[ Pobierz całość w formacie PDF ]

otwarciu oddziału w Filadelfii. I wciąż nie spuszczam go z
oczu.
- Racja - kiwała głową, a w jej oczach pojawiły się figlarne
błyski. - Inkubator to właściwa nazwa dla twojej firmy.
Przypominasz kwokę, która bez końca martwi się o pisklęta.
DÅ‚ugo jeszcze rozmawiali, pokpiwajÄ…c z siebie i
znakomicie się bawiąc. Karin nie wiedziała nawet, co
sprawiło, iż uległa namowom Blake'a. Być może stało się tak
dlatego, że podkreślał tymczasowość zadania. Może też
dlatego, że niepokoił się o los Snowdena. Gdyby wyszkolony
przez niego personel nie zgodził się na przesiedlenie, całe
przedsięwzięcie mogłoby wziąć w łeb.
Niezależnie od przyczyn tej decyzji Karin w końcu
powiedziała:
- Dobrze. Przez najbliższych kilka dni mam tu zajęcia
warsztatowe. Ale gdy tylko wrócę, zabiorę się do pracy.
- Wspaniale. Naprawdę to doceniam. I nie będziesz sama.
Tym razem zamierzam blisko z tobą współpracować.
Wówczas jej serce zaczęło bić szybciej, a ciało przeszył
dreszcz radosnego oczekiwania.
RS
108
ROZDZIAA DZIESITY
Nie powiedział jej całej prawdy. Ale przecież nie kłamał.
Snowden naprawdę musiał przenieść swój personel. Tyle że
Karin nie podjęłaby się tego zadania, nie będąc przekonana,
że ten człowiek stoi na krawędzi bankructwa. Tymczasem
było odwrotnie. To ona wymagała pomocy. Agencja
Turystyczna K. Palmer rozpaczliwie potrzebowała bodzców
finansowych. Jeśli więc ten projekt przyniesie jej korzyści...
Doszedł do wniosku, że jeśli projekt ma się pomyślnie
rozwijać, musi nadzorować go sam. Miał wrażenie, że Vickie
sterowała Karin w niewłaściwym kierunku. Poza tym wpadł
RS
109
na kilka nowych pomysłów. Chciał eksperymentować -
wprowadzić nową formułę programu relokacji. Gdyby
zyskała uznanie, mógłby to być początek działalności
nowego typu. Może nawet na światową skalę?
Należało zacząć zaraz. Toteż tego poranka, gdy Karin
miała wrócić z Mendocino, wyruszył do jej domu. Nie paliła
się zbytnio do tego zadania, postanowił więc, że zaczną pracę
tylko we dwoje, z dala od Vickie i od biura.
Naciskając dzwonek przypuszczał, że mimo wagi
powierzonego jej zadania, znajdzie Karin zajętą czymś
zupełnie innym. Może będzie to tenis, może malarstwo, a
może gotowanie weków.
- Poluje na robaki - wyjaśniła Meg, która otworzyła mu
drzwi. - Jak miło pana widzieć! Właśnie zrobiłam przerwę w
pracy i zamierzam wypić coś chłodnego. Napije się pan ze
mnÄ…?
Wszedł za nią do dużego pokoju i podejrzliwie patrzył, jak
nalewa z dzbanka jakiś bladozielony płyn. Polowanie na
robaki? Znów coś nowego, pomyślał.
- Czy Karin wybiera się na ryby? - spytał, ostrożnie
kosztując płyn. Był mdły, ale niezły.
- Na ryby? - zdziwiła się Meg, lecz natychmiast twarz jej
się rozjaśniła. - Ach, chodzi o te robaki! Nie, nie wybiera się
na ryby. Próbuje ratować nasze pomidory.
Tym razem on był zdumiony.
- Dziś rano okazało się, że jeden z krzaków jest zupełnie
ogołocony z liści - tłumaczyła Meg. - Te robaki żerujące na
pomidorach są straszliwie żarłoczne. - Zmarszczyła czoło. -
W gruncie rzeczy nie wiem, czemu mówię ,,robaki". To
przecież gąsienice, które przedzierzgają się w wielkie,
niewiarygodnie piękne ćmy. - Potrząsnęła głową. - Trudno
uwierzyć, że wylęgają się z tego pełzającego zielonego
robactwa. Dlatego trudno je dostrzec. Mają kolor liści
pomidorów, które błyskawicznie zjadają. - Westchnęła. - Ale
RS
110
gdy pomyślę o tych cudownych ćmach, nie potrafię zmusić
siÄ™ do niszczenia gÄ…sienic. Bob jest na turnieju golfowym,
więc spadło to na Karin. Oczywiście ona też ich nie zniszczy.
Zostawi je dla kur.
- Dla kur? - W tym domu niespodziankom nie było końca.
- O tak. Mamy dziewięć kwok, dobrze się niosą. Zawsze
jemy świeże, doskonałe jajka. Robaki to dla nich prawdziwy
przysmak. Połkną je w okamgnieniu. A my będziemy jedli
nasze pyszne pomidory. Tak się to wszystko kręci. -
Wykonała okrężny ruch ręką. - Czy natura nie jest
cudowna?
- Tak, oczywiście - Blake odstawił szklankę. - Chciałbym
poszukać Karin. Mamy kilka spraw do omówienia.
- Ależ proszę. Jest w samym końcu ogrodu.
Nie zdawał sobie sprawy, jak rozległy jest to teren. Basen i
dobrze utrzymany trawnik oddzielone były starannie
skomponowanymi krzewami i klombami od wielkiego
ogrodu warzywnego, gdzie w końcu dostrzegł Karin.
Klęczała pośród krzaków pomidorów. Obrócona tyłem,
pilnie przeszukiwała liście, jak gdyby prócz gąsienic nic się
dla niej nie liczyło.
- To już chyba ostatni zbrodniarz - powiedziała,
podnosząc łodygę, na której wiła się najtłustsza, najdłuższa i
najbardziej ohydna gąsienica, jaką kiedykolwiek widział.
WzdrygnÄ…Å‚ siÄ™.
- Och, myślałam, że to Meg - dodała, wrzucając łodygę z
gąsienicą do puszki. - Nie spodziewałam się...
- Przyjechałem, żeby zacząć prace nad programem dla
Snowdena. Spodziewałem się, że zadzwonisz do mnie po
powrocie.
- Miałam to zrobić, gdy tylko uporządkuję swoje sprawy.
- Ach tak? - spojrzał znacząco na puszkę z gąsienicami.
Zaczerwieniła się.
RS
111
- Mówię o mojej agencji. Muszę przygotować sesję
malarstwa akwarelowego w Grass Valley i...
- Zamówienie Snowdena to też sprawa twojej agencji -
przerwał. - I sądzę, że jemu właśnie należy przyznać
pierwszeństwo.
- Czyżby? - buńczucznie uniosła podbródek. - Uważam, że
pierwszeństwo mają wyjazdy już zaprogramowane. A
ponadto w naszej pierwszej rozmowie twierdziłeś, że klienci
,,Nowych Inicjatyw" zachowują prawo do niezależności. -
Zamilkła, jakby żałując swego wybuchu. - Nie zapomniałam
o sprawie Snowdena. Zamierzam zabrać się za nią pod
koniec tygodnia.
- Pod koniec tygodnia?! - Czy ta dziewczyna zdaje sobie
sprawę, jaka czeka ją praca? - Ależ ten program powinien
być gotów od tygodni! - wykrzyknął.
- Przecież zgodziłam się nim zająć zaledwie trzy dni temu!
- broniła się Karin.
- Masz rację. - Przypomniał sobie, że przecież sam jej
wmówił, iż to ona świadczy uprzejmość Snowdenowi. -
Jestem ci naprawdę wdzięczny - powiedział. - Pomyślałem
sobie, że moja pomoc może przyspieszyć tempo
przygotowań.
- Tak, oczywiście. - Spojrzała na puszkę, która stała obok
jej usmarowanego ziemią uda. - Pozwól tylko, że pozbędę się
tych robaków.
Ruszył za nią w stronę małej, otoczonej siatką zagrody,
której dotąd nie dostrzegł, tak dokładnie bowiem zakrywało
ją dzikie wino. Ktoś bardzo pomysłowo zaprojektował ten
ogród - myślał Blake. - Jest nie tylko bardzo estetyczny, lecz
zarazem spełnia liczne funkcje praktyczne.
- A gdzie trzymacie świnie? - spytał.
- Zwinie? - zdumiała się Karin, by po chwili parsknąć
śmiechem. - No cóż, gdzieś trzeba wyznaczyć granicę. Mimo
wszystko nie mieszkamy na wsi. - Wyrzuciła zawartość
RS
112
puszki do zagrody dla kur i oświadczyła: - No to doskonale.
Wracamy do domu i zaczynamy.
- Dobrze - powiedział, ale wciąż stal nieruchomo,
zapatrzony w rozpościerający się przed nim pejzaż. Cisza,
czyste powietrze ogrodu, widok dostojnie przechadzajÄ…cych
siÄ™ kur
- wszystko to tchnęło dziwnym spokojem. Zwlekał długą
chwilę, zanim obrócił się, by pójść za Karin.
Pózniej, gdy siedzieli już przy stole na patio, Karin
patrząc na Blake'a zmarszczyła czoło. Była szczerze
zaskoczona jego pytaniem.
- Kapitał? - powtórzyła. - Dlaczego o to pytasz? Usadowiła
go w chłodnym miejscu, postawiła na stole
dzban lemoniady i siadła obok, nie zwracając uwagi na
swój wygląd. Dlaczego ten człowiek zawsze pojawia się
wtedy, gdy ona wygląda jak straszydło? Prosił, aby
natychmiast przystąpiła do pracy nad programem
wycieczek. I zrobiła to. Tymczasem pierwsze pytanie, które
jej zadał, dotyczyło posiadanego przez nią kapitału. Jeśli
chodzi mu o gotówkę... - Mam bardzo małą rezerwę -
wyjąkała. - Zaledwie na wynajęcie następnego autobusu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl