[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mówiąc o braku samokrytycyzmu.
Drzwi otworzyła równocześnie z Patrycją, która wyglądała
świetnie z platynowoblond włosami upiętymi w węzeł. Za nią
Godziszewska po królewsku odwróciła się w stronę Marty.
- Jak to dobrze, że państwo w końcu przyszli. Baliśmy się, że
zabłądziliście. Tak bywa, kiedy jest mało grzybów.
- Mało było?
- Niewiele. Wszystko właściwie nie najlepiej się układa. Ale
takie jest życie, które musimy pokornie znosić.
- Niech pani nie narzeka na życie. Udana córka, studiuje, to się
liczy.
- Mam córkę udaną ponad przeciętność, to prawda. Ale i tak jako
matka mam też i problem. Wezmy na przykład takiego pana Krzysia.
Miły, inteligentny, nie powiem. I nie z tych, co oglądają się na boki.
Ale czy on może być w dzisiejszych czasach oparciem dla kobiety,
niech pani powie.
Marta nabrała tchu, lecz miała kłopot z odpowiedzią.
- Myślę, że najważniejsze jest uczucie - wyrecytowała.
- Pani dobrze mówić, bo pani jest samodzielna i robi, co chce,
prawda?
- Czy ja robię, co chcę? - zastanowiła się nad sformułowaniem. -
No nie wiem. Szczerze mówiąc, nie chcę zbyt wiele.
Oczy Godziszewskiej stały się nagle zimne.
- Może pani nie musi chcieć. Wszystko się wokół pani samo
dzieje. Ale na pewno nie tyle, co pani sobie myśli.
Urwała w pół zdania i szybko zeszła na dół.
W salonie w najodleglejszym rogu Nina Boguszewicz robiła
wykład Reisingowi, który podpierając czoło dłonią, półleżąc w fotelu,
prawie już zsuwał się z niego. Ponad wszelką wątpliwość od rana
dawał się maltretować. Słuchając, miarowo stukał jednym butem o
drugi, tylko tym sygnalizując, że jeszcze żyje i owszem, potakuje.
- O, przyszła pani, jak dobrze! - Wykonała w kierunku Marty
gest cezara. - Pani musi to usłyszeć ode mnie, żeby nic nie zostało
przekręcone.
- Nie zostałoby - wtrącił Reising ze spokojem, który
najwidoczniej dużo go kosztował - ale zna pani moje zdanie.
Każdemu wolno mówić, jak chce, byle grzecznie. I nie należy o
mówienie mieć pretensji, a tym bardziej startować z posądzeniami.
- Panie Janku, pan udaje, że nie rozumie, a to jest poważna
sprawa.
- Doskonale rozumiem - potarł czoło, jakby uciekając gdzieś
myślami - ale niechże pani da spokój temu człowiekowi. Co on panu
winien?
- Mnie nic - odparła z wyższością, domykając drzwi. - Ale może
się dowiemy, komu i co. Chodzi o to, żeby uważać.
- O kogo pani chodzi? - Marta mogła się domyślać, ale formalnie
nie została poinformowana.
- Jak to o kogo? O pana redaktora Drzygłoda. Naprawdę pani nie
słyszała, jak on mówi?
- W zasadzie nie przysłuchiwałam się zbyt uważnie.
- Ach, prawda, przecież pani go nie lubi. Ale to nie powód, żeby
lekceważyć fakty. Otóż, moja droga, człowiek wychowany w
Krakowie, kimkolwiek by był, mówi z południowopolską fonetyką
międzywyrazową. Polega ona na udzwięcznianiu spółgłosek na końcu
wyrazu, jeżeli następny zaczyna się od samogłoski lub spółgłoski
płynnej. W odróżnieniu od wymowy na przykład warszawskiej.
Czasem prowadzi to do autentycznych nieporozumień. Prawda, panie
Janku? Nie miał pan z tym kłopotów?
Niechętnie skinął głową.
- Owszem. Kiedyś musiałem barmana wyciągnąć za klapy zza
baru, żeby się z nim porozumieć.
- Miałeś rację. Z Galicji też człowiek i powinien być należycie
obsłużony - stwierdziła Marta. - Ale chyba takiej strasznej wymowy
można pozbyć się po kilku latach między ludzmi.
- Nie strasznej, tylko bardzo ładnej i nie między ludzmi, ale w
Warszawie - poprawił znudzony Reising.
- Oczywiście trochę można, ale nigdy do końca. Nawet u
najlepszych aktorów czasem ją słychać. Zostaje do końca życia.
- No dobrze, współczuję. I co z tą wymową Drzygłoda?
- Oczywiście, że ją ma. Mówi starannie, dzwięcznie, prosto z
Krakowa. Niestety tylko wtedy, gdy o tym pamięta. Czy państwo
przypominają sobie, kiedy został zawołany do kuchni, szybko zerwał
się i powiedział  już idę"? Wtedy o mało nie zemdlałam. Zabrzmiało
to  jusz idę". Jak na Mazowszu. Wczoraj zapytałam go o zmyślony
tytuł Krzyk lustra. Powtórzył odruchowo bezdzwięcznie, a potem
wyraznie chciał się poprawić:  Krzyg lustra". Ja zaczęłam się bać. To
człowiek oszukujący z zimną krwią. Wszyscy powinniśmy się bać.
- No, nie. - Reising zdecydował się wstać z fotela. - Przesadza
pani i to bardzo. Każdy ma prawo mówić, jak chce, a jeśli ktoś
zamierza czepiać się fonetyki, zwłaszcza ktoś z Warszawy, to
powinien uważać, bo może trafić na nerwowego. Chodzmy na
śniadanie. - Pociągnął Martę, wyraznie wymawiając  dz". - %7łebym nie
był podejrzany - wycedził, niemal wypychając ją przez drzwi.
- Zdenerwowałeś się - nie kryła zdziwienia. Skinął głową.
- Nawet byłeś niegrzeczny.
- Byłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl