[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Swoje istnienie zawdzięczali jedynie ostrożności Hana. Odważny, lecz przezorny
Korelianin zawsze wynurzał się z nadprzestrzeni z włączonym deflektorem - na
wypadek spotkania z kimś, kto byłby mu nieprzyjazny. Jego doświadczenie nie
pierwszy już raz ratowało statek od zguby.
W kabinie pojawił się z trudem utrzymujący się na nogach Luke.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Jesteśmy w normalnej przestrzeni - odparł Solo. - Ale wpadliśmy w sam środek
najgorszej burzy asteroidów, jaką w życiu widziałem. Tego potoku nie ma na
naszych mapach - skinÄ…Å‚ na wskazniki. - Zgodnie z atlasem galaktycznym nasza
pozycja jest taka jak trzeba. Tyle, że zniknęła jedna rzecz: Alderaan. - Jak to
zniknęła? Przecież to niemożliwe.
- Nie będę się kłócił - odrzekł ponuro Korelianin. - Sam popatrz - wskazał
iluminator lewej burty. - Trzy razy sprawdzałem współrzędne, a komputer
nawigacyjny jest sprawny. Powinniśmy znajdować się w odległości jednej średnicy
planety od Alderaan. Powinien być akurat przed nami, ale... nie ma. Oprócz tego
śmiecia. Sądząc po wykrywalnym tutaj natężeniu promieniowania, można by
przypuszczać, że Alderaan został zniszczony. Całkowicie.
- Zniszczony - szepnął Luke oszołomiony skalą katastrofy. - Ale... jak?
- Imperium - odpowiedział mu z tyłu spokojny głos. Ben Kenobi wszedł do kokpitu
i obserwował roztaczającą się przed nimi pustkę.
- Nie - Solo pokręcił głową. Nawet on nie potrafił uwierzyć w takie
okrucieństwo, w to, że człowiek miałby być odpowiedzialny za zagładę całej
planety, wszystkich jej mieszkańców... - Nie. Cała flota Imperium nie byłaby do
tego zdolna. Trzeba by mieć tysiące statków i moc ognia o wiele większą od tej,
jakiej kiedykolwiek użyto.
- Ciekaw jestem, jak się stąd wydostaniemy - mruknął Luke. - Jeżeli to
rzeczywiście robota Imperium...
- Do diabła - zaklął Solo. - Nie mam pojęcia, co tutaj zaszło. Ale jedno wam
powiem: Imperium nie jest...
Dalsze słowa zagłuszył sygnał alarmowy. Na konsoli błysnęło światełko. Solo
pochylił się nad ekranem.
- jeden statek - poinformował. - Za daleko, żeby można go było rozpoznać.
- Może ktoś ocalał - odezwał się nieśmiało Luke. - Ktoś, kto nam powie, co się
tu wydarzyło...
Przez chwilę łudził się, że to prawda, lecz słowa Kenobiego rozwiały tę
nadziejÄ™.
- To myśliwiec Imperium.
Chewbacca warknął wściekle. Z lewej burty wykwitł nagle płomienny błysk
eksplozji. Frachtowiec zadygotał. Obok kokpitu przemknął niewielki dwuskrzydłowy
stateczek.
- Leciał za nami! - krzyknął Luke.
- Od Tatooine? Niemożliwe - sprzeciwił się Solo. - Nie w nadprzestrzeni.
Kenobi obserwował uważnie zarys sylwetki przeciwnika na ekranie kontrolnym.
- Masz całkowitą rację, Han. To myśliwiec krótkiego zasięgu. Klasa T.
- Ale skąd się tutaj wziął? - zdziwił się pilot. - W okolicy nie ma żadnej bazy
Imperium. Nie, to nie mógł być T.
- Sam widziałeś, kiedy nas mijał.
- Fakt, wyglądał jak T-myśliwiec. Ale w takim razie gdzie jest jego baza?
- Oddala się z dużą prędkością - zauważył obserwujący ekrany Luke. - Nieważne,
dokąd leci. Jeżeli nas zidentyfikuje, możemy mieć kłopoty.
- Niekoniecznie, jeśli tylko potrafię mu dołożyć - oświadczył Solo. - Chewie,
zagłusz mu transmisję. Wchodzmy na kurs pościgowy.
- Chyba lepiej zostawić go w spokoju - wtrącił uprzejmie Kenobi. - Jest już zbyt
daleko. Poza naszym zasięgiem.
- Wcale nie. Pomimo tej odległości.
Przez kilka minut w kokpicie panowało pełne napięcia milczenie. Wszyscy
wpatrywali się w ekrany lub w czarną pustkę za szybami iluminatorów.
Z początku myśliwiec próbował złożonych manewrów, by się ich pozbyć, lecz bez
skutku. Zaskakująco zwrotny frachtowiec reagował błyskawicznie i nieubłaganie
zbliżał się do uciekiniera. Kiedy pilot przekonał się, że nie zdoła oderwać się
od prześladowcy, wydusił całą moc ze swego niewielkiego silnika i ruszył wprost
przed siebie.
Nagle blask jednej z błyszczących przed nimi gwiazd zaczął przybierać na sile.
Luke zmarszczył czoło. Lecieli szybko, lecz nie aż tak, by jasność
jakiegokolwiek ciała niebieskiego zmieniała się w takim tempie.
- To niemożliwe, żeby T-myśliwiec był sam jeden w dalekim kosmosie - zauważył
Solo.
- Mógł się zgubić, oderwać od jakiegoś konwoju albo coś takiego - mruknął Luke.
- A więc nie ma komu przesłać swej wiadomości - ucieszył się Solo. - A za
minutę, może dwie, będziemy go mieli.
Blask bijący od widocznej przed nimi gwiazdy nabrał kolistego kształtu i nadal
zwiększał swą intensywność.
- On leci do tego księżyca - zauważył Luke.
- Pewnie Imperium ma tu jakąś wysuniętą bazę - stwierdził Solo. - Co prawda,
według atlasu Alderaan nigdy nie miał księżyca - wzruszył ramionami. - Nigdy nie
byłem zbyt dobry w topografii Galaktyki. Interesują mnie tylko te planety i
księżyce, na których mam klientów. Ale chyba go dorwę, zanim się tam dostanie.
Mam go prawie w zasięgu.
Byli coraz bliżej. Zaczęli dostrzegać księżycowe góry i kratery. Było w nich
jednak coś niesamowicie dziwnego. Kształty kraterów były zbyt regularne, zbocza
gór pionowe, kaniony i doliny niemożliwie proste. Tego terenu nie mogło
uformować nic tak kapryśnego jak działalność wulkanów.
- To nie jest księżyc - szepnął Kenobi. - To stacja kosmiczna.
- Ale to jest za wielkie, żeby być stacją - sprzeciwił się Solo. - Ten rozmiar!
Coś tak ogromnego nie może być sztuczne... nie może!
- Czuję w tym wszystkim coś dziwnego - stwierdził Luke.
Nagle opanowany zazwyczaj Kenobi krzyknÄ…Å‚: - Zawracaj! Wynosimy siÄ™ stÄ…d!
- Tak, masz rację, staruszku. Chewie, cała wstecz. Wookie ustawił przyrządy i
frachtowiec zwolnił nieco, zataczając szeroki łuk. Maleńki myśliwiec zbliżył się
do stacji i po chwili zniknął w jej olbrzymim kadłubie.
Chewbacca warknął coś do Solo. Statek drżał i dygotał w uścisku niewidzialnych
sił.
- Pełna moc rezerwowa! - rozkazał Solo. Wskazniki jęknęły protestująco.
Pojedynczo i parami kolejne przyrządy na tablicy rozdzielczej dostawały szału.
Mimo wysiłków Solo, gigantyczna stacja rosła i rosła, aż w końcu pokryła całe
niebo.
Luke spoglądał nerwowo na wielkie jak góry instalacje zewnętrzne, na dyski anten
większe niż całe Mos Eisley.
- Dlaczego ciągle się zbliżamy?
Wyraz twarzy pilota pogłębił jego niepokój.
- Złapali nas w promień przyciągający - najsilniejszy, jaki w życiu widziałem.
Ciągną nas do środka. - To znaczy, że nic już nie da się zrobić? - Luke wciąż
nie mógł uwierzyć we własną bezradność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl