[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nade mnÄ….
 Coś ty czy ktoś ty? Uratowałeś moje życie wiele razy, a tak naprawdę nie
wiem, czym jesteś. Bronią? Możesz mnie teraz zabić?
Zwinął się i rozwinął, jakby zastanawiał się nad tym. Nigdy dotąd nie za-
chowywał się podobnie, choć gdy go znalazłem, wisiał sobie w powietrzu. Ale
to było pod Górą Dzur, a tam dziwniejsze rzeczy są normalne. Albo może na
Zcieżkach Umarłych? Nie bardzo pamiętałem. . . czy to znaczyło, że może mnie
tam zabrać?. . . ludzie nie mieli wstępu na Zcieżki Umarłych, ale ja tak naprawdę
nie byłem człowiekiem. . . Zresztą co znaczyło być człowiekiem?. . . czym w rze-
czywistości ludzie różnili się od elfów?. . . kogo to w sumie obchodziło?. . . a to
akurat było łatwe: i ludzi, i elfy. . . Kelly ego nie obchodziło. . .
Spellbreaker tworzył w powietrzu dziwne kształty, skręcając się i zwijając ni-
czym tancerz. Tak mnie to zaabsorbowało, że ledwie zarejestrowałem, iż Loiosh
wyleciał z pokoju.
Kilka minut pózniej, gdy Cawti weszła z kubkiem gorącej herbaty, nadal tań-
czył.
 Wypij, Vlad  powiedziała drżącym głosem.
Spellbreaker opadł, po czym wzniósł się. Zastanawiałem się, co by było, gdy-
bym puścił drugi koniec, ale wolałem nie ryzykować  nie chciałem, żeby prze-
stał. Poczułem przy ustach kubek i gorący płyn spływający częściowo do ust,
częściowo na brodę. Przełknąłem odruchowo i poczułem dziwny smak. Przyszło
mi na myśl, że być może Cawti właśnie mnie otruła. Gdy ponownie przytknę-
ła mi kubek do ust wypiłem zawartość prawie duszkiem, nadal przyglądając się
tańczącemu Spellbreakerowi.
A potem leżałem i czekałem na koniec. Mimo wszystko jakaś część mnie była
74
zaskoczona, gdy się w końcu zjawił.
Rozdział siódmy
 1 para czarnych, wysokich butów:
usunąć rdzawe plamy z prawego. . . 
Nie pamiętam przebudzenia. Przez długi czas gapiłem się w sufit, nie zdając
sobie sprawy ani z tego co robię, ani na co patrzę. Zwiadomość i odczucia wracały
powoli  miękkość pościeli. . . zapach włosów Cawti. . . jej ciepła, sucha dłoń
w mojej. . . drugą ręką obmacałem się dokładnie i zamrugałem zaskoczony. Wokół
szyi miałem delikatnie owinięty ogon Loiosha. Usłyszałem nieśmiałe:
 Szefie?
 Tak, Loiosh. Jestem.
Położył mi łeb na policzku.
Poczułem świeże poranne powietrze wpadające przez okno. Oblizałem usta,
zamknąłem oczy i otworzyłem je całkowicie świadomie. Powróciła pamięć prze-
szywająca niczym szpila. Skrzywiłem się, a zaraz potem mną zatrzęsło. Co to
była za cholerna magia?! Nigdy nawet nie słyszałem o podobnym paskudztwie.
Po chwili uspokoiłem się w miarę i odwróciłem głowę. Cawti była w pełni rozbu-
dzona i przyglądała mi się zaczerwienionymi oczyma.
 Czego to niektórzy nie robią, byle zyskać trochę współczucia  wychry-
piałem.
Uścisnęła moją dłoń.
Po chwili roześmiała się cicho.
 Próbuję znalezć sposób, by spytać, czy się dobrze czujesz, żeby nie za-
brzmiało to jak czepianie się ostatniej rozpaczliwej nadziei  przyznała.
Teraz ja uścisnąłem jej dłoń.
Loiosh machnął skrzydłami i wystartował.
Okrążył pokój i obudził siedzącą gdzieś Roczę, o czym ta poinformowała
świat średnio uprzejmym sykiem.
 Jeśli chodzi o to, czy zamierzam się zabić, to odpowiedz brzmi  nie 
wyjaśniłem i spytałem po chwili:  Nie spałaś, prawda?
Zrobiła gest, który odebrałem jako potwierdzenie.
76
 Może powinnaś  zasugerowałem.
Spojrzała na mnie szklistym wzrokiem.
 Wiesz, to tak naprawdę niczego nie rozwiązuje  dodałem.
 Wiem  tym razem głos jej się załamał.  Chcesz o tym porozmawiać?
 O wczorajszym? Nie, to zbyt świeże. Co ty mi dałaś w herbacie? Bo że
truciznÄ™, to wiem.
 Tsiolin, ale niewielką dawkę. Wtedy działa jako środek nasenny.
Pokiwałem głową.
Przysunęła się bliżej, więc ją przytuliłem. I wpatrzyłem się w sufit, który po-
malowała na jasnozielony kolor. Kiedyś na moje pytanie odparła, że to barwa
wzrostu i urodzaju. Przyjąłem to do wiadomości i wróciliśmy do milszych zajęć.
A teraz spoglądałem sobie w zielony sufit i nie miałem żadnych skojarzeń.
W końcu znudziło mi się i wstałem. Zabrałem się za codzienne czynności
poranne  gdy po chwili zajrzałem do sypialni, Cawti spała.
Wyszedłem z Loioshem do znajomego lokaliku na klavę. Cały czas się bacz-
nie rozglądaliśmy, więc byłem spokojny. Jakoś tak wychodziło, że nigdy nie zo-
stałem zaatakowany wtedy, kiedy byłem na to przygotowany, zawsze przez zło-
śliwość losu musiała to być, cholera, niespodzianka. Było to tym dziwniejsze, że
zdecydowaną większość czasu byłem przygotowany na atak. W sumie nie bardzo
pamiętałem, jak to jest, kiedy człowiek w ogóle nie musi się martwić podobnymi
możliwościami. Nawet gdy byłem młody, w okolicy za dużo było gówniarzy nie
lubiących ludzi, więc nawyk rozglądania się w poszukiwaniu zagrożenia rozwinął
się u mnie naprawdę wcześnie. Wątpiłem zresztą, bym był w stanie kiedykolwiek
się go do końca pozbyć, choć gdyby Kelly i jego wariaci. . .
 Myślę, że chyba za dużo myślisz, szefie.
 No dobra, mądralo. To powiedz mi, o czym nie mam myśleć.
 Eee. . . 
 Właśnie.
 SÅ‚uchaj no, ta grupa Kelly ego. . . 
 No?
 Gdybyś nie musiał się martwić o życie Cawti i przejmować Herthem, co byś
o nich sądził?
 A skąd mam wiedzieć?
 A jak ci się podoba to, że Cawti do nich należy?
To było niezłe pytanie. Zastanowiłem się i odparłem:
 Nie wydaje mi się, żebym miał wysoką opinię o grupie, która jest tak zapa-
trzona w ideały, że nie troszczy się o ludzi.
 Ale Cawti. . . 
 Nie wiem, Loiosh. Tak naprawdę nigdy nie było okazji dowiedzieć się, o co
jej chodzi. Nie wiem, jak długo to potrwa, nie wiem, czy zostanie ze mną, czy
będzie chciała dać im pieniądze, a jeśli tak to ile. Zbyt wielu rzeczy nie wiem.
77
Powinna mi była o tym spokojnie powiedzieć, kiedy zaczęła ich traktować po-
ważnie.
Dopiłem klavę, zastanawiając się nad rozmaitymi kwestiami. A potem bardzo
ostrożnie wróciłem do domu.
* * *
Wszedłem do biura i nie tracąc czasu na powitania, zszedłem prosto do piw-
nicy. Obok laboratorium znajdowała się duża, pusta sala z wieloma kinkietami na
ścianach. Zapaliłem je, dobyłem rapiera i zaatakowałem własny cień.
Cięcie w głowę. . . parada. . . wypad. . . obrona. . .
To, co przytrafiło mi się wczoraj, zwłaszcza w nocy, było znacznie gorsze niż
to, co przeżyłem po rozmowie z Alierą.
Pchnięcie. . . garda. . . unik. . .
Z jednej strony należałoby zapomnieć, że chciałem się zabić, z drugiej lepiej
nie, bo mogę próbować znowu  z lepszym skutkiem. Bezwzględnie w tej magii,
którą mnie spętano, musiało być coś niezwykłego, ale należało spojrzeć prawdzie
w oczy: gdybym nie miał ukrytych skłonności samobójczych, to, co miało miejsce
w nocy, po prostu by nie nastąpiło. A nastąpiło i w to właśnie najtrudniej było mi
uwierzyć.
Pozycja wyjściowa. . . wypad. . . tercja. . .
Jedna rzecz nie ulegała kwestii  muszę dopaść Hertha i to szybko. Okazał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl