[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czworakach błyskawicznie dotarł do najbliższej osłony  ledwie wystających nad
zaspę szczątków betonowego ogrodzenia.
Uśmiechnąłem się wrednie, przełamałem strzelbę i w tej chwili z prawej strony
klatki piersiowej poczułem ogień, jakby ktoś nasypał mi do środka pełną łopatę
gorącego żużlu. Odwróciło mnie na wznak, a w następnej chwili ostry wybuch bólu
wyrzucił z ciała świadomość gdzieś bardzo, bardzo daleko. Tam, skąd już zazwyczaj
siÄ™ nie wraca. Zazwyczaj...
Rozdział 3
Zdające się nieskończonym uczucie spadania w bezdenną, czarną przepaść
nagle minęło. Nie, nie stało się jaśniej.
I lot nie spowolnił. Po prostu, niby łykającą haczyk rybę, podcięto mnie i
porwano z powrotem.
Tak czy inaczej  ciemno. Nie widziałem nic za diabła. Jeszcze wstrętny
posmak igliwia w ustach. SkÄ…d siÄ™ wziÄ…Å‚?
Kiedy spróbowałem się poruszyć, bez większego zdziwienia stwierdziłem, że
moje ręce przywiązano czymś miękkim do łóżka, na które rzucono mnie nie
wiadomo po co. Skąd podobna troska? Skoro już postrzelili, niechby zostawili
zdychać na śniegu. Po co tak zabiegać?
Ostrożnie przyciągając prawą rękę, zdołałem ją uwolnić i dotknąć twarzy. A to
co za bzdura? Zerwałem z głowy opuszczoną na oczy kominiarkę, odrzuciłem ją na
bok i musiałem zmrużyć oczy przed jaskrawym światłem, kłującym nieznośnie
przywykłe do ciemności oczy.
Diabli! Aż mi łzy pociekły.
 O, zobacz! Obudził się  powiedział ktoś siedzący na parapecie, jego
sylwetka zdawała się prawie przezroczysta na tle rozświetlonego słońcem okna.
 A czemu by miał się nie ocknąć, Timocha, co? Dwie dawki  Niebiańskiego
uzdrawiacza mu wkłuli  padła odpowiedz z przeciwległego kąta.
 Niebiański uzdrawiacz ? Teraz już wiedziałem, skąd wziął się posmak
igliwia. Przechyliłem się poza krawędz łóżka i splunąłem długą strugą zielonkawej
śliny, po czym rozejrzałem się, mrugając szybko.
Pusty pokój o bielonych wapnem ścianach i suficie. Jedno okno (a za nim
kosmate świerki oraz wysokie ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym), drzwi
wzmocnione przybitymi na krzyż belkami. Deski podłogi pomalowane na żółto.
Obok wejścia na ścianie przymocowany kuty uchwyt na pochodnię, nad nim ciemna
plama zakopconego sufitu.
Strażników było dwóch. Obaj brodaci, pod czterdziestkę, w wełnianych
swetrach i ciepłych spodniach. Ten przy oknie trzymał na kolanach obrzyn, drugi
wprawdzie oparł karabin o ścianę, ale postukiwał w nogę krzesła długą pałką.
Szans z nimi nie miałem żadnych, zawsze któryś zdążyłby mnie zawadzić. A
gdyby nawet mi się udało, to co dalej? Nie, trzeba czekać. Gdyby chcieli mnie zabić,
nie marnowaliby na mnie  Niebiańskiego uzdrawiacza . I to właśnie, prawdę
mówiąc, bardzo mnie niepokoiło...
Ostrożnie wyswobodziłem lewą rękę i po szyję naciągnąłem kłujący koc. Jakoś
nie mogłem się ze sobą dogadać, czy mi bardzo zle, czy już nie bardzo? Jakbym
kołysał się na grzbiecie fali i nie wiedział, w którą stronę mnie poniesie.
 Jurka mocno oberwał?  Timocha nie zwrócił na mój ruch najmniejszej
uwagi.
 Gdzie tam. Kula zraniła go powyżej kolana. Draśnięcie. Demian już mu
zdążył natrzeć uszu  ziewnął kołyszący się na krześle wartownik, obłupując pałką
odlatujące kawałeczki tynku.
 Co on cuduje tam u was ostatnio?  zdziwił się Timocha.  Sam powiedz,
Kola, czy Jurka winien temu, że go postrzelili?
 Nie winien, oczywiście, co ty gadasz. Tylko że kałacha zgubił w zaspie,
ledwie go zdołali odszukać. Pół godziny przez to stracili.  Kola odchylił się do
tyłu, aż oparcie krzesła trafiło na ścianę.
 A, to inna sprawa. W takim razie dziwne, że Demian nie zdarł z niego
trzeciej skóry. Jakiś dzisiaj łaskawy.
 A tak! Z trupów złupili tyle rzeczy! A jeszcze, jak powiadają, tym
ptaszkiem nawet Sam się zainteresował.  Kola wskazał na mnie pałką i znów
ziewnÄ…Å‚.
 Sam? Bredzisz coś  rzekł sceptycznie Timocha.
 Przysięgam na krzyż.  Kola przeżegnał się.  Ten tutaj robił za
przewodnika tamtej kompanii.
 Konduktor? No, skoro tak...
 Panowie, a nie można by wody?  wychrypiałem suchym gardłem,
uznawszy, że nic ciekawego strażnicy przy mnie nie powiedzą, a zdechnąć z
pragnienia po tym, co już przeżyłem, byłoby przesadą.
 Patrz, jaki magik z tego Kasjana. Czas przewidział co do sekundy.  Kola
uśmiechnął się, patrząc na zegarek, i parę razy uderzył pałką w drzwi.
 Tak, co do sekundy!  prychnął Timocha, przygładził brodę, zeskoczył z
parapetu.  Pięć minut temu miało być.
 Nie czepiaj się!  Kola wsunął pałkę zapas, wziął karabin i poszedł
otworzyć.  Może ten jest cierpliwszy?
A to co niby miało znaczyć?
Na widok stojącej na blacie baterii butelek mimo woli przełknąłem ślinę,
poczułem, jakby gardło ktoś mi przetarł papierem ściernym. Pół królestwa za kubek
czegoÅ› zimnego!
Ale czy wolno? Nieuprzejmie zaczynać kolację bez gospodarza, to wiadomo.
A dwa siedzenia jasno świadczyły, że schowane pod chromowanymi pokrywkami
potrawy i owocowa sałatka w kryształowej misie nie są przeznaczone tylko dla mnie.
A może w ogóle nie dla mnie.
Poruszyłem się niezgrabnie i skrzywiłem od wiercącego w piersi bólu.
Wsunąłem rękę pod koc, powiodłem palcami po opuchniętej, zaczerwienionej skórze.
Zdrowo oberwałem, mogli mnie nie odratować. Chrząknąłem, przełożyłem rękę za
plecy i dotknąłem jeszcze większej blizny. Aha, teraz już jasne, dlaczego dostałem aż
dwie dawki  Niebiańskiego uzdrawiacza . A przecież dostałem jeszcze postrzał w
nogę. Teraz tylko podpuchnięte blizny świadczyły o niedawnej obecności
rozrywającej tkanki kuli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl