[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak dalej. Na nic człowiekowi nie pozwalają.
- Tak ci się wydaje?
- Bo tak jest. - Lizzie rozpłakała się na nowo.
- Boże, jak mnie boli głowa! Mama myśli, że mam zapalenie
mózgu. Dlatego zabrała Michelle. Troszczy się tylko o nią, o mnie w
ogóle nie dba.
- O ciebie też się troszczy. - Marco wyciągnął z torby słuchawki.
- Nic a nic. Ja tylko przypominam jej tatę. Rozwiedli się,
pamięta pan? Mama go nie znosi. Mnie też nie znosi, bo jestem taka
sama jak on. Najchętniej by się mnie pozbyła.
Amy kroiło się serce, kiedy tego słuchała. Uklękła przy łóżku i
wzięła Lizzie za rękę.
- Nie mów tak, Lizzie, na pewno tak nie jest. Pozwól się zbadać,
a potem porozmawiamy sobie od serca, nie prawiąc ci żadnych kazań.
- Róbcie, co chcecie. Jeśli mam umrzeć, równie dobrze możecie
mi o tym powiedzieć.
- Nie ma mowy o żadnym umieraniu. - Marco zabrał się do
generalnego badania, a po paru chwilach zapytał: - Co właściwie
robiłyście wczoraj z koleżankami?
- To co zwykle - odburknęła, nie otwierając oczu.
- Włóczyliśmy się i wygłupiali. Wypiliśmy trochę.
170
RS
- Co piliście?
- A, takie tam.
- Nie wąchaliście kleju?
Lizzie otworzyła oczy. Jej twarz się zaczerwieniła.
- Nie.
- Lizzie, nie jestem twoją matką, tylko lekarzem. Musisz być ze
mną szczera.
- %7łeby usłyszeć kolejne kazanie? - Lizzie zakryła twarz rękami. -
Musiałam robić to co one, nie chciałam się wyróżniać, i tak mi
wytykają, że zadzieram nosa. Z początku było fajnie, ale potem
zrobiło mi się okropnie niedobrze. Jak pan zgadł?
- Jestem lekarzem, Lizzie. Już wtedy w przychodni zacząłem coś
podejrzewać. Podobno łatwo wybuchasz, no i opuściłaś się w nauce.
Poza tym zauważyłem tłuste plamy na twoim swetrze.
- Jest pan jakimś detektywem czy co?
- Czasami. - Marco uśmiechnął się kwaśno. - Taki już mam
zawód.
- A ta wysypka na twarzy?
- Też od wąchania kleju.
- Nie mam zapalenia mózgu?
- Na pewno nie.
Lizzie odetchnęła i kolejny raz zamknęła oczy.
- No to nie ma sprawy - oświadczyła. - Wąchamy tylko od czasu
do czasu.
- Owszem, jest sprawa, i to bardzo poważna. Można od tego
umrzeć albo spowodować poważne uszkodzenie organów
171
RS
wewnętrznych. - Marco w prostych, ale dobitnych słowach zaczął
przedstawiać nastolatce zimne i okrutne fakty. Po paru minutach
Lizzie poderwała się, zasłaniając sobie uszy rękami.
- Niech pan przestanie! - jęknęła. - Wiem. Zawaliłam. Ale... ale
pan nie wie, jak to jest. Mama mnie nienawidzi. - Znowu wybuchnęła
płaczem.
- Nie sadzę, żeby mama cię nienawidziła - powiedziała cicho
Amy, obejmując rozszlochaną dziewczynkę.
- Co pani może o tym wiedzieć! - Nadąsana Lizzie wyrwała się z
jej objęć.
- Tak się składa, moja droga, że dobrze wiem, co czuje
niekochane dziecko. Bo sama nim byłam. - Lizzie szeroko otworzyła
oczy. Marco zrobił to samo. -%7łycie w rodzinie bywa niekiedy trudne,
Lizzie, ale mogę cię zapewnić, że mama cię kocha. Martwi się o
ciebie, nie umie sobie z tobą poradzić, ale cię kocha. Wszystko na to
wskazuje.
- Cały czas tylko skacze wokół Michelle.
- Tak, to może być dla ciebie trudne - przyznała Amy. - Małe
dziecko wymaga stałej opieki, a tym bardziej dziecko chore na astmę.
I dlatego może ci się wydawać, że matka nie ma dla ciebie czasu.
- W ogóle mnie nie zauważa, chyba że na mnie krzyczy.
- To znaczy, że cię zauważa - spokojnym głosem tłumaczyła
Amy. - Mojej matce było całkowicie obojętne, gdzie chodzę i co
robię. A jak tylko podrosłam, oddała mnie do szkoły z internatem.
Jako dziecko wiele bym dała, gdyby czasami mnie skrzyczała, bo
przynajmniej miałabym poczucie, że choć trochę ją obchodzę.
172
RS
- Nie myślałam o tym w ten sposób - po namyśle przyznała
Lizzie. - Ale ona nigdy ze mną nie rozmawia.
- A ty próbowałaś z nią rozmawiać?
- Nie. - Lizzie spuściła oczy. - Zabije mnie, kiedy się dowie, że
wąchałam klej. Powiecie jej?
- Lepiej zrób to sama - łagodnym tonem wtrącił
Marco. - O kleju i o tym wszystkim, o czym przed chwilą
mówiłaś.
- To niczego nie zmieni.
- Nie chcesz spróbować i zobaczyć, co wyniknie? Lizzie
skurczyła się na łóżku, podciągając kolana pod brodę.
- Poczekacie, kiedy będę jej to mówić?
- Oczywiście.
- Ja tak naprawdę wcale tego nie chciałam - chlipnęła Lizzie. -
Ale nie chciałam, żeby one patrzyły na mnie z góry i miały mnie za
nic. Nie chciałam być inna, chociaż tak naprawdę czułam, że nie mam
na to ochoty.
- Gdyby były prawdziwymi przyjaciółkami, uszanowałyby twoje
prawo do podejmowania własnych decyzji - zauważyła Amy.
- Wiem - przytaknęła Lizzie, wycierając ręką nos.
- Myślę, że zaczęłam się z nimi zadawać, żeby zwrócić na siebie
uwagę mamy. I co teraz będzie?
- Miejmy nadzieję, że mama cię zrozumie i udzieli ci
potrzebnego wsparcia. - Marco wstał z krzesła.
- Gdybyś chciała, mogę cię skierować do szpitalnego
psychologa, ale nie sądzę, żeby to było konieczne. A niezależnie od
173
RS
wszystkiego powinnaś dobrze się odżywiać i nie zarywać nocy. A
teraz pójdę zawołać mamę.
- Biedna Lizzie. I biedna Carol - mruknął zatroskany Marco,
kiedy jechali do domu.
- Poradzą sobie. Kochają się, więc potrafią się dogadać. - Amy
wyjrzała za okno. - Dlaczego skręciłeś? Nie jedziemy do domu?
- My też musimy porozmawiać. - Wjechał na niewielki parking
nad zatoką. - Tutaj nic nam nie będzie przeszkadzało.
- Marco, nie zaczynajmy wszystkiego od początku.
- Tym razem chodzi o coś innego. Chcę, żebyś mi opowiedziała
o swoim dzieciństwie.
- Po co? Nie lubię do tego wracać.
- Ale zdobyłaś się na to, kiedy trzeba było pomóc zagubionej
nastolatce. Czy nasze małżeństwo nie zasługuje na podobny wysiłek?
- Rozmowa o moim dzieciństwie niczego nie zmieni.
- Ale może przynajmniej pozwoli mi zrozumieć, dlaczego nie
chcesz ze mną zostać - zauważył smutnym głosem. - Nabieram coraz
silniejszego przekonania, że twoje bardzo radykalne poglądy na temat
małżeństwa i rodzicielstwa ukształtowały się pod wpływem
osobistych doświadczeń. Teraz już wiem, że twoja matka nie chciała
mieć dzieci. Ale to nadal niewiele wyjaśnia.
- Ona bardzo chciała mieć dzieci. Ale własne.
- Nie rozumiem.
- To proste, Marco, nie byłam jej córką. Zostałam adoptowana.
Matka nie mogła mieć dzieci i ja miałam być rozwiązaniem jej
174
RS
problemów. A tymczasem stałam się zródłem nowych, znacznie
gorszych.
W samochodzie zapanowała cisza.
- Byłaś adoptowana? - powtórzył.
- Tak. A teraz czy możemy wracać do domu? Dla naszego
związku to, że byłam adoptowanym dzieckiem, nie ma żadnego
znaczenia.
- Ale dla mnie ma. - Stanowczym gestem zmusił Amy, by
spojrzała mu w oczy. - Kocham cię, Amy. Ty też mnie kochasz.
- To też niczego nie zmienia - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
- Ty pragniesz mieć dzieci, a ja nie mogę ci ich dać. Doświadczyłam
na własnej skórze, że taka sytuacja musi nieuchronnie zniszczyć
małżeństwo.
- Opowiedz mi o tym - poprosił łagodnie, nadal nie pozwalając
jej odwrócić głowy. - Wyjaśnij niepojętnemu facetowi, co się w takim
małżeństwie dzieje.
- Ojciec bardzo chciał mieć dzieci, więc matka, kiedy się
okazało, że jest bezpłodna, postanowiła mnie adoptować. Tymczasem
dla ojca nigdy nie stałam się jego własnym dzieckiem i matka miała o
to do mnie pretensje. Uważała, że gdybym była inna, ojciec byłby
mnie pokochał - mówiła Amy bezbarwnym tonem, jakby recytowała
wyuczoną lekcję. - Gdybym była ładniejsza, mądrzejsza, bardziej
towarzyska, nie wiem co jeszcze. Byłam tak zahukana, że kiedy
wysłali mnie do internatu, bałam się otworzyć usta.
- Biedna Amy. - Marco objął ją czule. - Dlaczego nigdy mi o
tym nie powiedziałaś?
175
RS
- Bo chciałam zapomnieć.
- A ojciec... Jak on cię traktował? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl