[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Z początku nic nie mówili, słowa wydawały się zbędne, wreszcie Mari nie
wytrzymała:
- Tak mi przykro, Jonathanie, nie stanęłam na wysokości zadania. Chyba jednak
jestem jeszcze bardziej powierzchowna, niż przypuszczałam.
- Nad odruchami niechęci trudno jest zapanować.
- To nie to, on miał takie cudownie dobre oczy. Ale całe życie...
- Rozumiem. Posłuchaj... Proszę cię, nie wspominaj nikomu o tej wyprawie. Nie
wolno mi właściwie tego robić, przełożeni nic o tym nie wiedzą.
- Dobrze, będę cicho. Och, Jonathanie, tak okropnie się boję jutrzejszego dnia!
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - pocieszał ją, udając optymizm.
- Aatwo ci tak mówić - westchnęła Mari. - Wy, mężczyzni, sami nie wiecie, jak wam
dobrze! Zbyt łatwo unikacie odpowiedzialności. I proszę cię, nie powtarzaj mi już tych
głupstw, że musicie służyć w wojsku i codziennie się golić, bo to nie jest żaden wstyd. Wy nie
wiecie, co to wstyd!
- Amen - położył kres wybuchowi siostry Jonathan.
Jak było do przewidzenia, rozmowa z rodzicami okazała się bardzo przykra.
Z pomocą Jonathana Mari zdołała jednak powiedzieć przynajmniej to, co musiała.
Zapłakana, nieszczęśliwa i zgnębiona, nie umiała pogodzić się z myślą, że teraz także i
rodzice będą się na nią gniewać.
Hanna krzyczała najgłośniej, czego zresztą można było się spodziewać, zwłaszcza w
takiej sytuacji, ale Jonathan przygotował siostrę na wybuch matki, podkreślając, że burza
przez nią wywołana prędko ucichnie i Mari będzie mogła odetchnąć z ulgą.
- Czy nie rozumiecie, że musicie się pobrać? - wrzeszczała Hanna. - Inaczej to nie do
pomyślenia, to wprost nieprzyzwoite!
Vetle posłał żonie ostrzegawcze spojrzenie, dzięki któremu Hanna przypomniała sobie
swoją młodość, nie taką znów niewinną i bez skazy. Umilkła.
Vetle siedział blady, roztrzęsiony, zrozpaczony nieszczęściem, które dotknęło jego
córkę. Przysunął się do rozszlochanej Mari i mocno ją objął.
- Pewna jesteś, że nie chcesz poślubić Józefa? I że on ciebie nie chce?
- Pewna, jak niczego innego pod słońcem - odpowiedziała Mari.
- Nie ma znaczenia, co wy, smarkacze, chcecie, a czego nie! - oburzyła się Hanna. -
Wasze zdanie się nie liczy. Małżeństwo jest najlepszym rozwiązaniem.
- Kochana Hanno, w rodzie Ludzi Lodu wszyscy zawsze pobierali się z miłości -
przypomniał żonie Vetle. - Pod tym względem różniliśmy się od innych. I bywało, że kobiety
wychowywały swoje dzieci samotnie. Pomyśl tylko o dumnej Ingrid i jej synu, który nosił
szacowne nazwisko Daniel Ingridssonn!
- Nie chcę syna, który by się nazywał Marissonn! - zapłakała Mari.
- Ależ oczywiście, że nie - uspokajał ją Vetle. - Twoje dziecko będzie nosiło nazwisko
Volden, mama i ja pomożemy ci, na ile to możliwe. Uważam też, że powinnaś wrócić teraz do
domu, nie oglądając się na Tengela Złego. Masz już dziewiętnaście lat i przestałaś być
dzieckiem. Zobaczymy, być może zanim twój potomek przyjdzie na świat, wybrani zdołają
dopaść naszego strasznego przodka i odetchniemy z ulgą.
- Ale musimy, rzecz jasna, porozmawiać z Christą i z Ablem - przypomniał Jonathan.
Vetle spochmurniał. Abel był bardzo życzliwy innym ludziom, ale miał swoje zasady,
swą naukę o czystości ciała i duszy.
- Oczywiście - odparł Vetle. - Również ze względu na Christę lepiej będzie, jak
wrócisz do domu. Ona i tak ma dość swoich kłopotów, żeby miała zajmować się jeszcze
twoimi, Mari!
Dziewczyna na wszystko tylko kiwała głową.
- Nie daruję też temu łobuzowi! - Hanna prychała jak kotka, francuska krew znów
zawrzała jej w żyłach. - Odebrać cnotę dziewczynie!
Jonathan powstrzymał się od wyjaśnienia, że w tym przypadku Józef nikomu cnoty
nie odebrał.
- Mam ochotę porządnie złoić mu skórę - przyznał Vetle - to jednak do niczego nie
doprowadzi. Ale przynajmniej usłyszy, co o nim myślę. Nie może przerzucić całej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl