[ Pobierz całość w formacie PDF ]

staczały się zbyt szybko. Gdy gwiazdy poczęły migotać na ciemniejącym niebie, żołnierze
dotarli do rozwidlenia drogi prowadzącej do brodów. Tu armia zatrzymała się i rozbiła
obozowisko. Conan rozesłał zwiadowców w pobliże rzeki, by nie dopuścić do nagłego ataku
Procasa. Nic jednak nie zakłócało odpoczynku wojowników poza rykiem polującego
lamparta, który uciekł na krzyk wartownika. Następnego poranka Trocero i jego oddziały
ruszyli drogÄ… na prawo od rozwidlenia, prowadzÄ…cÄ… do brodu Tunais. Conan i Prospero z
resztą armii podążyli w przeciwną stronę. Przy następnym rozstaju Prospero ze swym
niewielkim oddziałem skręcił na prawo, ku środkowemu brodowi Nagara. Conan z
pozostałymi jezdzcami i pieszymi ruszył na zachód, do brodu Mevano.
Kompania za kompanią, chorągiew za chorągwią, powstańcy Conana podążali
piaszczystymi drogami. Na kolejną noc rozbili obóz na pagórku, a rano ruszyli dalej. Gdy
przeszli ostatnie pasmo wzgórz, przed nimi ponownie ukazała się Alimane, wyznaczająca
granicę pomiędzy Argos a Poitain. Wprawdzie Argos rościła sobie prawa do ziem na
północnym brzegu rzeki wraz z traktem, który prowadził aż do ujścia Alimane do Khorotas,
lecz pod rządami Vilerusa III Aquilończycy najechali te tereny i jako silniejsi wciąż
pozostawali w ich posiadaniu.
Gdy oddziały Conana dotarły do równych terenów, Cymmerianin nakazał swym
ludziom ciszę. Tak bardzo jak to możliwe, mieli wystrzegać się czynienia hałasu. Wozy
zatrzymano za gęstymi kępami drzew, a żołnierze rozbili obóz w miejscu, z którego nie było
widać brodu Mevano. Zwiadowcy wysłani naprzód nie donieśli o jakimkolwiek
nieprzyjacielu, ale wrócili z niedobrą wieścią, że rzeka wylała po wiosennych roztopach.
Na długo przed świtem następnego dnia oficerowie Conana zarządzili żołnierzom
pobudkę. Rozespani wojownicy bez śniadania zaczęli formować szyki. Conan krążył dookoła
żując przekleństwa i wygrażając tym, którzy podnosili głos lub szczękali bronią. Cały czas
miał wrażenie, że odgłosy te słychać na wiele mil wokoło. Lepiej wyćwiczeni żołnierze,
myślał ponuro, poruszaliby się cicho jak koty.
By ograniczyć hałas, komendy były przekazywane nie przez okrzyki czy dzwięki
trąbek, ale znakami rąk. Wywoływało to sporo nieporozumień. Jedna z kompanii,
otrzymawszy rozkaz wymarszu, wpadła w szeregi innej. Wywiązały się bójki i zanim
kapitanowie opanowali zamieszanie, z kilku nosów polała się krew.
Zasnute ciężkimi chmurami niebo wisiało nad drogą i rzeką, gdy oddziały Conana
podchodziły do brzegu Alimane. Siedzący na czarnym rumaku Conan ściągnął wodze i przez
mętną kurtynę mżawki przyjrzał się przeciwległemu brzegowi. Brązowa woda przepływała z
bulgotem przed kopytami jego konia.
Conan dał znak swojemu adiutantowi, Alaricusowi, obiecującemu młodemu
kapitanowi. Alaricus podjechał bliżej.
 Jak sądzisz, jak głęboko?  mruknął Conan.
 Głębiej niż po kolana  odpowiedział Alaricus.  Może nawet po pierś; pozwól,
że wjadę koniem, aby to sprawdzić.
 Pilnuj się, żebyś nie ugrzązł w mule  ostrzegł Conan.
Młody kapitan przymusił swego gniadego wałacha do wejścia w spienione wody
wezbranej rzeki. Zwierzę najpierw zaparło się, ale potem posłusznie pobrnęło ku północnemu
brzegowi. W środku nurtu brunatna woda dotknęła czubków butów Alaricusa. Gdy ten się
obejrzał, Conan kiwnął mu, żeby wracał.
 Będziemy musieli spróbować  mruknął Cymmerianin, gdy adiutant dotarł z
powrotem.  Daj znać lekkiej jezdzie kapitana Dio, by pierwsza przekroczyła rzekę i
przeszukała przyległe lasy. Następna przejdzie piechota. Każdy żołnierz ma trzymać się pasa
swego poprzednika. Niektórzy z tych partaczy utonęliby pod ciężarem swej broni, gdyby się
tylko potknęli.
Niebawem chorągiew lekkiej jazdy rozchlapując wodę wjechała w nurt rzeki. Po
dotarciu do przeciwległego brzegu kapitan Dio machnięciem ręki dał znak, że w lesie nie
kryje się żaden nieprzyjaciel.
Conan przypatrywał się z uwagą koniom idącym przez wodę, zapamiętując jej
głębokość. Gdy stało się jasne, że za połową swej szerokości rzeka nie ma żadnej głębiny, a
przeciwległy brzeg jest pusty, Cymmerianin dał znak piechocie. Wkrótce dwie kompanie
pikinierów i jedna łuczników pokonały wezbrane wody. Każdy z żołnierzy trzymał się
drzewca piki idącego przed nim. Aucznicy trzymali łuki w górze, by chronić cięciwy przed
zamoknięciem. Conan podjechał bliżej Alaricusa i zawołał:  Przekaż ciężkiej konnicy, by
forsowała bród, potem niech zaczną się przeprawiać tabory wraz z kompanią Cerca. Ja jadę
na środek rzeki.
Koń wszedł do rzeki prychając. Gdy zwierzę zaczęło się boczyć i zarżało przed
niewidzialnym niebezpieczeństwem, Conan uderzył ostrogami i zmusił konia do wejścia w
najgłębszą część rzecznego koryta.
Bystre oczy barbarzyńcy wciąż przepatrywały nadbrzeżne krzewy o
nefrytowozielonym listowiu. Droga od brodu była mrocznym tunelem biegnącym pod dębami
okrytymi świeżymi liśćmi. Gałęzie drzew zdawały się podtrzymywać ciężar ołowianego
nieba. Jest tu dość miejsca, aby się ukryć, pomyślał Conan. Lekka jazda stała stłoczona na
małej polance na brzegu rzeki, chociaż powinni byli rozproszyć się i głębiej przeszukać
przyległe lasy, zanim pierwsi piechurzy osiągnęli północny brzeg. Cymmerianin wykonał
gniewny gest. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl