[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 A przecie\ pani sama \yczyła sobie tego  uśmiechnął
się złośliwie czy tylko jej się tak wydawało? Głos miał
układny, nieomal ugrzeczniony, jego twarz uło\yła się w
wyraz oznaczający zatroskaną \yczliwość.  Czy pani
zapomniała, \e program wzięliśmy z pani mózgu? To pani
sprawiła, \e on jest tym, czym jest: pani echem, odbiciem
pani upodobań, nastrojów... Lustrem, w którym mo\e pani
oglądać siebie samą, tym doskonalszym od ka\dego innego,
\e widzi pani siebie upiększoną przez jego zachwyt. Pani
dziełem jest Torrence Mc'Gail...
Oddychała szybko i płytko, całą kabinę wypełniał jej oddech.
Poczuła, \e ręce robią się wilgotne od potu; zacisnęła je w
pięści, oparła o barierkę dzielącą ją od ekranu videofonu.
Powiedziała:
 Czy to... mo\na odwrócić?
Przyglądał się jej uwa\nie, taksujące. Wreszcie powiedział:
 Tak. Wszelkie ograniczenia osobowości włączone do
programu na \yczenie klienta mo\emy bardzo łatwo usunąć.
Tylko \e potem nie da się ich ju\ przywrócić. Milczała.
Gładka barierka ślizgała się pod zaciśniętymi palcami.
 Więc  decyduje się pani? Spokój, odzyskany z trudem,
ulotnił się bez śladu. wybuchnęła gwałtownie, z dziką
wściekłością, której nie potrafiła opanować:
 Pan jeszcze pyta? Niech pan spróbuje wytrzymać dłu\ej
ni\ kilka godzin z człowiekiem, który zawsze zgadza się z
pana zdaniem, wszystkiemu potakuje, choćby pan mówił
bzdury...  Ucichła, to zamilknięcie było tak samo nagłe i
niespodziewane jak przedtem wybuch. Powiedziała
niepewnie i cicho, z nagle odkrytym strachem:  Czy jego...
czy będzie go to bolało?
 Usunięcie ogranicznika? Ach, nie... To tylko naświetlenie,
napromieniowanie  zupełnie niebolesne...  Pomilczał
chwilę, jego małe i ciemne oczy, osadzone zbyt blisko siebie
w szerokiej, brzydkiej twarzy, zaczęły biegać niespokojnie.
Nie patrząc na nią powiedział:  Czy to ma znaczyć, \e jest
pani zupełnie zdecydowana? Proszę się zastanowić: dość
trudno sprawić, by świat człowieka, który nie będzie w panią
bezkrytycznie wpatrzony, kręcił się wokół pani...  Urwał, a
potem dodał z przymusem:  Ju\ raz radziłem coś pani, ale
wtedy nie chciała pani słuchać. Niech pani mi uwierzy
przynajmniej teraz: viborg, którego dostarczyliśmy, jest
niemal doskonały. I wszystkie zmiany, zmierzające do
wyzwolenia w nim jego całej ludzkiej natury, są bardzo
ryzykowne, prowadzą do nieprzewidzianych rezultatów...
 Zaryzykuję...  powiedziała łagodnie. Nagle przestała
dostrzegać twarz na ekranie; choć w dalszym ciągu patrzyła
w videofon, widziała teraz czuły, szybko umykający uśmiech
i jasne włosy zmierzwione na poduszce.  Bo przecie\...
cała reszta... pozostanie bez zmian?
 Tak, naturalnie. Cofniemy tylko ten jeden ogranicznik.
Skinęła głową, posyłając mu najładniejszy swój uśmiech,
najczęściej powtarzany w seriach stereogramów. Powoli
podniosła rękę i wyłączyła aparat. Nie pamiętała nic ze
swojego powrotu; wa\na była tylko ta chwila, gdy naciskała
przycisk otwierajÄ…cy jej drzwi.
Dom bez Terry'ego przestał być nagle Domem; stała na
środku pokoju przykładając do policzka rękę, której chłodne i
sztywne palce nie mogły się jakoś rozgrzać, i po raz
pierwszy zaznajÄ…c strachu o kogoÅ›, nie o siebie, gdy za
plecami usłyszała otwierające się drzwi. Odwróciła się, w
jednej chwili zapominajÄ…c o tych godzinach  czy mo\e
tylko minutach  spędzonych w samotności tak dojmującej
jak jeszcze nigdy, o swojej własnej niespokojnej wędrówce w
obrębie czterech ścian i nieudanych próbach zajęcia się
czymkolwiek, które nie mogły wypełnić jej czasu. Stał w
progu, tak jak wczoraj, ale tym razem nie było w nim
wczorajszej niepewności. Uśmiechał się.
 Jesteś...  powiedziała. I nagle, z niespodziewaną
czułością:  Brakowało mi ciebie...
 Byłem...  urwał, w jego twarzy zobaczyła zmieszanie;
przeciągnął ręką po czole, jakby coś chciał sobie
przypomnieć, czy te\ mo\e przeciwnie  wymazać z
pamięci, odsunąć? Dorzucił szybko^-niechętnie:  Och,
wiesz... musiałem wyjść na chwilę...
 Terry. kochanie, czy nic ci się nie stało?  Była tu\ przy
nim. kiedy ją objął, poczuła szorstki dotyk jego rękawa na
rozpalonym policzku; więc nic się nie zmieniło, wszystko
było jak dawniej. ' Patrzył gdzieś nad jej głową,
tak intensywnie, \e odwróciła się i spojrzała w tym samym
kierunku. Powiedziała zdziwiona:
 To obraz, bardzo stary, z dwudziestego pierwszego
wieku.  W jej głosie brzmiała duma, zadowolenie, jakie
odczuwała zawsze patrząc na ten unikat, zdobyty z takim
trudem, kosztem wielu wyrzeczeń; jedną z niewielu rzeczy,
które standardowemu do obrzydzenia mieszkaniu nadawało
odrobinę indywidualności.  Malowany na płótnie,
prawdziwymi farbami... Ale czemu tak patrzysz? Widziałeś
go ju\ przecie\...
 Okropnie brzydki, Rae.
Poczuła ostre ukłucie, \al, dojmującą przykrość. Starała się
nie pokazać tego po sobie, ale nie potrafiła  to roz\alenie
było tak\e w jej głosie:
 Och, Terry, kosztował tyle pieniędzy. I pomyśl: jest tylko
jeden i tylko mój, nikt nigdzie w całym mieście takiego
samego nie ma... Powiedział bardzo łagodnie:
 To jeszcze wcale nie znaczy, \e mo\na na niego patrzeć.
To takie ckliwe i płaskie... nie widzisz tego, Rae? Musimy go
się pozbyć...  całował lekko, nieuwa\nie jej włosy, była tu\
obok, a jakby jej nie widział, zajęty swymi myślami.  I
jeszcze kilka rzeczy trzeba tu będzie zmienić. Zrobimy to
razem, dobrze? Nie gniewaj siÄ™, kochanie, ale ty czasem...
masz trochÄ™ dziwny gust...
 To moje mieszkanie, prawda?  zaczęła z furią. Ale nie
dokończyła  zaczęła nagle płakać. Dopiero to otrzezwiło
Terry'ego; pochylił się, zaczął całować jej mokrą od łez twarz
i zaciśnięte ręce, które  na pró\no  starały się go
odepchnąć. Powiedział szybko, ze skruchą:
 Malutka, przecie\ nie chciałem ci zrobić przykrości. Nie
gniewaj się... Przepraszam. Ja chciałem tylko... Och, Rae,
przecie\ wiesz, \e ciÄ™ kocham.
Jej ręce przestały go odpychać; pozwoliła się objąć, przytulić
i pocieszać. Terry podniósł ją i zaczął nosić po ich malutkim
mieszkaniu, tak jak nosi się dziecko. Wtedy pomyślała, \e
jeszcze wczoraj nie było między nimi nic, co musiałaby
zapomnieć, nic takiego, za co Terry musiałby ją
przepraszać.
W skwarne południe zrezygnowany tłum przesuwał się
najszerszą. Sto Pięćdziesiątą Aleją; był koniec pazdziernika.
mimo to endoklimatolodzy zarządzili dwutygodniowe upały;
słońca na wszystkich poziomach buchały \arem, powietrze
drgało z gorąca, a woda, którą automaty zlewały betonowe
chodniki, wysychała natychmiast, pozostawiając na wargach
smak parującej wilgoci, mokrego kurzu, stęchlizny.
 Zupełnie jak ze starej szafy  powiedział drwiąco Terry.
 Wiesz, takiej nie wietrzonej co najmniej od trzech tygodni,
w której zaczyna ju\ rozrastać się pleśń...  Zabawnie
zmarszczył nos, ale jego oczy pozostały obojętne,
znudzone, nie było w nich rozbawienia.  Mam dość tych
upałów. Po co właściwie włóczymy się po mieście, zamiast
schować się w domu i włączyć klimatyzator?
 Muszę przecie\ podpisać tę umowę  przypomniała.
 Ach, prawda  o\ywił się natychmiast.  Umowę na twój
wielki występ w stereowizji.  To właśnie było takie
cudowne: wszystkie jej sprawy, nawet zupełnie drobne,
stanowiły dla niego najistotniejszą rzecz. Mógł słuchać
godzinami o jej marzeniach i pracy, dyskutować z nią plany, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl