roberts Nora Irlandzka wróşka 03 Irlandzki buntownik
- 32. Roberts Nora W poszukiwaniu skarbu 02 Odnaleziony skarb
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- littlewoman.keep.pl