[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kimś głupim kawałem, uznała. Zresztą, pomyślała, przekręcając klucz w zamku, co szkodzi
otworzyć drzwi i zobaczyć, co się dzieje na dworze.
Gdy tylko to zrobiła, Bruno wypadł z domu jak strzała i rzucił się przed siebie. Biegł z
nosem przy ziemi. Pandora stała w otwartych drzwiach, wytężając wzrok. Nie zauważyła nic,
co by mogło budzić jej niepokój.
W końcu drżąc z zimna, doszła do wniosku, że i tak nie spodziewała się zobaczyć
czegokolwiek czy kogokolwiek. Znieg przestał sypać, niebo było pogodne i rozgwieżdżone,
las uśpiony. Było tak, jak powinno być. Zwykły wieczór na wsi. Głęboko zaczerpnęła
powietrza i zaczęła nawoływać Bruna. W tej samej chwili oboje zauważyli jakiś poruszający
się na skraju lasu cień. Wydawało się, jakby odrywał się od drzewa.
Ktoś tam musi być. Zanim zdążyła zareagować, Bruno zaczął szczekać i rzucił się
naprzód, z trudem przebijając się przez wysoki śnieg.
- Nie, Bruno! Bruno! Wracaj! - wołała przerażona. Nie namyślając się wiele, chwyciła
starą kurtkę, która wisiała przy drzwiach, i narzuciła ją na siebie. Sięgnęła jeszcze po dużą
żelazną patelnię i pobiegła za psem. - Bruno! Bruno! - wołała raz po raz.
Tymczasem pies dobiegł już do lasu i z nosem przy ziemi szukał śladów. Zbierając się
na odwagę, ruszyła za nim. Ktokolwiek to był, najwyrazniej uciekł na widok niezdarnego,
wyrośniętego szczeniaka. Choć sama podszyta strachem, uznała, że nie da się zastraszyć.
Zarażona entuzjazmem Bruna wbiegła miedzy drzewa. Zdyszana przystanęła, by rozejrzeć się
i posłuchać, co się dzieje dokoła. Przez chwilę panowała zupełna cisza, aż nagle z jej prawej
strony rozległo się wściekłe ujadanie.
- Bruno! Bruno! Zostaw! - wołała. Podniecona pobiegła w stronę, z której dobiegało
szczekanie. Znieg sypał się z gałęzi, które poruszyła, ujadanie było coraz bardziej zajadłe.
Brnąc przez śnieg, nie zauważyła leżącego pnia. Upadając, uderzyła się dotkliwie w kolano.
Zaklęła pod nosem i wstała z trudem. Brano wyskoczył zza drzew i znowu przewrócił ją na
ziemiÄ™.
- Zostaw mnie. - Odpychała psa. - Do diabła, Bruno, jak nie przestaniesz... - Urwała,
bo pies nagle zesztywniał i zaczął warczeć. Rozciągnięta na śniegu podniosła głowę i zoba-
czyła cień przemykający między drzewami. W jednej chwili zapomniała, że jest za dumna, by
bać się tchórza.
Mimo że ręce miała zgrabiałe z zimna, chwyciła znowu patelnię, podniosła się i
zaczęła się skradać w kierunku najbliższego drzewa. Usiłując zachować spokój, zbierała się
do ataku i obrony. Nieważne - krewny czy obcy, zrobi co do niej należy. Kolana uginały jej
się ze strachu. Bruno rzucił się naprzód. Pandora podniosła patelnię i czekała.
- Co się tu, do diabła, dzieje?
- Michael! - Patelnia wylądowała w śniegu, a ona rzuciła się naprzód za Brunem.
Szczęśliwa okrywała pocałunkami twarz Michaela. - Och Michael! Jak się cieszę, że to ty.
- Taaak. Wyglądałaś rzeczywiście na uszczęśliwioną z tą patelnią. Skończył ci się
lakier do włosów?
- Była pod ręką - warknęła i odstąpiła o krok. - Do Ucha, Michael, o mało nie
umarłam ze strachu. Miałeś już być w połowie drogi do Nowego Jorku, a nie czaić się w lesie.
- A ty miałaś siedzieć zamknięta w domu - odparł.
- I siedziałabym, gdybyś nie czaił się w lesie. Co tu robisz?
Strzepał śnieg z jej twarzy.
- Ujechałem dziesięć mil, ale nękało mnie złe przeczucie. Nie mogłem sobie dać rady.
Postanowiłem się zatrzymać na stacji benzynowej i zadzwonić do sąsiadki, że nie przyjadę.
- Ale twoje mieszkanie... - zaniepokoiła się Pandora.
- Rozmawiałem z policją, podałem im listę wartościowych rzeczy, które znajdowały
się w mieszkaniu. Pojedziemy razem do Nowego Jorku za dzień lub dwa. - Michael patrzył na
nią, na jej włosy przyprószone śniegiem, zaśnieżoną kurtkę. Pomyślał, co mogłoby się stać,
gdyby.. - Nie mogłem cię zostawić samej - powiedział.
- Zaczynam wierzyć, że jednak jesteś rycerski. - Uśmiechnęła się i pocałowała go w
policzek. - To wyjaśnia, dlaczego nie jesteś w Nowym Jorku, ale co robisz w lesie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl