[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwierzyć w to, co powiedziała, ścisnęła jej gardło i napełniła serce śmiertelnym
strachem.
- Dam ci znać, gdybym zaszła w ciążę - wypaliła na odchodnym i znikła za
drzwiami.
S
R
Kostas i Pietros gdzieś się zapodziali, co było jej zresztą na rękę, bo nie chcia-
ła teraz nikogo widzieć. Pragnęła jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca i więcej
nie wracać.
Spełniło się najgorętsze życzenie Isabelli, pomyślała, schodząc po stopniach
ocienionej werandy na południowy skwar.
Nabrawszy w płuca powietrza, ruszyła przed siebie długim podjazdem, nie
wiedząc właściwie, dokąd idzie. Dom koło plaży nie wchodził w rachubę. Hotel
również, nie potrafiłaby obecnie robić dobrej miny do złej gry.
Zostało tylko jedno miejsce, do którego mogła powrócić jak gołąb do swego
gołębnika. I nie będzie, nie, nie będzie płakać, zapewniła się stanowczo.
Nagle posłyszała za sobą ryk silnika. Uniosła hardo podbródek, usta jej drża-
ły, ale oczy miała suche. Przyspieszyła kroku.
Po chwili zatrzymał się przy niej z impetem kabriolet Andreasa.
- Wskakuj! - padła szorstka komenda.
Louisa szła dalej. Andreas z głośnym przekleństwem wyskoczył z auta i za-
grodził jej drogę.
- Wejdz do auta! - rzucił gniewnie.
- Ja nie...
Andreas złapał ją w pół i wsadził do samochodu.
- Musisz się oduczyć tego odchodzenia ode mnie - warknął.
- Ja odchodzę od ciebie? - Zaszokowana popatrzyła na niego i serce zaczęło
jej trzepotać.
Takiego Andreasa nigdy dotąd nie widziała.
- Musimy oboje przestać od siebie odchodzić - poprawił się. - Tak czy owak,
teraz już z tym koniec!
Louisie nabiegły do oczu gorące łzy.
- Czyli możemy nadal biczować nasze małżeństwo, aż skona?
Zahamował gwałtownie na skrzyżowaniu, żeby przepuścić zdezelowaną cię-
S
R
żarówkę, która zmagała się z niewielkim wzniesieniem.
- Naszemu małżeństwu jeszcze daleko do zgonu.
Louisa miała co do tego wątpliwości.
- Nie mam zamiaru być żoną kogoś, kto nie ma do mnie zaufania - powiedzia-
Å‚a.
Stara ciężarówka przejechała. Andreas milczał, zdjął nogę z hamulca i wyje-
chał na szosę.
- Znowu zmyliłeś drogę - zauważyła stłumionym głosem. - Szłam do Nikosa.
Andreas bez słowa przyspieszył. Pół minuty pózniej zwolnił, skręcając na wą-
ski szlak prowadzący na wzgórze za luksusowymi willami u jego podnóża. Louisa
zjeżyła się. Wiedziała już, dokąd ją wiezie.
- Nie zgadzam się. Nie możesz mi tego zrobić - zaprotestowała.
Popatrzył na nią przez szkła ciemnych okularów w stalowej oprawce.
- Kiedy wreszcie pojmiesz, że robię to, co mnie się podoba? Stać mnie na to.
Zabrzmiało to jak dzwonek alarmowy. Zdawała sobie sprawę, że nie są to
słowa rzucane na wiatr.
Andreas nagle się zmienił. Od momentu gdy weszła do jego biura w willi,
miała do czynienia z zupełnie innym człowiekiem.
- Ale ja chciałam pójść do Nikosa - odezwała się błagalnym, łzawym tonem.
Andreas drgnął, ale jechał dalej i za szczytem wzgórza skręcił w bok ku bra-
mie, która się automatycznie otworzyła.
Za moment znalezli siÄ™ na prywatnym lÄ…dowisku powietrznej flotylli Marko-
nosów. Przed hangarem stał biały śmigłowiec, do którego na widok kabrioletu na-
tychmiast wskoczył pilot.
- Kiedy to wszystko przygotowałeś? - zapytała, łapiąc z trudem oddech.
- Zaraz po twoim wyjściu z willi.
Wysiadł z auta, obszedł maskę, otworzył drzwi od strony Louisy i odpiął jej
pasy bezpieczeństwa. Silnik śmigłowca zawarczał, łopaty wirnika zaczęły się obra-
S
R
cać.
- Nie wsiądę - zakomunikowała.
Andreas cisnął kluczyki od auta komuś z obsługi lądowiska i chwycił ją za
rękę. Próbowała się wyrwać, lecz nie dała rady, jego palce były jak kajdanki. Znów
odgrywał twardziela, tylko tym razem nie wiózł jej do nowego domku przy plaży,
ale zabierał ją śmigłowcem nie wiadomo dokąd.
- Posłuchaj. - Obróciła się, stając z nim twarzą w twarz i w nagłym odruchu
zerwała mu z nosa okulary. - Mylisz się, uważając, że wejdę potulnie na pokład,
póki mi nie wyjaśnisz, po co mam to zrobić.
- MylÄ™ siÄ™, powiadasz? Przekonajmy siÄ™ zatem.
Domyśliła się jego zamiarów i kładąc mu dłonie na piersi, próbowała go ode-
pchnąć. Jednak Andreas szybko odnalazł jej usta. Momentalnie ogarnęła ją gorąca
fala podniecenia. Pod Louisą uginały się kolana. Andreas przyciskał ją tak mocno,
że czuła wyraznie, co się z nim dzieje. Czynił to bezwzględnie, z całym rozmysłem,
a jej krew burzyła się w żyłach. Całował ją na oczach pilota i mechaników, a gdy
wreszcie przestał i podniósł głowę, odczekał chwilę, aż Louisa otworzy oczy.
- Czy to było dostatecznie przekonujące? - spytał.
- Tak...
- Nie będziesz mi się dalej sprzeciwiać?
- Nie będę.
- Pójdziesz sama do helikoptera, czy mam cię zanieść?
- Pójdę sama. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl